Выбрать главу

— Pytanie brzmiało: dlaczego nie zmieniliśmy miary na metryczną i nie zaokrągliliśmy odległości do dwudziestu ośmiu metrów, milady — odparł z niezmąconą powagą podpułkownik Andrew LaFollet. — I jeśli dobrze pamiętam, była pani tym nieco zirytowana.

— Być może — odparła Honor z książęcym zgoła lekceważeniem. — Chodzi o to, co ty powiedziałeś.

— Naturalnie. — LaFollet spojrzał na Henke i skłonił uprzejmie głowę. — Powiedziałem patronce Harrington: „Bo to jest baseball, milady!”

— Rozumiesz? — spytała Honor, nie kryjąc zadowolenia. — Najlogiczniejszy powód pod słońcem.

— Aha… — Henke z pewnym trudem ugryzła się w język. — Słyszałam, że mieszkańcy Graysona to zatwardziali tradycjonaliści, trudno więc się spodziewać, że zmienią cokolwiek w grze liczącej sobie ledwie dwa tysiące lat standardowych, tylko dlatego że mogłyby jej się przydać pewne unowocześnienia.

— Unowocześnienia są dobre tylko wtedy, gdy oznaczają poprawę, milady — odparł z godnością LaFollet. — A poza tym wprowadziliśmy pewne zmiany. Jeśli zapisy historyczne są wierne, to były czasy jeszcze na Ziemi, w przynajmniej jednej lidze, gdy miotacz nie musiał odbijać piłek albo też trener mógł w jednym meczu zmieniać tylu miotaczy, ilu chciał. Święty Austen położył kres takowym heretyckim praktykom.

Henke wzniosła oczy ku niebu i opadła ciężko na fotel.

— Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażony, Andrew, ale jakoś tak nie zdziwiło mnie zbytnio odkrycie, że założyciel waszej religii był także fanatykiem baseballu — przyznała. — Chwała Bogu, że nie połączył jednego z drugim.

— Nie powiedziałbym, że święty Austen był fanatykiem baseballu — odparł z namysłem LaFollet. — Z tego co czytałem, „fanatyk” to zbyt łagodne określenie.

— No proszę, w życiu bym się nie domyśliła! — prychnęła Henke.

I rozejrzała się po stadionie. Choć robiła to kolejny raz, nadal była pod wrażeniem — miał on przynajmniej sześćdziesiąt tysięcy wygodnych, miękkich foteli i przykryty był jak wszystkie podobne obiekty sportowe kopułą wyposażoną w system filtracyjny chroniący przed ciężkimi pierwiastkami, których pełno było w atmosferze. Miał nawet wentylację opracowaną tak, by dokładnie odtwarzała wiatry wiejące na zewnątrz. Było to dokładnie widać po ruchu flagi państwowej z gołym mieczem leżącym na otwartej Biblii. Jak też flagi domeny Harrington powiewającej na drugim maszcie.

Wolała nie pytać, ile to kosztowało, choć wiedziała, że zarówno przy projektowaniu, jak i przy budowie stadionu imienia Jamesa Candlessa dla Honor koszty nie miały żadnego znaczenia. Chciała wystawić mu godny pomnik i wystawiła. Murawa zewnętrznego pola lśniła soczystą zielenią, od której odbijały się tradycyjnie białe linie boczne i ciemnobrązowa ziemia pola wewnętrznego. Wszystko to, podobnie jak różnobarwny tłum kibiców zagrzewający transparentami i chorągiewkami swoją drużynę do walki, oświetlały promienie słoneczne przechodzące przez prawie idealnie przezroczystą kopułę.

Jej wzrok dotarł do holotablicy widocznej nad boiskiem i czar prysł.

— Wiem, że tego pożałuję, ale może któreś z was przemądrzalców wyjaśniłoby mi łaskawie, skąd się wzięła ta dwójka? — spytała zrezygnowana.

Pod napisem wyautowania widniała bowiem cyfra 2.

— Bo piłka przekroczyła linię boczną — wyjaśniła z uśmiechem Honor.

— Ale on ją odbił!

— To bez znaczenia.

— Ale… — Henke zamilkła, gdyż miotacz wykonał akurat złośliwie podkręcony na rzut zwany carveballem.

