— Tak jest. Panie pułkowniku, jeśli wolno: Możemy rozmawiać jeden z drugim, ale jak porozumieć się z resztą żołnierzy? Zwłaszcza z pierwszą i drugą falą?
Giap zamrugał za złotym wizjerem. Pierwsza i druga fala były już wewnątrz Bazy, nawet poza zasięgiem wzroku.
Jansen stał cierpliwie, gdy sierżant szedł wzdłuż szeregu, podłączając przewód do hełmu każdego żołnierza, mówiąc parę słów, potem przechodząc do następnego.
Kiedy w końcu nadeszła jego kolej, usłyszał szorstki głos:
— Brak łączności radiowej. Postępować według planu. Uważać na moje sygnały ręczne.
— Rozkaz, sierżancie — powiedział Jansen, nim sierżant wyciągnął wtyczkę i przeszedł do następnego w kolejce.
Po przekazaniu wiadomości wszystkim podkomendnym sierżant zawrócił na czoło do oficerów. Śmiesznie wyglądał, niski i krępy w baloniastym białym skafandrze, jak bałwan z karabinem i pasem z granatami, które przy każdym kroku leniwie obijały mu się o boki.
Jansen zdał sobie sprawę, że przecież nikt nie może go usłyszeć. Z radością szczerząc zęby, wrzasnął:
— Wyglądasz jak idiota, trepie!
Nikt nie zareagował.
— Wyglądasz jak tłusty biały robal! Reszta tych kretynów też! — zawołał po norwesku.
Sierżant odwrócił się w jego stronę i Jansenowi serce zamarło w piersi. Ale sierżant wskazał właz przed nimi i ruchem ręki kazał im ruszać.
— Zamknąć włazy — rozkazał Doug cicho.
— Są w klatce — powiedziała Anson, pochylając się nad jego ramieniem. — Teraz zatrzaśniemy drzwiczki.
— Włazy śluzy zamknięte — zameldował technik.
Doug odwrócił się do O’Malleya.
— Zapylaj.
— Robi się — wycedził O’Malley przez zaciśnięte zęby.
Nie wiedzieć czemu Jansen obejrzał się w marszu do następnego włazu. Ze zdziwieniem zobaczył, że śluza za ich plecami zamyka się bezgłośnie.
— Hej! — wrzasnął. — Zamyka się!
Nikt go nie usłyszał.
Zatrzymał się. Wpadł na niego żołnierz idący z tyłu, obaj stracili równowagę.
Jansen wyciągnął rękę i wrzasnął głośniej:
— Zamykają właz za nami!
Cały szereg, od Jansena w tył, znieruchomiał. Jansen odwrócił się w stronę oficerów na czele i pomachał rękami.
— Zamykają właz za nami! — ryknął co sił w płucach.
Nie zwrócili na niego uwagi. Gdy doszli do zamkniętego włazu w głębi korytarza, odwrócili się i dosłownie podskoczyli ze zdziwienia — Jansen nie wiedział, czy na widok zamkniętego włazu, czy też żołnierzy stojących w głębi korytarza.
— Zamknięty — powiedział do sierżanta, który go nie słyszał.
Światła jakby przygasły. Jansen zamrugał i odruchowo przetarł wizjer. Rękawica zostawiła ciemną smugę na zabarwionym pla-stiglasic.
— Co się dzieje? — zapytał, czując narastającą panikę. Ślepł. Świat na zewnątrz hełmu zacierał się i rozmywał. I ciemniał z sekundy na sekundę.
— Co się tam dzieje? — zapytał Giap.
Kapitan, który słyszał go jako jedyny, wskazał ręką wnętrze garażu.
— Wygląda na to, że włazy się zamknęły.
— Zamknęły się? — Giap sięgnął po lornetkę, przycisnął ją do wizjera i omiótł cztery śluzy. Wewnętrzne włazy były szczelnie zamknięte.
— Posłać ludzi do wszystkich włazów. Jeśli nie dadzą się otworzyć ręcznie, wysadzić je!
Kapitan odłączył przewód, zostawiając go na ramieniu Giapa, i oddalił się, szukając w kieszeni swojego kabla.
To absurdalne, złościł się pułkownik. Rozmawiamy jak dzieci przez papierowe kubki połączone sznurkiem.
