Pokiwał głową i zmarszczył brwi, zabierając się do analizy sytuacji. Po utracie Montague Carson kontrolował bezpośrednio jeszcze dwa systemy, a jego teoretyczny sprzymierzeniec, towarzysz admirał Agnelli, trzy. Tyle że to przymierze od początku było nieco dziwne, łagodnie rzecz ujmując. Obaj byli ambitni, ale Carson zachował resztki prawdziwego przywiązania do zasad Nowego Ładu stworzonego przez Komitet Bezpieczeństwa Publicznego. Może dlatego, że dosłużył się w Urzędzie Bezpieczeństwa wysokiego stopnia, może dlatego, że lubił przemoc i strach, ale nie ulegało wątpliwości, że kierowała nim nie tylko chęć osiągnięcia prywatnych korzyści.
Czego nie sposób było zarzucić Federicowi Agnellemu. Tourville był tego pewien, jako że miał nieprzyjemność znać go od dawna i od samego początku szczerze go nie cierpiał. Nie potrafił w nim dostrzec ani jednej pozytywnej cechy. Ledwie że kompetentny taktyk był przekonany o własnej niezwyciężoności, a do zwolenników Komitetu przyłączył się w nadziei na uzyskanie władzy i majątku. W rozgrywkach politycznych inaczej niż w walce okazał się naprawdę dobry. Przez jego machinacje zginęło przynajmniej dwóch admirałów. Tylko dlatego, że stali mu na drodze — przekonał UB, że są „wrogami Ludu”, więc trafili pod mur.
A to znaczyło, że jeśli Carson znalazł się w takich opałach, jak Toundlle podejrzewał, Agnelli bez wahania zostawi go samego. Było to głupie posunięcie, jako że po załatwieniu Carsona zostanie samotnym przeciwnikiem Dwunastej Floty, ale do tak dalekowzrocznego myślenia Agnelli był po prostu niezdolny. Liczył, że w jakiś sposób kolejny raz zdoła się wywinąć — w końcu zawsze dotąd udawało mu się jakoś odciągnąć od siebie uwagę rządu i poradzić sobie z wewnętrzną opozycją. To zawsze trwało trzy i pół roku standardowego, więc miał pewne podstawy do podobnych nadziei.
Tyle że przez ten czas sytuacja zmieniła się dość radykalnie i Toundlle był przekonany, że kolejny podobny numer Agnellemu nie wyjdzie. Przekonanie to napawało go zresztą głęboką satysfakcją. Gdy wraz z Theis-manem i Giscardem postanowili wziąć na siebie zapewnienie bezpieczeństwa rządowi nowej Republiki Haven, mieli przed sobą niemal niewykonalne zadanie przypominające walkę z wielogłowym potworem. Tourville przyznawał uczciwie, że gdyby zdawał sobie wówczas sprawę, że będzie miał do czynienia z gniazdem żmij zawierających ciągle nowe sojusze i zdradzających kolejnych sprzymierzeńców, nie podjąłby się tego. Z drugiej strony miał też świadomość, iż tak naprawdę nie miał wyboru. Podobnie jak Javier czy Theisman. No i stopniowo udawało im się kolejno eliminować wewnętrzne zagrożenia, aż pozostało naprawdę niewielu takich jak Carson czy Agnelli, którzy korzystając z zamieszania, zdołali wykroić dla siebie udzielne włości. I właśnie dlatego Federico Agnelli będzie miał naprawdę trudne zadanie, chcąc znaleźć następcę Carsona…
Istniała całkiem realna szansa, że Dwunastej Flocie uda się w ten sposób oczyścić w miarę szybko cały sektor. Wówczas pozostałyby jeszcze tylko ze trzy miejsca stanowiące poważne zagrożenia… Cóż, zaczynało wyglądać na to, że Tom i Eloise mieli jednak rację, twierdząc, że da się zaprowadzić porządek i przywrócić stabilizację…
Potrząsnął głową zirytowany — ze snucia marzeń nie wynikało nic sensownego. Oddał Eisenberg elektrokartę i powiedział:
— Dziękuję, Anito. Dopilnuj, by kopia tego meldunku została dołączona do następnego raportu, jaki będziemy wysyłać do stolicy.
— Oczywiście, sir! — zapewniła.
Wsunęła elektrokartę pod pachę, wyprężyła się, salutując, wykonała precyzyjny w tył zwrot i odmaszerowała na swoje stanowisko.
