Jak gejzer, pomyślał Giap, ale gejzer mieniących się klejnocików, które błyskały i mrugały w ostrym świetle Słońca. Płynęły i płynęły, rozpraszając się powoli po czarnym łunarnym niebie, tysiące milionów świetlików we wszystkich kolorach tęczy.
Potem z szybu wystrzeliło coś solidnego i ciężkiego. Giap zobaczył trzepoczące ręce i nogi. Skafander kosmiczny! Człowiek! Zrozumiał, że to jeden z ochotników. Ciało przeleciało nad dnem krateru i wylądowało twardo, wzbijając leniwą chmurę pyłu. Nie poruszyło się.
Pułkownik wytrzeszczył oczy, nie wiedząc, co o tym myśleć, co zrobić. Z kanału wyleciał drugi człowiek, przekoziołkował parę razy i wylądował hełmem w dół na regolicie. A potem trzeci, bezwładny, już nieprzytomny lub martwy. Spadł w pobliżu dwóch pierwszych.
Studio
Doug stanął przed dwuskrzydłowymi drzwiami opatrzonymi napisem OŚRODEK TELEWIZYJNY UNIWERSYTETU KSIĘŻYCOWEGO: NIE WCHODZIĆ, GDY MRUGA CZERWONA LAMPKA.
Kiedy sięgnął do gałki, Gordette złapał go za rękę.
— Czekaj — mruknął. — Zajrzyj, zanim wskoczysz.
Doug pokiwał głową i podszedł do telefonu przy drzwiach. Zadzwonił do centrum kontroli, poprosił o widok studia z kamer ochrony.
— Maksymalne powiększenie — polecił. — Ujęcie panoramiczne.
Zobaczył studio, mroczne w punktowym oświetleniu. Kamery, monitory, półki z elektronicznym sprzętem, kabina mikserska — pusta — stanowiska, gdzie Zimmerman, Cardenas i inni wygłaszali wykłady i prowadzili demonstracje, również puste.
Na myśl o Zimmermanie poczuł ukłucie bólu, ale szybko się otrząsnął. Edith jest tam z szaleńcem, przypomniał sobie. To teraz najważniejsze.
— Zatrzymaj — warknął Gordette.
Kamera znieruchomiała. Doug zobaczył, że szeroka kanapa Zimmermana została odsunięta od ściany; Edith i zamachowiec w skafandrze kucali pod jej osłoną.
— Ano, nic jest głupi — mruknął Gordette. — Odgrodził się od drzwi. Dopóki nie wylezie, nie będę w stanie go zdjąć. Musiałbym walić przez kanapę.
— I zabić Edith?
— Może namówisz go, żeby ją puścił… patrz!
— Co?
— Czy to największe powiększenie?
— Tak. O co chodzi?
Wpatrując się z natężeniem w niewielki ekran, Gordette powiedział:
— Wygląda na to, że trzyma kciuk na guziku detonatora.
— I?
— Uzbroił detonator. Kiedy zdejmie kciuk, bomba wybuchnie.
Douga ścisnęło w dołku.
— Więc jeśli go zastrzelisz, eksploduje?
— Tak.
— Co możemy zrobić?
— Nakłonić go do rozbrojenia detonatora.
Doug wiedział, że to daremne.
— Albo do uwolnienia Edith.
Gordette lekko skłonił głowę.
— Spróbować zawsze warto.
Anson patrzyła na dno krateru przed główną śluzą. Żołnierze w skafandrach gromadzili się wokół trzech nieruchomych ciał.
— Dwa wybuchy w nonolaboratoriach — powiedziała, odliczając na palcach — jeden w fabryce wody. To trzech. Jeden w studiu, to czterech. Z tymi trzema siedmiu. To wszyscy.
— Fabryka osuszona — zameldował technik. — Załogi naprawcze podłączają prąd w obszarach, gdzie nastąpiło zwarcie.
Vince Falcone wszedł ciężkim krokiem do centrum kontroli, krzywiąc zarośniętą twarz w radosnym uśmiechu.
Anson wstała, ściągnęła słuchawki i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Udało się! — powiedziała i pocałowała go mocno.
Smagła twarz Vince’a wyraźnie pokraśniała.
— Zgadza się, wywialiśmy śmieci — powiedział. — Ale jeszcze jeden sukinsyn jest w studiu, prawda?
