— Co to było?
— Trzęsienie ziemi?
— Eksplozja!
Doug szybko przejrzał ekrany. Farmy solarne wydawały się nietknięte; nikogo nie było w pobliżu.
— Fabryka wody! — wrzasnął technik. — Straciliśmy kontakt z fabryką wody.
— Te sukinsyny wysadziły fabrykę wody!
Centrum kontroli
— Fabryka wody na ekran! — zawołał Doug.
— Kamery wyłączone — odkrzyknął technik.
Ekran pozostał pusty.
— Jinny, wyślij tam ekipę naprawczą!
— Już są w drodze — krzyknęła Anson przez ramię, spiesząc do wyjścia.
— Powtórka z kamer ochrony.
Gordette stanął za nim i zacisnął ręce na jego ramionach. Doug zobaczył zautomatyzowaną fabrykę wody. Przez ekran, z góry na dół, przesunęła się niewyraźna postać, potem nastąpił błysk i kamera przestała działać.
— Co to było? — zapytał Doug.
— Człowiek — odparł Gordette.
— W skafandrze — dodał ktoś inny.
— W skafandrze…? — Dougowi serce zamarło. — Szyby plazmowe! Wchodzą przez stare szyby plazmowe!
— Do licha, a co to takiego? — zapytał Gordette.
Zimmerman zachwiał się, gdy nastąpiła eksplozja. Metalowy cylinder spadł z hukiem na wyłożoną płytkami podłogę. Inoguchi przytrzymał się stołu, żeby nie stracić równowagi.
— Bomba? — zapytał.
— Albo jakiś wypadek — odparł Zimmerman. Obaj naukowcy pracowali bez wytchnienia przy produkcji nanomaszyn dla Cardenas i zespołu medycznego. Nie śledzili przebiegu bitwy. Zimmerman stwierdził, że nie chce nic wiedzieć, dopóki bitwa nie rozstrzygnie się w taki czy inny sposób.
— Spróbuje pan się dowiedzieć? — zapytał Inoguchi. Miał zatroskaną minę. — Może powinniśmy opuścić laboratorium?
— Opuścić…? — Krzaczaste brwi profesora strzeliły w górę.
— Przed ukończeniem tej partii? Przerwać pracę? Nigdy!
Inoguchi podszedł do najbliższego telefonu.
— Może przynajmniej zapytamy, co się stało.
— Dobrze. Niech pan dzwoni. Ja sprawdzę przebieg…
Usłyszeli mrożący krew w żyłach zgrzyt metalu o metal, płyta w suficie pękła i dwie postacie w skafandrach w lunarnym zwolnionym ruchu opadły na środek laboratorium.
— Gott in Himmel! — ryknął Zimmerman. — Co to takiego? Jak mam pracować w takich warunkach?
Dwaj intruzi ruszyli powoli między stołami laboratoryjnymi, rozglądając się jak dzieci w sklepie z zabawkami. Skafandry mieli obwieszone pękatymi pakunkami owiniętymi w folię, z przyczepioną do nich prostą czarną skrzyneczką.
Inoguchi dostrzegł czerwone guziki na czarnej skrzynce. Detonatory! — pomyślał.
Intruz, który zbliżał się do Zimmermana, podniósł wizjer, odsłaniając przystojną twarz ze schludnie przystrzyżoną brodą.
— To laboratorium nanotechnologiczne? — zapytał z oksfordzkim akcentem.
— Kim jesteście? — zapytał Zimmerman. — Co tu robicie?
— Bomby — sapnął Inoguchi, cofając się w kierunku drzwi.
— Zamachowcy samobójcy!
— Nie ruszać się! — rozkazał młody brodacz. Inoguchi zamarł w pół kroku.
Drugim intruzem była kobieta.
— Profesor Zimmerman, prawda? — zapytała słodkim, melodyjnym głosem.
— Tak, a wy mi przeszkadzacie w niezmiernie ważnej pracy — wybuchnął Zimmerman.
Kobieta uśmiechnęła się.
— Bóg jest wielki — powiedziała i wcisnęła guzik detonatora.
Zimmerman zobaczył błysk, a potem już nic.
Drugi wybuch wstrząsnął centrum kontroli mocniej niż pierwszy.
— Wysadzili nanolaboratorium!
— Jesteśmy atakowani!
