Выбрать главу

Pozornie wszystko wyglądało pięknie i szlachetnie: zadaniem nowo powołanej Królewskiej Agencji Zwiadu Kartograficznego było odnalezienie siódmego terminalu Manticore Junction, tyle że…

Dalsze rozmyślania przerwało mu bipnięcie chronometru. Spojrzał nań, westchnął i zdjął nogi z biurka. Zdążył wyprostować fotel, gdy drzwi do gabinetu otwarły się. Dokładnie o godzinie, na którą umówiony był z doktorem Jordinem Kare’em. Ta przesadna punktualność nie była wadą naukowca, lecz sekretarki Reynauda, niejakiej Trixie Hammitt, która miała na jej punkcie obsesję wystarczającą za tuzin naukowców.

Reynaud wstał z uśmiechem dokładnie w momencie, w którym Trixie wprowadziła mężczyznę będącego mózgiem całych poszukiwań, do których powołano tę szumnie nazywaną instytucję. Kare był średniego wzrostu, miał rzednące, kasztanowe włosy i oczy, które nie do końca potrafiły się zdecydować, czy są szare czy niebieskie. Był o dobre piętnaście centymetrów niższy od rudej sekretarki, której pedanteria i nadopiekuńczość zdawały się go bawić. Był też jednym z największych astrofizyków swoich czasów.

— Przyszedł doktor Kare, sir — oznajmiła energicznie Trixie.

— Widzę — odparł Reynaud, próbując nie okazać irytacji, w jaką wprawiała go sama obecność Trixie.

Nie bardzo mu się to udało, bo w oczach Kare’a zatańczyły radosne błyski, nim dotarł do biurka i uścisnął dłoń gospodarza.

— Możesz dopilnować, żebyśmy dostali coś do picia? — spytał Reynaud, spoglądając na sekretarkę.

Ta spojrzała nań, jakby miała zamiar przypomnieć mu, że w zakres jej obowiązków nie wchodzi bufet z przyległościami, ale nie odezwała się. Kiwnęła jedynie głową i wyszła.

Kiedy za Trixie Hammitt zamknęły się drzwi, Reynaud westchnął z ulgą.

— Nie sądzę, byśmy długo jeszcze zdołali pozbywać się jej tak łatwo — ocenił.

— Jesteśmy niegłupi, mamy motywację i trochę czasu, więc coś wymyślimy — uśmiechnął się Kare.

— W sumie niczego nie można jej zarzucić: ciężko pracuje, stara się… i doprowadza mnie do szału tą cholerną troskliwością!

— Robi to, co umie, najlepiej jak potrafi. A obaj dobrze wiemy, wobec kogo jest naprawdę lojalna. Gdybyśmy nie wiedzieli, gotów byłbym sądzić, że opłaca ją Liga Solarna lub inny konkurent handlowy Królestwa, by sabotowała cały projekt, doprowadzając do szału kierujących nim ludzi.

— Byłbyś wówczas paranoikiem — zganił go Reynaud.

— Nie paranoikiem, tylko człowiekiem ostrożnym i podejrzliwym — poprawił go z godnością Kare.

— A, to przepraszam — uśmiechnął się Reynaud i gestem wskazał mu fotel.

Lubił Kare’a, i to nawet bardzo, choć naukowiec bywał roztrzepany pomimo, a może z racji swych pięciu doktoratów. To znaczy o pięciu Reynaud wiedział, a podejrzewał, że istniały jeszcze ze dwa czy trzy, o których Kare po prostu zapomniał. Byłoby to dla niego typowe.

I właśnie dlatego między innymi nowy przydział wzbudzał w nim mieszane uczucia. Innym było to, iż rząd wykazał się wyjątkowym rozsądkiem, wybierając właśnie Jordina Kare’a na szefa naukowego tworzonej, a raczej wydzielonej z Agencji Astro kontroli instytucji. Był idealnym kandydatem… gdyby tylko przestali mu przeszkadzać i pozwolili działać, z pewnością już miałby wyniki.

— O jakich to nowych i wspaniałych odkryciach chciałeś mnie poinformować? — spytał.

— A o tym, że rzeczywiście tym razem być może coś znaleźliśmy. — Kare przestał się uśmiechać.

Reynaud pochylił się, także poważniejąc.

— Być może?

— Chwilowo jeszcze nie mamy pewności i pozostaje tylko żywić nadzieję, że biurwy nie dowiedzą się o niczym, póki nie będziemy mieli pewności, ale sądzę, że zdołamy obliczyć położenie siódmego terminalu raczej szybko.