Pułkownik Giap był niemal zadowolony, gdy zameldował Fau-re’owi:
— Pokonali nas. Nic więcej nie możemy zrobić.
Twarz Faure’a na ekranie jego laptopa była niemal fioletowa z gniewu.
— Musicie coś zrobić! Pchnąć drugą falę żołnierzy! Zniszczyć farmy solarne! Cokolwiek!
Giap z rezygnacją odparł:
— Jeśli wyślę żołnierzy do tuneli, zostaną oślepieni i zneutralizowani jak pierwsza fala. Jeśli spróbuję zniszczyć farmy energii słonecznej, dojdzie do wymiany ognia i zginie wielu ludzi. To nie do przyjęcia.
Czekał trzy sekundy, obserwując sfrustrowaną twarz Faure’a. Może dostanie udaru, pomyślał. Faure wybuchnął:
— Kim pan jest, żeby decydować, jakie straty są nie do przyjęcia? Jestem pańskim zwierzchnikiem! Ja podejmuję decyzje!
— Posyłanie ludzi na śmierć jest bezcelowe. Ja tego nie zrobię.
Czekając na odpowiedź, Giap pomyślał, że bitwy wygrywa się lub przegrywa na poziomie moralnym. Jedna strona traci wolę walki — i to właśnie spotkało mnie. Czemu narażać żołnierzy dla tego nadętego małego polityka? Żeby zniszczyć Bazę Księżycową? Żeby uśmiercić dwa tysiące cywilów?
— Mówi pan — rzekł wreszcie Faure, ledwo panując nad głosem — że odmawia wykonania mojego bezpośredniego rozkazu?
— Mówię, że prędzej złożę dowództwo, niż wykonam taki rozkaz — odparł Giap, niemal zaskoczony własnymi słowami.
Moglibyśmy zniszczyć ich radiatory, pomyślał. Albo po prostu przeciąć rury, które łączą radiatory z wnętrzem Bazy, a potem odejść. Po paru minutach zaczną się gotować we własnym cieple. Obędzie się bez wymiany strzałów, jeśli natychmiast się wycofamy. Ale co to da? Wyjdą i wszystko naprawią.
Nie, pomyślał, lepiej odejść teraz, póki wszyscy są cali i zdrowi. Święta Siódemka straciła życic, to wystarczy. Dość bezsensownego zabijania.
— Zależy mu na mnie — powiedział Doug, sięgając do drzwi studia. — Odda Edith za mnie.
— Może — mruknął Gordette.
— To nasza jedyna szansa.
— Co to znaczy „nasza”, biały człowieku? Chce rozwalić ciebie!
— Nie mogę tu stać i patrzeć, jak zabija Edith.
Podnosząc na niego zaczerwienione oczy, Gordette powiedział cicho:
— Wiem.
Jakby się rozluźnił. Opuścił karabin, trzymając ręką za lufę, opierając kolbę o podłogę.
— Zostaniesz tutaj, Bam — powiedział Doug. — Jeśli zobaczy karabin, może detonować bombę.
— Tak. — Gordette z rezygnacją pokiwał głową. — Idź.
Patrzył, jak Doug otwiera drzwi i wchodzi do mrocznego studia. Doug chce umrzeć, pomyślał. Jest na to gotów. Tak go zmęczyli, że chce oddać swoje życie w zamian za nią. Potem zrozumiał, że poświęca sienie tylko dla Edith. Dla Bazy Księżycowej. Chce oddać życie za nas. Za nas wszystkich. Na miłość boską, chce umrzeć za mnie.
A co ja chcę zrobić dla niego? — zapytał się w duchu. Potem napłynęła nowa myśclass="underline" Jeśli on umrze, co się stanie ze mną? Reszta ludzi mi nie ufa. Nienawidzą mnie. Oskarżą mnie, że go nie ochroniłem. Ale co mogę zrobić? Co chcę zrobić? Czy jestem gotów dać się zabić dla niego?
Doug tymczasem zrobił parę kroków w głąb mrocznego studia. Zawołał:
— Edith, nic ci nie jest?
Powoli podniosła się na nogi.
— Nic — odparła drżącym głosem.
Zamachowiec wysunął czubek głowy zza oparcia kanapy. Doug zobaczył, że zdjął hełm. Rąk nie widział.
— Ty jesteś Douglas Stavenger?
— Jestem Douglas Stavenger.