Szyby wentylacyjne, pomyślał Doug. Wspomniał, jak sam nimi pełznął, przed laty, żeby dostać się do OKŚ, zanim jego obłąkany brat zdąży zniszczyć ośrodek.
Pamiętał, że w zboczu góry znajduje się podwójny właz, swego rodzaju prymitywna śluza. W szybach jest powietrze, ale z centrum kontroli można wypuścić je w próżnią. Potem przypomniał sobie, że intruz, który wdarł się do fabryki wody, był w skafandrze.
Ktoś odtwarzał nagranie z kamery w nanolaboratorium. Dwie postacie w skafandrach zeskakiwały z szybu.
Zimmerman! — pomyślał Doug.
— Zabiliście profesora Zimmermana! — ryknął do mikrofonu. — Zabiliście profesora Zimmermana!
Siedzący samotnie w kabinie ciągnika pułkownik Giap usłyszał udręczone wycie Stavengera.
— Dlaczego nam to robicie? — krzyczał dowódca Bazy Księżycowej. — Dlaczego? Dlaczego zabiliście tego starego człowieka?
Faktycznie, dlaczego? — zapytał się Giap. Bo rozkazał mi to polityk z Nowego Jorku, a ja muszę wykonywać rozkazy. Żołnierz musi wykonywać rozkazy, bez względu na katastrofalne skutki. Żadna armia nie przetrwa bez żelaznej dyscypliny.
— To nie jest wojna — krzyczał Stavcnger. — To jatka. Bezsensowna rzeź!
— Tak — powiedział Giap tak cicho, że nie był pewien, czy rzeczywiście się odezwał. — Ich zamiarem jest zniszczenie Bazy Księżycowej i wszystkich, którzy tam przebywają.
— Chcecie więc zabić nas wszystkich.
— Nie ja — odparł Giap. — To nie moje dzieło, nic moje pragnienie. Ja tylko wykonuję rozkazy.
— Jak Himmler, Bormann i wszyscy inni naziści. — Głos Stavengera ociekał kwasem.
Giap nie odzywał się, myśląc: Faure nie nakazał mi milczenia. Chyba mogę poinformować go, co ich czeka. Może…
— Zostaliście zaatakowani przez samobójczych zamachowców. Fanatyków. Nic żołnierzy sił pokojowych. To ochotnicy z Nowej Moralności — mówił gorączkowo, jakby się bał, że gdy przerwie choćby na chwilę, nie doda już ani słowa. — Jest ich siedmioro: po jednym na fabrykę wody, ośrodek kontroli środowiska, rozdzielnię prądu, centrum kontroli i farmę. Dwóch na laboratoria nanotechnologiczne.
Głos Stavcngera natychmiast stwardniał.
— Idą starymi szybami plazmowymi?
Giap pokiwał głową.
— Tak.
— I nawet gdybyśmy teraz się poddali, spowodują takie zniszczenia, że wszyscy zginiemy.
Giap powtórzył gest, ale tym razem nie mógł zmusić się do wypowiedzenia choćby jednej sylaby.
Wyłączył radio. Dalsza rozmowa byłaby bezowocna, bezcelowa, niedorzeczna, powiedział sobie. Teraz wszystko zależy od ludzi z Bazy Księżycowej. Niech się bronią, jeśli mogą. Powiedziałem im więcej, niż powinienem. Zobaczymy, jak wykorzystają moje informacje. Jeśli w ogóle coś zrobią.
Zgrzyt metalu o metal wyrwał Edith z drzemki. Usiadła gwałtownie, przestraszona. Znowu! Jak drapanie paznokciami po tablicy.
Gdy mrugając rozglądała się po zaciemnionym studiu, z cienistego sufitu spłynął człowiek w skafandrze i wylądował z hukiem na kolanach.
Edith podniosła się z przepastnej kanapy Zimmermana i podeszła do niego. Pomogła mu wstać.
— Co tu robisz? — zapytała. — Co się dzieje?
Odpowiedź była stłumiona przez hełm. Coś o centrum kontroli, pomyślała.
— Nie słyszę. Podnieś wizjer, przecież tu jest powietrze.
Podniósł wizjer. Był młody, o orientalnej urodzie.
— To centrum kontroli? — zapytał.
Edith pokręciła głową.
— Zabłądziłeś. Centrum kontroli jest prawie pół…
— Urwała. Spostrzegła, że nieznajomy jest okręcony czymś, co wygląda na materiały wybuchowe.