Выбрать главу

— Wiem o tym, ale możemy znaleźć się w sytuacji, w której będziemy musieli tam wysłać poważne wzmocnienie.

— Jest wysoce prawdopodobne, że rząd zdoła zapanować nad tą sytuacją przy użyciu metod dyplomatycznych — osadził go Janacek. — Jeśli okaże się, że niezbędne będzie bardziej stanowcze zademonstrowanie naszego stanowiska, będziemy musieli znaleźć niezbędne okręty. Ale dopiero wtedy.

— Rozumiem. Natomiast jeśli zamierzamy wzmocnić Sidemore na skalę, jaką wymaga tego zakładany poziom zagrożenia, musimy też znaleźć odpowiedniego dowódcę. Kontradmirał Hewitt, obecny dowódca stacji Sidemore, ma zbyt niski stopień i zbyt małe doświadczenie jak na siły obecnie tam stacjonujące. Wraz z wysłanymi posiłkami będzie to jedna z naszych trzech najsilniejszych flot, czy ją tak nazwiemy czy nie. Wymaga więc pełnego admirała.

— Hm… — Janacek zmarszczył brwi i wbił wzrok w blat biurka.

Chakrabarti miał rację, ale znalezienie nowego dowódcy stacji nie będzie łatwe. Sidemore było całkiem użyteczną bazą, ale nie istotną — nawet w czasie wojny. Teraz stała się jeszcze mniej ważna z punktu widzenia potrzeb strategicznych Królestwa, a więc żaden ambitny oficer nie będzie zadowolony z tego przydziału. A należało też wziąć pod uwagę, że przydział ten może okazać się pułapką, gdyż wbrew temu, co właśnie powiedział obu oficerom, był pewien, że rząd będzie wolał, zresztą całkiem słusznie, uniknąć konfrontacji z Imperium.

Janacek nigdy nie był zwolennikiem ekspansjonizmu, w przeciwieństwie do znacznej części parlamentu i korpusu oficerskiego Królewskiej Marynarki. Dlatego zrobił, co mógł, by wycofać się z placówki Basilisk, gdy pierwszy raz zajmował to stanowisko. I prawie mu się udało, gdy ta wariatka Harrington omal nie sprowokowała wybuchu wojny z Ludową Marynarką — pięć lat wcześniej, niż ta ostatecznie się zaczęła.

Gdyby to od niego zależało, doradziłby rządowi zgodzić się na ustępstwa terytorialne w rozsądnych granicach. W końcu sporny obszar nawet nie należał do Gwiezdnego Królestwa, a nic w Konfederacji nie było warte przypadkowej strzelaniny, a co dopiero regularnej wojny. Obecny układ mógł zakończyć się nieciekawie dla dowódcy stacji Sidemore, ponieważ z jednej strony otrzyma on rozkaz zniechęcenia Imperium, a z drugiej będzie wiedział, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek posiłki. A jeżeli Imperium nie da się zniechęcić i dojdzie do jakiegoś incydentu, rząd wyprze się odpowiedzialności i oznajmi, że spoczywa ona na dowódcy stacji. W najlepszym więc razie ten, kto obejmie dowództwo stacji Sidemore, zostanie zapamiętany jako admirał, który pozwolił Imperium wejść do Konfederacji. Nie będzie za to naturalnie ponosił winy, ale wszyscy potraktują go, jakby tak właśnie było.

Stał więc przed trudnym zadaniem znalezienia kogoś, kto dysponując zbyt małymi siłami, zdoła przekonać Imperium, że będzie do śmierci bronił Konfederacji (chyba że otrzyma inne rozkazy), a równocześnie kogo można by spisać na straty, jeśli okaże się to konieczne. Chwilowo co prawda nikt taki mu na myśl nie przychodził, ale był pewien, że coś wymyśli.

ROZDZIAŁ X

Wiceadmirał Shannon Foraker stała na galerii głównego pokładu hangarowego, przyglądając się cumującej właśnie pinasie. Gdy manewr został zakończony, a korytarz wejściowy doprowadzony do śluzy, wyprostowała się odruchowo. Wachta trapowa przyjęła postawę zasadniczą, a kontrolka nad wylotem korytarza zmieniła barwę z czerwonej na żółtą, a zaraz potem na zieloną oznaczającą hermetyczne połączenie. Gdy w otworze pojawiła się postać, rozległ się świst trapowy, od którego Shannon nadal bolały uszy, ale jak zwykle nie dała tego po sobie poznać. Nowo przybyły zręcznie stanął na pokładzie i zasalutował kapitanowi Patrickowi M. Reumannowi, dowódcy Souereign of Space. Reumann odsalutował. Choć był o pół głowy wyższy i masywniejszy od przybysza, nie było wątpliwości, który jest ważniejszą postacią. Nie dlatego, że gość miał dystynkcje admiralskie. I nie dlatego, że Reumann był słabego charakteru — na dowódcę pierwszego okrętu nowej, najpotężniejszej klasy superdreadnoughtów w Marynarce Republiki nie wybiera się słabeusza czy mimozy emocjonalnej. Po prostu w oczach całej floty, a szczególnie wszystkich związanych z operacją Bolthole, Thomas Theisman był bohaterem, z którym nikt nie mógł się równać.

