Ruszył ze złością do traktora, w którym mieściło się centrum dowodzenia i wspiął się do kabiny. Łącznościowca nie było; musiał sam obsługiwać laptop. Co gorsza, czekała go przeprawa z Fau-rc’em.
Nie, pomyślał. Mam większy problem. Przeklęta Święta Siódemka! Młody japoński przywódca czekał na niego w kabinie ciągnika, na tylnym siedzeniu. Giap poznał naramiennik na skafandrze: pięść zaciśnięta na błyskawicy.
Ochotnik trzymał przewód, już podłączony do swojego hełmu.
Giap niechętnie wsunął wtyczkę w port hełmu.
— Atak nie spełnił oczekiwań — powiedział Japończyk. Sprawiał wrażenie niemal zadowolonego.
— To tylko pierwsza fala…
Japończyk nie dał mu skończyć.
— Słyszałem, co powiedział panu ten Stavenger. Mają broń pierwszej fali i mogą odeprzeć drugą falę.
Giap wyjął laptop łączności z półki pod deską rozdzielczą.
— Muszę nawiązać kontakt z sekretarzem generalnym.
— Nie ma potrzeby. Proszę dać nam wolną rękę. Zniszczymy Bazę Księżycową i obrócimy pańską klęskę w zwycięstwo.
— Nie zostałem pokonany! — parsknął Giap. — Jeszcze nie!
Ochotnik pochylił się i wsparł ręce na oparciu siedzenia. Pułkownik wyobraził sobie jego wyrozumiały, irytująco lekceważący uśmiech.
— Po co czekać? — zapytał cicho, łagodnie. — Ma pan pod ręką środki umożliwiające zniszczenie Bazy Księżycowej. Czemu nie użyć ich teraz, bez pytania zwierzchników o pozwolenie?
Giap odetchnął parę razy, starając się uspokoić. Wreszcie powiedział:
— Jestem żołnierzem, nie dzikusem ani szaleńcem. Moim celem jest realizacja celów politycznych, a nie sianie spustoszenia.
— Ale nie może pan walczyć bez zabijania, bez powodowania zniszczeń, prawda?
— Śmierć i zniszczenia są stałymi towarzyszami żołnierzy, to prawda, ale nie stanowią celu! Walczymy, ponieważ politykom nie udało się utrzymać pokoju. Nie z miłości do zabijania, nie dla radości niszczenia!
— Godne podziwu — powiedział młody ochotnik. — Niemal mnie pan przekonał, że naprawdę w to wierzy.
Giap zacisnął pięści. Przez chwilę miał ochotę zadać temu młokosowi tak bardzo upragnioną śmierć. Ale chwila minęła i otworzył laptop.
— Muszę porozmawiać z sekretarzem generalnym — mruknął, wyszarpując przewód z hełmu, zanim padł drwiący komentarz.
Siedziba ONZ
W Nowym Jorku było gorąco, parno, mglisto. W dawnych czasach, przed Korpusem Miejskim, w takie dni dzieciaki odkręcały hydranty przeciwpożarowe, przemieniając je w przydomowe fontanny.
Popołudniowa burza dudniła nad Manhattanem, piesi spiesznie pędzili do domów, samochody zaś jeździły wolniej. Strugi deszczu zmywały miasto lepiej niż służby komunalne.
Georges Faure w swoim klimatyzowanym gabinecie nie przejmował się pogodą. Prawdę mówiąc od chwili, gdy grupa szturmowa sił pokojowych rozpoczęła marsz przez góry pierścieniowe Alfonsa, nawet nie spojrzał w wysokie do sufitu okna, za którymi rozpościerała się dramatyczna burzowa sceneria.
Atak miał zły początek. Faure zawrzał z bezsilnego gniewu, gdy pułkownik zameldował, że pojazdy utknęły na przełęczy. Z biegiem godzin sytuacja ulegała poprawie.
Najgorsze było to, że musiał oglądać przebieg bitwy w telewizji Global News, z komentarzem tej dwulicowej dziwki Edie El-gin. Ale raptem przekaz urwał się, co Faure uczcił krótkim tańcem po grubym dywanie — przewalcował od biurka do barku, gdzie nalał sobie porządną miarkę Pernoda z odrobiną wody.
Teraz, garbiąc się w fotelu, zrozumiał, że radość była przedwczesna. Pułkownik Giap z przygnębiającą skrupulatnością podawał szczegóły niepowodzenia ataku na Bazę Księżycową.
