Выбрать главу

Jeśli natomiast treecat nie znajdował się o krok od śmierci, zawsze natychmiast rozpoznawał człowieka, którego chciał adoptować. Tyle tylko że Samantha spotykała Hamisha dziesiątki razy i nigdy nie reagowała na niego inaczej niż na pozostałych ludzi.

— Nie wiem — przyznała, zdając sobie sprawę, że są to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała od prawie kwadransa.

White Haven przestał wpatrywać się w Samanthę — spojrzał na Honor i nawet bez więzi z Nimitzem widać było, że przez radość zaczyna przebijać się zmartwienie.

— Honor, ja… — zaczął i urwał, najwyraźniej zdając sobie sprawę przynajmniej z części wcale nie miłych konsekwencji tego radosnego faktu.

Widać to było po wyrazie jego twarzy i braku słów. Na szczęście nie musiał wiele mówić, natomiast Honor miała nadzieję, że jej twarz nie zdradza, jak dalece jest zaskoczona i pełna obaw.

— Wiem, że to nie twój pomysł — powiedziała uspokajająco. — Jej zresztą też nie, ale…

Spojrzała na Nimitza.

Ten był zszokowany jeszcze bardziej niż Honor, o czym świadczyła sztywność ciała i ogona. Teraz, czując jej nieme pytanie, odwrócił łeb i spojrzał na nią.

Miała ochotę zacząć krzyczeć na niego i na Samanthę. Nawet gdyby myślała dziesięć lat, nie mogłaby wymyślić nic, co bardziej pogorszyłoby ich sytuację, i to pod każdym względem. Kiedy dziennikarze się dowiedzą, zajadłość ataków, która ostatnio zaczęła właśnie słabnąć, wróci do pierwotnego poziomu.

Problem wynikał z faktu, iż mimo że treecaty od prawie czterech standardowych lat mówiły, większość mieszkańców Królestwa nadal uważała je za kudłate zwierzątka domowe. Pewna część uznawała, że są inteligentne mniej więcej tak jak małe dzieci, ale myśl, że to w pełni inteligentne istoty o długiej historii i tradycjach społecznych, pojawiła się w głowach naprawdę niewielu osób nie mających z nimi kontaktów. A i ci jedynie przyjmowali to do wiadomości, ale nie przekładało się to na traktowanie treecatów.

A to znaczyło, że dziennikarzom będzie nader łatwo przekonać opinię publiczną, że jedynym powodem, dla którego Samantha przebywa teraz z White Havenem, jest to, że Honor, chcąc mieć pretekst do częstszych spotkań, podarowała mu ją. Próby wyjaśnienia, co naprawdę zaszło, spotkają się z pełnym zrozumienia ironicznym uśmieszkiem pismaków i komentarzem, iż jest to kolejny manewr nie rezygnującej z chłopa nachalnej podrywaczki.

Była też druga kwestia — Nimitz i Samantha stanowiły parę połączoną ze sobą stałą więzią, pod wieloma względami silniejszą od tej łączącej Nimitza z Honor. Mogli żyć oddzielnie, jeśli było to konieczne, choćby z powodu wymogów służby wojskowej adoptowanych, ale nie można było ich odseparować na stałe. Nie dość, że byłoby to okrucieństwo, to na dodatek odbiłoby się na ich zdrowiu, toteż nie było takiej siły, która mogłaby zmusić Honor, by poprosiła je choćby o trzymanie się z dala od siebie, gdy przebywały na tej samej planecie. Tak samo wyglądała sytuacja treecata i adoptowanego przez niego człowieka — ich także można było rozdzielić na pewien czas, ale nie na stałe. A Nimitz i Samantha mogłyby być ze sobą i z adoptowanymi ludźmi tylko wtedy, gdyby Honor i Hamish też byli razem. A to było niewykonalne, bo żadne z ludzi by się na to nie odważyło.

Sytuacja była więcej niż parszywa, a skorzystać na niej mogli tylko High Ridge i pozostali członkowie rządu. Wszystko układało się po ich myśli, poza coraz realniejszą możliwością ostatecznego zerwania stosunków z Gwiezdnym Królestwem przez Grayson. Honor wątpiła, by Gray-sonowi którekolwiek z nich poświęcało choćby przelotną uwagę, ale nawet jeśliby się myliła, to wszyscy członkowie rządu uważali Grayson za ubogiego i głupszego krewnego, toteż zgodnie z rodzinną tradycją krewny taki po ataku histerii i tak grzecznie wróci do dobroczyńcy. Zwłaszcza jeśli ten dobroczyńca wykaże dobrą wolę i wytłumaczy cymbałowi niestosowność jego zachowania i wynikające z niej straty materialne.