Pałkarz zdołał jednak uderzyć piłkę i posłać poza linię boczną nad trzecią bazą.

Henke spojrzała na tablicę — wynik pozostał ten sam.

— Powiedziałaś… — zaczęła z pretensją.

— To obowiązuje tylko do dwóch wyautowań — przerwała jej Honor. — Potem takie piłki przestają być zaliczane jako auty. Jako piłki zresztą też, chyba że zostaną złapane przez zawodników drużyny broniącej. Wtedy liczą się jako aut.

Henke spojrzała na nią z urazą. Honor zaś uśmiechnęła się promiennie.

Hrabina Gold Peak spojrzała z wyrzutem na LaFolleta i potrząsnęła głową z rezygnacją.

— Prosta gra — westchnęła. — Jak cholera!

* * *

Harrington Treecats przegrali 11:2.

Michelle Henke bezskutecznie próbowała nie odbiegać od nastroju przygnębienia panującego w luksusowej limuzynie wiozącej ją i Honor z loży na przyjęcie do domeny Mayhew.

— Radowanie się z cudzego nieszczęścia nie jest zaletą, Mikę — poinformowała ją w pewnym momencie Honor.

— Jak to ładnie ujęłaś! A kto się z czego cieszy?

— Ty z naszej przegranej. I to nie tylko się cieszysz — wręcz się puszysz.

— Żartujesz?! Ja, par królestwa, miałabym się puszyć tylko dlatego, że twoja drużyna wzięła cięgi w czasie, gdy wy oboje byliście zajęci udowadnianiem mi bezdennej ignorancji? Skąd ci coś podobnego przyszło do głowy?

— Prawdopodobnie stąd, że cię długo znam.

— A przypadkiem nie dlatego, że sama byś się tak zachowywała na moim miejscu? — spytała słodko Henke.

— Wszystko jest możliwe, choć pewne rzeczy są znacznie mniej prawdopodobne od innych — przyznała Honor. — A biorąc pod uwagę siłę mego charakteru, to akurat jest wysoce mało prawdopodobne.

— Co proszę?! A, zapomniałam, jakim to wzorem cnót wszelakich, a zwłaszcza skromności i małomówności jesteś.

— Miło, jak człowieka doceniają, ale w tym wypadku nie o to chodzi. To po prostu kwestia dojrzałości i odpowiedzialności.

— No. I dlatego nazwałaś swoją drużynę na część pewnego kradnącego seler sześcionogiego, kudłatego urwisa i jego koleżków. — Henke podrapała za uszami Nimitza siedzącego na ramieniu Honor.

— Nimitz nie miał nic wspólnego z tą nazwą. Podobała mu się, Samancie zresztą też, ale prawda jest taka, że wybrałam mniejsze zło. Alternatywą byli „Harrington Salamanders”. Henke spojrzała na nią i parsknęła śmiechem.

— Żartujesz? — wykrztusiła po chwili.

— Chciałabym. Zarząd ligi baseballu już miał tę nazwę wpisaną w rejestr rozgrywek, gdy zgodził się na rozszerzenie składu ligi. Skłonienie ich do zmiany nie było ani proste, ani szybkie.

— Uważam, że to byłaby doskonała nazwa! — oceniła Henke ze złośliwym uśmieszkiem.

— Jestem pewna, że tak uważasz. A ja nie, i to z paru powodów. Zaczynając od tego, że nie lubię, gdy mnie nazywają Salamandrą, a kończąc na tym, jakie wywołałoby to komentarze pismaków siedzących w kieszeni u High Ridge’a.

— Hmm — mruknęła Henke.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, ledwie padło nazwisko obecnego premiera. Istnienie rządu High Ridge’a było nieustannym zmartwieniem wszystkich rozsądnie myślących i widzących coś więcej niż czubek własnego nosa przedstawicieli arystokracji Królestwa Manticore. Dla Honor rządy te oznaczały także coraz większe osobiste nieprzyjemności. Henke wiedziała, z jaką radością wybrała się na Grayson, by dopełnić swych obowiązków patronki. To także był powód, dla którego ona sama natychmiast przyjęła jej zaproszenie do spędzenia tu całego urlopu jako gość.