— W tunelach moi żołnierze zostali oślepieni i stracili łączność radiową. Spójna jednostka bojowa przemieniła się w luźną gromadę bezradnych osobników.
Faure z rozdziawionymi ustami patrzył na zamknięty hełm pułkownika. Słyszał własny puls w uszach; furia wrzała w nim niczym lawa w czeluści piekła.
Ale zachował milczenie. Z drżącymi wąsami, zaczerwieniony, wlepiał zmrużone oczy w ekran, póki Giap nie zakończył meldunku.
— Co pan proponuje? — zapytał, gdy uświadomił sobie, że pułkownik czeka na jego słowa.
Minęły trzy długie sekundy. Giap odparł:
— Mogę wysłać drugą i trzecią falę, ale jestem przekonany, że wynik będzie taki sam. Po wejściu do tuneli żołnierze znajdą się na łasce buntowników.
— A pan nie przewidział takiej sytuacji? — warknął Faure.
Znowu doprowadzające do szału czekanie.
— Nie przewidziałem, że nieprzyjaciel będzie zdolny oślepić moich żołnierzy. Wziąłem pod uwagę brak łączności, ale oślepienie było niespodzianką.
— Co więc pan zaleca, mon colonel?
Zabarwiony na złoto wizjer Giapa równie dobrze mógłby być elementem modernistycznej rzeźby, pomyślał sekretarz generalny. I dodał w duchu: Po tym człowieku nie można się spodziewać przebłysku wojskowego geniuszu.
Giap powiedział:
— Przecięcie przewodów energetycznych łączących panele słonecznych z Bazą. Gdy stracą zasilanie, będą musieli się poddać.
— Nie. — Faure był zaskoczony swoją odpowiedzią.
Uświadomił sobie, że już wcześniej podjął decyzję. Yamagata chce przejąć Bazę Księżycową w stanie nienaruszonym, żeby wykorzystać ją dla własnych celów. Mnie zależy na zniszczeniu Bazy. Całkowitym zniszczeniu. I na śmierci mieszkańców. Chcę, żeby została zrównana z ziemią jak Kartagina. Rzymianie znali się na rzeczy; po zburzeniu miasta zasypali ruiny solą, żeby nic wyrosło na nich bodaj źdźbło trawy.
Baza Księżycowa obraziła mnie i dlatego musi zostać ukarana. Dlaczego miałbym dawać ją w prezencie Yamagacie? On nadal będzie używać nanotechnologii i pokaże całemu światu, że jestem tylko jego marionetką. Ale tak nie jest, nie, absolutnie. Georges Henn Faure nie jest niczyją marionetką! Jestem sekretarzem generalnym Organizacji Narodów Zjednoczonych i Baza Księżycowa musi nagiąć się mojej woli, bo jak nie, spotka ją kara. A Yamagata musi zrozumieć, że nie ja służę jemu, tylko on mnie.
Giap pytał:
— Nie chce pan, żeby odciąć im zasilanie?
— Nie — powtórzył Faure, rozumiejąc teraz, że to wszystko jest grą w jego ręce. Sytuacja rozwijała się zgodnie z jego życzeniem. — Proszę wydać rozkaz ochotnikom.
Koniec końcem wszystko ułoży się jak trzeba, pomyślał. Zamiast przyjmować kapitulacją, zniszczą Bazą Księżycową. Postanowienia traktatu nanotechnologicznego zostaną wyegzekwowane; Yamagata nie zrobi z nich pośmiewiska. Ani ze mnie.
— Chcę być pewny, że dobrze pana zrozumiałem — powiedział Giap. — Każe pan pchnąć ochotników do akcji?
— Tak, mcm colonel, taki jest mój rozkaz.
Tym razem opóźnienie w odpowiedzi Giapa trwało dłużej niż trzy sekundy.
— Oni zniszczą Bazą — powiedział ściszonym głosem. — Będzie wiele ofiar.
— Niech będzie — odparł Faurc. Lepiej zniszczyć Bazę niż pozwolić, by Yamagata lub ktoś inny robił farsę z mojej władzy, pomyślał.
— Niedługo minie godzina — powiedziała Anson.
Doug spacerował po centrum kontroli, żeby przywrócić krążenie w nogach, rozluźnić zesztywniałe plecy i ramiona.
Od czasu rozmowy z Giapem w centrali panowała stagnacja. Czy to koniec? Czy wygraliśmy? A może przypuszczą następny atak, może mają w zanadrzu coś nowego, coś, o czym nie pomyśleliśmy, coś, na co nie jesteśmy przygotowani?