Wszystko trwa tak cholernie długo! Rozkazy trzeba przekazywać od jednego oficera do drugiego, w dół hierarchii służbowej, po jednej osobie na raz. Nie przestając się wściekać, przywołał sierżanta z odwodu.
Nie podłączył kabla, tylko przycisnął swój hełm do jego hełmu, jakby tulił się do kochanki.
— Sierżancie, wybierzcie sześciu żołnierzy i przyprowadźcie ich do mnie. Będą gońcami.
— Gońcami, panie pułkowniku?
— Do przenoszenia rozkazów, głupcze!
— Aha! Tak jest. Rozkaz, panie pułkowniku. — Sierżant mamrotał, wracając do swojego oddziału.
Sytuacja przypominała koszmarny sen. Giap pchnął łączniczkę do kapitana przy włazach. Kobieta wróciła po paru minutach, zasapana i podłączyła jego przewód do swojego hełmu.
— Kapitan mówi, że wewnętrzne włazy są zamknięte, ale nie wyglądają na zablokowane. Sądzi, że można otworzyć je ręcznie.
— Czemu jeszcze tego nie zrobił?
— Czeka na rozkazy, panie pułkowniku.
— Powiedz mu, niech otworzy włazy i pchnie drugą falę! I chcę mieć meldunek od pierwszej fali.
— Rozkaz!
Łączniczka popędziła przez garaż. Giap pomyślał, że wygląda jak biały garbaty kosmita o jednym wielkim oku.
Przysunął się bliżej szeroko otwartego włazu głównej śluzy i znowu przyłożył lornetkę do wizjera. W końcu kobieta przekazała jego rozkaz kapitanowi. Gestykulując gorączkowo, kapitan kazał żołnierzowi otworzyć wewnętrzny właz.
Giap patrzył, jak żołnierz wchodzi do metalowej komory i wciska guzik. Nareszcie! — pomyślał, gdy właz zaczął się rozsuwać.
Z ciemności za włazem wypłynęła upiornie szara mgła. Żołnierz w śluzie, kapitan stojący tuż obok, łączniczka i pani innych żołnierzy zaczęło gwałtownie przecierać wizjery. Giap patrzył, jak cofają się chwiejnie, trąc wizjery rękawicami jak ludzie, którzy próbują pozbyć się kurzu z oczu.
Potem rozpostarli ręce i zaczęli stąpać niepewnie niczym niewidomi. Kapitan zderzył się z łączniczką i odchylał się w tył w sennym, powolnym ruchu, aż uderzył pośladkami w gładką, kamienną podłogę garażu.
Przerażony Giap wrzasnął:
— Co im się stało? Zachowują się jak niewidomi!
Centrum kontroli
— Działa! — zawołała Anson z podnieceniem w głosie.
Doug pokiwał głową bez odrywania oczu od ekranów. Żołnierze w tunelach byli teraz głusi, ślepi i ogłupieni. Pył oślepił nawet paru w garażu, kiedy otworzyli wewnętrzne włazy śluzy.
— Udało ci się! — zawołał do O’Malleya, który lekko poróżowiał i uśmiechnął się jak onieśmielony chłopiec. — Ludzie są w skafandrach? — zapytał Anson.
— Gotowi do wyjścia — odparła.
Poczuł czyjąś rękę na ramieniu i odwróciwszy lekko krzesełko na kółkach zobaczył Edith, która uśmiechała się do niego ze zmęczeniem.
— Odcięli mnie — wychrypiała.
— Wykonałaś świetną robotę, Edith — powiedział, ściskając jej rękę. — Cudowną robotę.
— Dostaniesz nagrodę Emmy — dodała Anson, poklepując ją po ramieniu.
— Cronkite’a — poprawiła Edith. — Bardziej prestiżowa.
— Jak sobie życzysz. — Anson przyciągnęła fotel do sąsiedniej konsoli i założyła słuchawki na jasne loki.
Edith opadła ciężko na krzesło podsunięte przez Gordette’a.
— Straciłam rachubę czasu — poskarżyła się chrapliwie. — Nie mam pojęcia, ile godzin byłam na antenie.
— Sprawdzimy w komputerze — powiedział Doug.
— Być może ustanowiłam rekord.
— Powinnaś trochę odpocząć. Idź do pokoju i zdrzemnij się. Zasłużyłaś.
— Nie — wymamrotała. — Chcę tu zostać, żeby wszystko widzieć. Potrzebuję paru kamer…