Oficjalnie tak poważne siły oddelegowano, by zapobiec dalszemu pojawianiu się na obszarze Konfederacji zwartych jednostek, czy to byłej floty UB, czy Ludowej Marynarki oraz uniemożliwić okrętom Marynarki Republiki rajdy, gdyby doszło do wznowienia działań wojennych między Sojuszem a Republiką Haven.
Takie były oficjalne powody zawarcia traktatu z Republiką Sidemore. Choć były one prawdziwe, nikt w Imperium nie wierzył, że są jedyne. Niechęć do Gwiezdnego Królestwa Manticore rosła przez ostatnich pięć lat standardowych powoli, lecz stale. Im więcej czasu mijało od klęski Ludowej Marynarki, tym powody te stawały się mniej wiarygodne i to, czy oficjalny pokój został zawarty czy nie, było bez znaczenia. Niezadowolenie z obecności RMN w systemie Marsh rosło wprost proporcjonalnie do spadku zagrożenia, jakie stanowiła dla Imperium Republika Haven, i choć Glockauer doskonale zdawał sobie sprawę, do czego mogło to doprowadzić, miał też gorącą nadzieję, że tak się nie stanie.
Bowiem pomimo stałego wzrostu sił i poziomu technicznego Imperialnej Marynarki oraz oczywistego debilizmu obecnej Admiralicji Royal Manticoran Navy nie miała najmniejszej ochoty spotkać się w walce z flotą, która praktycznie zniszczyła najpotężniejsze siły zbrojne w okolicy.
Omal nie wzruszył ramionami — obserwując nieudolnie próbujący mu się wymknąć symbol Karawanę na głównym ekranie taktycznym, nie musiał martwić się obecnością Królewskiej Marynarki i tym, czy dojdzie do konfrontacji z nią. Przestał więc o tym myśleć i skupił się na tym, co znajdzie na pokładzie frachtowca grupa abordażowa.
Doświadczenie podpowiadało mu, że nic przyjemnego.
— Wiadomość od komandora Zrubeka, sir!
Admirał Lester Tourville uśmiechnął się szeroko, słysząc głos porucznik Eisenberg. Co prawda jego sztab od dawna tak go tytułował, ale było to nielegalne i karalne w czasach, gdy wszyscy byli „towarzyszami oficerami”. Teraz wróciły stare dobre formy i nadal sprawiało mu to satysfakcję. Znacznie mniejszą niż widok tylu nowych twarzy na pomoście flagowym po latach współpracy ze zgranym zespołem. Przyznawał jednak rację Tomowi Theismanowi, iż choć sztaby, które obaj z Javierem Giscardem stworzyli, odegrały kluczową rolę w osiągnięciu sukcesów, które przypadły w udziale dowodzonym przez nich obu flotom, to były również zastępowalne. Skoro raz stworzyli zgrane, sprawnie działające zespoły, i to w znacznie trudniejszych warunkach, mogli zrobić to ponownie. A ludzie, których wykształcili, potrzebni byli nowej Marynarce Republiki na innych, samodzielnych stanowiskach. No i od dawna należały im się awanse.
Do porucznik Anity, Eisenberg, czyli swego nowego oficera łącznościowego, przyzwyczajał się szczególnie trudno, tak dlatego, że do sztabu należała dopiero od sześciu miesięcy standardowych, jak i dlatego, że wyglądała niesamowicie wręcz młodo. Przypominał sobie stale, że blondynka mająca dwadzieścia osiem lat standardowych jest osobą bardziej niż samodzielną, ale niewiele to dawało, gdyż jako należąca do trzeciej generacji poddanej prolongowi Anita wyglądała, jakby miała dwanaście lat, a na dodatek była filigranowej budowy i mierzyła niewiele ponad półtora metra.
Faktem też było, iż była młoda jak na swój stopień i stanowisko, ale to dotyczyło większości aktualnego korpusu oficerskiego Marynarki Republiki. Porucznik Eisenberg była też kompetentna i znacznie pewniejsza siebie, niż można by wnosić z jej wyglądu.
Podświadomie podejrzewał, że częściowo przynajmniej to jej młodość tak na niego działała, bo czuł w kościach zmęczenie zwiększające się z każdym miesiącem… Przegnał tę myśl i dał jej znak, by podeszła.
Zrobiła to i wręczyła mu bez słowa elektrokartę.
Gdy nacisnął przycisk odtwarzania, na ekraniku pojawiła się twarz ciemnowłosego mężczyzny.