Jeszcze sześć-siedem standardowych lat temu nie zdałaby sobie z tego sprawy — była niesamowicie wręcz nieświadoma realiów służby w Ludowej Marynarce pełnej wścibskich komisarzy ludowych i nadzoru UB. Dopóki pewnego pięknego dnia nie zetknęła się z parszywą rzeczywistością. Upokorzenie i wstyd wywołane przymusowym uczestnictwem w poczynaniach Urzędu Bezpieczeństwa zmieniły ją i jej podejście do życia. Niezwykle zdolna technowiedźma chcąca uczciwie wykonywać swe obowiązki i mieć spokój stwierdziła, że jak długo istnieje UB, będzie to niemożliwe. Postanowiła więc coś z tym zrobić. Tym bardziej że jej były kapitan, którego szanowała, nie chcąc bezsensownie ginąć w imię honoru, zmuszony był zdradzić.

Wykorzystała swoje nadzwyczajne umiejętności i osiągnęła naprawdę imponujący skutek. Tylko dlatego Tourville, Giscard, Pritchart i ona sama byli jeszcze wśród żywych. Ale na dłuższą metę to by nie wystarczyło. Uratował ich Theisman.

Poznała go dopiero później, już po śmierci Saint-Justa, i jakoś tak się złożyło, że im dłużej go znała, tym większe wywierał na niej wrażenie. Dołączył do tych nielicznych oficerów, którzy w jej ocenie wiedzieli, co to honor i obowiązek, i kierowali się nimi, często wbrew woli polityków rządzących państwem. Theisman zaś na dodatek był tym, który przywrócił honor flocie. To dzięki niemu Lester i Javier mogli dowodzić flotami nowej Marynarki Republiki. To dzięki niemu oficerowie i członkowie załóg zaczęli nabierać ponownie szacunku do samych siebie i pamiętać, że włożyli mundury, bo w coś wierzyli, a nie dlatego że zmusił ich wszechobecny terror.

Theisman odtworzył morale floty i uczynił z niej swego sprzymierzeńca w obronie odrestaurowanej konstytucji. Stało się tak dzięki temu, że rozbudził we flocie te dawno stłamszone idee, jak i dlatego, że dał jej w ten sposób szansę do odzyskania dobrego imienia. Do oczyszczenia się z gówna, w jakim wytarzał ją Urząd Bezpieczeństwa. I dlatego flota poszłaby za nim bez wahania w czeluście piekielne, gdyby zdecydował się ją tam poprowadzić. I nie pytałaby dlaczego.

Tak jak Shannon Foraker.

— Proszę o pozwolenie wejścia na pokład, sir — rozległ się formalny głos sekretarza wojny, ledwie umilkł świst trapowy.

Kapitan Reumann skinął energicznie głową.

— Pozwolenia udzielam i witam na pokładzie Sovereign of Space, sir! — odparł równie formalnie i dodał już normalniejszym głosem: — Miło pana znów widzieć.

Po czym wyciągnął rękę do gościa.

— Miło być znów z powrotem, Pat. — Theisman uścisnął jego dłoń i potrząsnął nią zdecydowanie. — Szkoda, że Bolthole nie leży bliżej systemu Haven. Wtedy mógłbym się tu zjawiać częściej niż trzy do czterech razy w roku.

— My też tego żałujemy, sir — zapewnił go Reumann.

— Cóż… — Theisman rozejrzał się z aprobatą po idealnie uporządkowanym pokładzie hangarowym. — Może coś na to poradzimy…

— Przepraszam, sir? — Reumann przekrzywił głowę zaskoczony.

Theisman zaś uśmiechnął się. Ale w jego twarzy było coś oprócz wesołości… coś jakby niepokój.

— Nie martw się, Pat. Obiecuję wszystko wyjaśnić przed odlotem. Póki co natomiast mam do omówienia kilka kwestii z admirał Foraker.

— Oczywiście, sir. — Reumann cofnął się.