Выбрать главу

A Theisman odwrócił się i wyciągnął dłoń do Shannon.

— Pani admirał — powiedział ciepło.

Shannon uśmiechnęła się.

— Panie admirale — odparła, wiedząc, że Theisman nie przestał uważać się za oficera, a polityczne stanowisko cywilnego zwierzchnika sił zbrojnych traktuje jako przejściowe zło konieczne.

W jego oczach znów błysnęła wesołość.

Uścisnęła jego dłoń, przekrzywiła głowę i powiedziała:

— Wstępnie zaplanowałam spotkanie powitalne w mesie oficerskiej, ale plan jest płynny i można go zmienić — Z tego, co powiedział pan Patrickowi, wnoszę, że lepiej będzie to przesunąć, a najpierw dać panu okazję opowiedzenia mi o celu tej wizyty.

— Jeśli to nie będzie zbyt uciążliwe, wolałbym, by tak było.

Shannon wzruszyła ramionami.

— Jak powiedziałam, plan jest płynny, sir. Ponieważ nie wiedzieliśmy, co pana sprowadza i ile będzie pan miał czasu, jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. — Odwróciła się do masywnego kapitana stojącego krok z tyłu po jej prawej stronie. — Five, zdaje się, że znów gdzieś zadziałam komunikator. Połącz się z Paulette i poproś o dopilnowanie, by wszyscy wiedzieli, że obowiązuje plan Beta, dobrze?

— Oczywiście, ma’am. — Kapitan William Anders nawet nie próbował ukryć uśmiechu.

W czym nie było niczego dziwnego, jako że trzeba było niezłego roztrzepania lub rozkojarzenia, by nie rzec talentu, aby „zadziać” gdzieś naręczny komunikator. Shannon zdarzało się to co najmniej dwa razy w tygodniu. Anders wybrał na swoim odpowiednią kombinację zawiadamiającą porucznik Paulette Baker o zmianie planów i ponownie skupił uwagę na Theismanie.

— Możemy rozmawiać prywatnie, sir, czy powinnam ściągnąć swój sztab? — spytała Shannon.

— Poinformuję ich o wszystkim, ale najpierw chciałbym porozmawiać tylko z tobą.

— Oczywiście. W takim razie może zechce mi pan towarzyszyć do mojej kabiny?

— Myślę, że to doskonały pomysł.

Shannon spojrzała na Andersa i spytała: — Słyszałeś?

— Tak i zaraz przekażę Paulette.

— Dzięki — uśmiechnęła się Shannon i gestem zaprosiła Theismana do najbliższej windy. — Za panem, sir.

* * *

Dotarcie do kabiny Foraker trwało dobrą chwilę, mimo że projektanci umieścili ją celowo blisko głównego szybu windy. Tyle że „blisko” było pojęciem względnym na okręcie rozmiarów Sovereign of Space mającym prawie dziewięć milionów ton. Była to pierwsza jednostka z największej i najsilniej uzbrojonej klasy superdreadnoughtów, jakie kiedykolwiek zbudowano w Republice Haven. I już było wiadomo, że niedługo będzie cieszyć się tym prymatem, bo projekty kolejnej klasy — Temeraire — kończono właśnie zatwierdzać, a pierwszą jednostkę miano zacząć budować za cztery miesiące, także tutaj, w stoczni Bolthole. Za mniej więcej trzydzieści sześć miesięcy winna być gotowa, co jak na standardy Królestwa stanowiło długi okres, ale jak na Haven — znak imponującego postępu w budownictwie okrętowym. W znacznej części była to zasługa Foraker i jej sztabu.

W końcu jednak dotarli na miejsce i ledwie zamknęły się za nimi drzwi pilnowane przez wartowników z Marinę Corps, Shannon zdjęła czapkę i rzuciła ją matowi Callahanowi, który pojawił się w drzwiach prowadzących do kuchni.

Mat Sylvester Callahan złapał ją w locie z łatwością wskazującą na dużą praktykę i lekkim westchnieniem cierpiętnika. Shannon doskonale zdawała sobie sprawę, że tylko obecności Theismana zawdzięcza, iż westchnienie nie było głośniejsze i pełne wyrzutu. Uśmiechnęła się promiennie do stewarda i kolejny raz przyznała w duchu, że choć początki były trudne, dogadali się całkiem dobrze. Parę dobrych miesięcy zajęło jej przyzwyczajanie się do samego posiadania stewarda, a przywrócenie tej funkcji było jednym z pierwszych posunięć Theismana w ramach reformowania floty, czyli robienia z Ludowej Marynarki porządnej Marynarki Republiki. Pierre zlikwidował funkcję stewarda jako objaw zboczonej elitarności legislator-skiego korpusu oficerskiego. Shannon niezbyt ucieszyło przywracanie oficerskich przywilejów i była wdzięczna Theismanowi, że ograniczył się do części z nich, ale była też zmuszona przyznać, że przydzielanie oficerom dowodzącym i flagowym stewardów miało sens. Oficer taki bowiem znacznie produktywniej spędzał czas, nie tracąc go na ścielenie łóżka czy glancowanie butów. A co ważniejsze, starsi rangą oficerowie potrzebowali swoistych opiekunów, którzy zajmowali się codziennymi sprawami, bo oni i tak mieli na głowie wystarczająco wiele problemów poważniejszej natury.