— Miał pan rację, sir — oznajmił bez wstępów komodor Scott Zrubek. — Próbowali nas podejść dokładnie tak, jak pan podejrzewał. Wysłałem więc dwie flotylle niszczycieli, żeby przyjrzały się bliżej tym „frachtowcom”, a reszta sił czekała na granicy maksymalnego skutecznego ognia rakietowego. Sądzę, że gdy zobaczyli, co robimy, nastąpiły pewne drobne zmiany na stanowiskach dowódczych.
Zrubek uśmiechnął się paskudnie, a Tourville kiwnął głową z aprobatą.
— Wygląda na to, że mieli ładownie pełne zasobników i spodziewali się, że zbliżymy się na tyle, by zdołali je postawić — dodał Zrubek. — Kiedy się zorientowali, że w ich zasięgu nie znajdą się nasze ciężkie jednostki, do kogoś tam musiało dotrzeć, że zmasakrowanie samych niszczycieli tylko naprawdę poważnie nas wkurzy. Skoro więc zasadzka się nie udała, a uciec w żaden sposób nie mogli, zdecydowali się poddać, licząc na to, że zechcemy jeszcze brać jeńców. Sądząc z meldunków, jakie dotąd dostałem, ich dowódca miał inny punkt widzenia, więc jego zastępca użył zwyczajowego dla ubeków argumentu i strzelił mu w plecy. W efekcie zdobyliśmy wszystkie frachtowce i ponad dwa bataliony interwencyjne jeńców, sir. Szacunkowo rzecz biorąc, ma się rozumieć. Wydaje mi się, że większość to starzy funkcjonariusze, a część nawet próbowała stawiać opór, dlatego nie znam jeszcze dokładnej liczby jeńców, bo frachtowce obsadzały trzy pełne bataliony. Przepuścimy ich po kolei przez bazę danych. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby nie znalazło się wśród nich co najmniej kilkuset figurujących na liście „zastrzelić od ręki”. Na tych sześciu frachtowcach jest w mojej ocenie tyle rakiet co na dwóch-trzech superdreadnoughtach. Moi ludzie czyszczą teraz pokładowe bazy danych, bo zapowiedzieliśmy ubekom, że jeśli je tkną, żaden rana nie doczeka, więc zdobyliśmy je nienaruszone. Gdy tylko kryptolodzy je sprawdzą, będę mógł dostarczyć na okręt flagowy wszystkie zdobyte dane. W mojej ocenie, sir, Carson wysłał tych biednych durniów, żeby nas osłabili jak tylko się da, bo nie ma dość okrętów, by stawić nam opór. Powinniśmy zdobyć w bazach danych kody identyfikacyjne umożliwiające przelot przez pola minowe, ale może był sprytniejszy, niż zakładamy, i skoro spisał ich na straty, mógł podać im fałszywe, więc nie planuję niczego niespodziewanego bez uzgodnienia z panem. Za pięć do sześciu godzin sytuacja tutaj będzie już w pełni wyklarowana, frachtowce obsadzone załogami pryzowymi wyślę do Haven i jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, powinienem dołączyć do sił głównych nie później niż dwudziestego trzeciego około siedemnastej. Tubylcy wyglądają na ciężko zadowolonych z naszego przybycia, więc nie sądzę, żebyśmy musieli obsadzać planetę silnym garnizonem, i nic nie powinno nas zatrzymać. Zrubek, bez odbioru.
Ekranik pociemniał, Tourville zaś ponownie kiwnął głową z aprobatą.
Zrubek należał do grona nowych oficerów flagowych, których umiejętności przez ostatnie trzy lata standardowe szlifowali obaj z Javierem. Zadanie zaś oczyszczenia systemu Montague z pozostałości sił towarzysza generała Adriana Carsona było jego pierwszą w pełni samodzielną operacją i wyglądało na to, że zdał egzamin doskonale, czego zresztą Tourville się spodziewał. W pewnym sensie były to ćwiczenie z ostrą amunicją, ale gdyby Zrubek okazał się zbyt pewny siebie, to przy tej liczbie rakiet, jaką dysponowały frachtowce, wynik byłby zupełnie inny.
Dlatego Tourville dał mu wolną rękę — musiał mieć pewność, że komodor Zrubek rzeczywiście jest gotów objąć samodzielne dowództwo.
Uśmiechnął się w duchu, nadal nie mogąc w pełni zaakceptować faktu, iż znacznie mniej się denerwował, wiedząc, że może zostać zastrzelony przez UB, niż teraz, wysyłając ludzi na akcje i czekając na ich meldunki.