— Żartujesz? — spytał słabo Reynaud.

— Nie — Kare potrząsnął głową. — Na razie to wstępne obliczenia i daleko nam jeszcze do wyliczenia sensownego do rozpoczęcia poszukiwań obszaru, ale nie żartuję. Jeśli się poważnie nie mylę, skorelowaliśmy wystarczającą liczbę odczytów i danych z sensorów, by stwierdzić, że istnieje siódmy terminal. Naturalnie ustalenie, w którym obszarze należy zacząć szukać, zajmie nam co najmniej rok standardowy, a najprawdopodobniej ze dwa do trzech, ale to już inna sprawa.

— Dobry Boże! — westchnął cicho Reynaud i opadł na oparcie fotela, potrząsając głową.

— Mam nadzieję, że mnie źle nie zrozumiesz, Jordin, ale tak naprawdę nie spodziewałem się, że go znajdziemy. Po tylu latach wydawało się to po prostu nieprawdopodobne.

— Łatwe z pewnością nie było — zgodził się Kare. — I z materiału z samych poszukiwań będzie z tuzin prac naukowych. Wiesz, teoretyczna matematyka to jedno, a posiadanie odpowiednio czułych sensorów, by zebrać potrzebne dane do potwierdzenia obliczeń, to drugie. A jak wiesz, takimi sensorami Warshawskiej dysponujemy dopiero od około piętnastu lat standardowych. Przy okazji rozwinęliśmy teorię wormholi bardziej niż ktokolwiek w ostatnim stuleciu. A wszystko to pozwala mi po raz pierwszy stwierdzić, że jestem całkiem pewien sukcesu.

— Wspomniałeś może o tym komuś jeszcze? — spytał Reynaud.

— Wolne żarty — prychnął Kare. — Po tym, co ci idioci ogłosili publicznie ostatnim razem?!

— Chodzi ci o to, że się ździebko pospieszyli? — upewnił się uprzejmie Reynaud.

— Ździebko?! — Kare spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Jakie znowu „ździebko”?! Zrobili ze mnie egoistycznego bufona gotowego twierdzić, że odkrył tajemnice wszechświata! Prawie rok standardowy zabrało mi wyprostowanie tego wszystkiego, a i tak połowa delegatów na tegoroczną konferencję astrofizyków w Królewskim Towarzystwie Naukowym wydawała się sądzić, że to ja napisałem to debilne oświadczenie!

Tym razem Reynaud słowem się nie odezwał, widząc złość naukowca. Kare miał całkowitą rację. Tamten incydent stanowił główny powód, dla którego obaj byli przeciwni związkom rządu z Agencją. Zwłaszcza tak nachalnym i jednostronnym. Fakt, koszty związane z budową dziesięciu statków badawczych i ich ciągłym wykorzystywaniem w połączeniu z czasem obliczeniowym potężnych komputerów były takie, że niewiele prywatnych korporacji byłoby w stanie je pokryć. Ale cel, choć ich zdaniem sam w sobie wart był każdego wysiłku, dla rządu High Ridge’a był drugoplanowy. Przede wszystkim stanowił doskonały chwyt propagandowy i piękną przykrywkę do tracenia poważnych kwot, które trafiały zupełnie gdzie indziej. Dlatego utworzono nową organizację, zamiast po prostu zwiększyć budżet Zwiadu Kartograficznego, który od dziesięcioleci bez rozgłosu zajmował się odkrywaniem nowych terenów i ich eksploatacją. Potrzebne były jednakże fanfary, ceremonie i nagłośnienie, a tego nie można było osiągnąć, zwiększając budżet istniejącej instytucji. Utworzono więc z hukiem nową, trąbiąc wszędzie, że jest to od dawna odwlekana inicjatywa pokojowa możliwa dzięki dalekowzrocznej polityce rządu, który doprowadził do zakończenia działań wojennych.

Rządu, który robił, co mógł, by zebrać jak największy kapitał polityczny kosztem pracujących w agencji naukowców. Rzecznik prasowy, który „zapomniał” uzgodnić treść oświadczenia zarówno z Kare’em, jak i Reynaudem, wyleciał za to z roboty, ale na jego miejscu pojawił się inny, równie oddany High Ridge’owi i Descroix co przytłaczająca większość personelu administracyjnego określanego przez Kare’a mianem „biurw”.

— Mam nadzieję, że kazałeś swoim współpracownikom trzymać gęby na kłódkę? — Reynaud przerwał przeciągające się milczenie.

— Naukowi słowa nie pisną. Problem to biurwy i księgowość.