A jeśli ktoś był odrobinę bardziej zapominalski niż większość, tym bardziej takiego opiekuna potrzebował.

— Musimy omówić kilka spraw z admirałem Theismanem, Sly — poinformowała Callahana. — Myślisz, że dałoby się wykombinować coś na ząb?

— Jestem pewien że tak, ma’am. Konkretnie ile i czego; porucznik Baker już mnie poinformował o zmianie planów, więc wiem, że obiad został przesunięty o godzinę. Dlatego zastanawiam się, czy podać tylko lekką przekąskę czy coś solidniejszego.

— Hmm… — Shannon spojrzała pytająco na Theismana. — Sir?

— Nadal funkcjonuję według czasu Nouveau Paris, co znaczy, że powinienem dwie godziny temu zjeść lunch, wolałbym więc coś solidniejszego.

— Słyszałeś, Sly?

— Oczywiście, ma’am.

— Więc bierz się do roboty — poleciła z uśmiechem. Callahan skinął głową i wycofał się do kuchni. Foraker zaś wskazała gościowi jeden z foteli:

— Proszę usiąść, sir.

— Dziękuję. — Theisman skorzystał z zaproszenia i rozejrzał się przy okazji.

Nigdy dotąd nie był w jej kabinie i został mile zaskoczony prostotą umeblowania, a równocześnie jego funkcjonalnością i wygodą. Zasilane fotele, barek i lodówka z napojami stanowiły obiecujący początek, ale reszta mebli wyglądała na standardowe wyposażenie kabin admiralskich, a kilka rzeźb i obrazów, choć przyjemnych dla oka, nie przykuwało uwagi. Wszystko to pasowało do osobowości pani oficer, którą wybrał do kierowania całą operacją, i był zadowolony, że mimo władzy, jaką dysponowała, Shannon Foraker nie zmieniła się przez te lata.

Kilkakrotnie sparzył się na takich jak ona — wybieranych na podstawie rekomendacji i teczek osobowych, bez osobistej znajomości. Uznawali się za nowych władców floty i ulegali pokusom. Część otrzeźwiała po jego delikatnych napomnieniach, a ci, którzy tego nie zrobili, zostali cicho i sprawnie przeniesieni na stanowiska, na których nadal można było wykorzystywać ich talenty, ale gdzie nie mogli już odcisnąć swego piętna na flocie.

— Dlaczego nazywasz kapitana Andersa „Five”? — spytał niespodziewanie.

— Bo tak sobie życzy. Zaczęłam mówić mu po imieniu, ale uprzejmie mnie poinformował, że woli, by zwracano się doń per „Five”. Pojęcia nie mam, skąd się wziął ten przydomek, ale sądzę, że sięga czasów, gdy nie był jeszcze oficerem. A poza tym mało mnie obchodzi, jak chce być nazywany, jak długo dobrze robi to, co do niego należy. A robi.

— Jasne — uśmiechnął się Theisman. — Choć nienawidziłem Pierre’a i jego bandy, muszę przyznać, że kilka drobnych rzeczy osiągnęli. Od zmian w ekonomii zaczynając, a na likwidacji monopolu Legislatorów na obsadzanie stanowisk oficerskich kończąc. Za ich czasów ktoś taki jak Anders nie miałby szans na patent oficerski. A to byłaby prawdziwa strata, jak słyszę.

Foraker przyznała mu rację zdecydowanym ruchem głowy. Anders od ponad trzydziestu pięciu lat standardowych był podoficerem, gdy Rob S. Pierre dokonał zamachu stanu i przejął władzę. Doszedł do szczytu, na jaki pozwalał mu stary system, i rzeczywiście stratą dla całej floty byłoby, gdyby na tym poziomie skończyła się jego kariera. Podobnie bowiem jak ona, Anders w dzieciństwie stwierdził, że jeśli przy istniejącym systemie edukacyjnym chce coś umieć, musi się tego sam nauczyć — i tak też zrobił. Niestety, pochodził z rodziny Dolistów, więc ranga podoficera była wszystkim, co mógł osiągnąć.