Najbardziej przerażające było to, że High Ridge i jego ludzie nawet nie podejrzewali, jak bardzo zaszkodzili specjalnemu związkowi stworzonemu przez Elżbietę i Benjamina ani jak poważnie obrazili mieszkańców Graysona. Byli tak ograniczeni, że nie zwracali uwagi na nic poza sprawami wewnętrznymi, czyli nazywając rzecz po imieniu, poza jak najdłuższym utrzymaniem się przy władzy. I dlatego wykorzystają okazję stworzoną przez los z radosnym entuzjazmem ignorantów. Tak więc adoptowanie jednego mężczyzny przez ważącego ledwie osiem kilogramów treecata mogło zniszczyć Sojusz, którego stworzenie kosztowało olbrzymie pieniądze i tysiące istnień ludzkich.

— Nie wiem, jak to się stało — powtórzyła. — I nie mam pojęcia, co będzie dalej.

* * *

White Haven, stanowiące od czterystu czterdziestu siedmiu lat standardowych siedzibę earlów White Haven, było ostatnim miejscem na planecie Manticore, które chciała odwiedzić Honor Harrington, ale była zbyt zmęczona, by dłużej walczyć. Dlatego teraz w milczeniu wpatrywała się w okno eskortowanej przez myśliwce limuzyny, a Hamish Alexander miał dość zdrowego rozsądku, by nie przerywać ciszy. Nie dość, że nic mądrego w tej sytuacji nie mógł powiedzieć, to na dodatek nadal cieszył się jak dziecko, ilekroć jego myśli wracały do spoczywającego mu na kolanach treecata. A wracały często.

Honor doskonale to rozumiała, ale ta radość jeszcze pogarszała stan psychiczny, w jakim się znajdowała, toteż była wdzięczna, że ani on, ani Andrew czy Spencer Hawke będący drugim członkiem jej osobistej straży nie próbowali przerwać milczenia.

Na Graysonie myśliwce należałyby do sił zbrojnych domeny Harrington. Na Manticore, o czym świadczyły błękitno-srebrne barwy, do eskadry Domu Winton. A pułkownik Ellen Shemais, zastępca dowódcy Queen’s Own Regiment, w skład której wchodziła, osobiście i dobitnie wytłumaczyła pilotom, że lepiej dla nich byłoby, aby już nie żyli, nim ktokolwiek będzie miał okazję ostrzelania limuzyny.

Honor takie środki ostrożności zwykle na poły bawiły, na poły irytowały, natomiast teraz mogła się zdobyć jedynie na obserwowanie smukłych kształtów lecących poza stratosferą, tulenie Nimitza i odpychanie przykrych myśli.

To ostatnie naturalnie jej się nie udawało.

Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale cóż z tego. Burza emocji tamtego dnia w sali gimnastycznej w połączeniu z wyczerpaniem spowodowanym przez miesiące odczuwania bezsilnej złości i dobijającej bezsilności okazała się kroplą, która przepełniła czarę. Starała się, podobnie jak jej przyjaciele i sprzymierzeńcy, udawała publicznie spokój i usiłowała zachowywać się normalnie, ale efekty były mizerne. Prawdę mówiąc, wynosiły dokładnie zero.

Była zmęczona i miała dość. Nie fizycznie, lecz psychicznie. I nie miała już sił, by dalej udawać. Ani by walczyć z nieuniknionym — skoro Hamish tak bardzo chciał, by poleciała, zgodziła się, przekonana, że nic gorszego nie może jej już spotkać…

Limuzyna mknęła na północ, oświetlana coraz słabszymi promieniami zachodzącego słońca. A Honor siedziała, czując pustkę równą tej za szybą z armaplastu, i czekała.

* * *

Dom był znacznie mniejszy, niż się spodziewała.

Budowla, ma się rozumieć, zajmowała znacznie większy obszar niż Harrington House, ale dlatego, że znajdowała się na przyjaznej ludziom planecie, a nie tam, gdzie środowisko było najgroźniejszym wrogiem człowieka. Projektant mógł sobie pozwolić na wkomponowanie rozłożystego budynku w łagodne wzniesienia, i ograniczając go do dwóch pięter, stworzyć wrażenie, że zaprasza on gości. Wykonany został z kamienia i posiadał naprawdę grube ściany — koloniści pierwszej fali w ten sposób skutecznie izolowali wnętrza od ostrych zim panujących na półkuli północnej. Nadawało to przy okazji budynkowi dostojeństwa, mimo iż widać było, że część centralna była starsza i zaprojektowana jako samodzielna, nim właściciele wzięli pod uwagę, że mogą stać się arystokracją. Dzięki temu dom nie był ostentacyjny, tylko duży, ale właśnie przez to robił wrażenie. Następne zaś pokolenia miały dość rozsądku, by wymusić na architektach dopasowanie dobudowywanych skrzydeł do prostoty części centralnej. Dzięki temu uniknięto architektonicznej kakofonii typowej dla siedzib rodów o mniejszym rozsądku czy poczuciu estetyki.