Patrzący na jej wyprostowaną niczym na paradzie sylwetkę Lester Tourville robił, co mógł, by się nie uśmiechać.
Zbyt szeroko.
Admirał Michael Reynaud z Królewskiej Agencji Zwiadu Kartograficznego kolejny raz żałował starego biura. Nikt inny go nie żałował, bo nowe było większe, wygodniejsze i okazalsze, no i znajdowało się na Stacji Kosmicznej Jej Królewskiej Mości Hephaestus. A to była tylko jedna z korzyści związanych z niedawną promocją, więc powinien się cieszyć, a nie narzekać. Problem zaś polegał na tym, że choć biuro rzeczywiście było wygodne i przestronne, nie było tym, w którym spędził ostatnich piętnaście lat standardowych, no i urządził je dokładnie tak, jak chciał.
A poza tym poprzednie zajęcie podobało mu się znacznie bardziej od nowego… choć to nie do końca była prawda. Zupełnie szczerze, to nie podobali mu się ci, dla których pracował. I to była główna przyczyna jego parszywego nastroju.
Odchylił wygodny, automatycznie dostosowujący się do kształtu ciała fotel, oparł obcasy butów na samym środku blatu biurka. A potem założył ręce za głowę, wgapił się w sufit i zaczął przemyślenia nad perwersyjnością sukcesu, czyli złośliwością losu.
Kiedy otrzymał przydział na placówkę Basilisk, nie było to miłe choćby dlatego, że nie miał pewności, czy Gwiezdne Królestwo Manticore w ogóle zatrzyma ten system, taki wrzask podnosili konserwatyści i liberałowie. Na szczęście izolacjonistom nie powiodło się i przez następne pół standardowego wieku Basilisk coraz bardziej zyskiwał na znaczeniu. Ruch przez terminal rósł tak, że w końcu przechodziła przezeń trzecia część całego tranzytu korzystającego z Manticore Wormhole Junction. A przez cały ten czas komandor, potem kapitan, a wreszcie admirał Reynaud z Królewskiej Służby Astro-Kontrolnej dowodził stacją kontroli lotów w systemie Basilisk.
A potem zjawiła się Ludowa Marynarka i obróciła w pył całą systemową infrastrukturę. W wyniku rajdu zostało zniszczone wszystko, co powstało przez pięćdziesiąt lat inwestowania — magazyny, warsztaty, stocznie, satelity energetyczne, farmy orbitalne, stacje mieszkalne, orbitalne fabryki i rafinerie… Był to najbardziej udany atak w wykonaniu Ludowej Marynarki w tej wojnie. Reynaud sam uniknął śmierci tylko dzięki błyskawicznemu przybyciu Ósmej Floty oraz dzięki temu, że stacja astro znajdowała się w pobliżu terminalu, a nie na orbicie planety.
Rajd miał miejsce pięć standardowych lat temu, a zniszczenia zaczęto odbudowywać natychmiast. Proces ten naturalnie jeszcze trwał, ale i tak przebiegał znacznie szybciej niż ktokolwiek, łącznie z Reynaudem, uznałby za możliwe przed atakiem. Częściowo dlatego, że oryginalna infrastruktura powstawała stopniowo w miarę rosnących potrzeb, a to, co ją zastępowało, zaprojektowano tak, by sprostało ustalonym już wymaganiom. Po części zaś dlatego, że nowy rząd uznał odbudowę tych zniszczeń za doskonałą okazję do publicznego promowania swego sloganu politycznego „Budowa pokoju”. Potężne dotacje spowodowały powstanie wielkiej liczby miejsc pracy, z których skorzystali demobilizowani raczej pospiesznie członkowie załóg redukowanej bez sensu Królewskiej Marynarki. Reynaud widział dość z tej odbudowy, by niechętnie przyznać, że był to chyba najuczciwszy z finansowanych przez rząd projektów, bo zdecydowana większość środków rzeczywiście szła na to, na co powinna iść.
A nie mógł tego w żaden sposób powiedzieć o swoim nowym zajęciu. I dlatego właśnie go nie lubił, choć spore znaczenie miał fakt, iż dużą satysfakcję sprawiało mu uczestniczenie w dźwiganiu się na nogi systemu, który przez tyle lat uważał za własny. Głównym powodem była pewność, iż organizacja, którą kierował, została powołana tylko po to, by banda kretynów będąca obecnie przy władzy mogła zyskać kolejne punkty w oczach opinii publicznej. Podejrzewał też spore machlojki finansowe, ale póki co nie miał w tej sprawie pewności.