Mężczyzna syknął z satysfakcji.
— Kami wa subarashil Podejdź tutaj, do mnie. Natychmiast!
— Najpierw musisz ją puścić — powiedział Doug.
— Kiedy staniesz przy mnie, pozwolę jej odejść.
— Nic. Najpierw ją puść. Gdy bezpiecznie wyjdzie z pokoju, podejdą i staną obok ciebie.
— Nic ufasz mi?
Doug niemal się uśmiechnął.
— Chcę mieć pewność, że będzie bezpieczna. Nie może dojść do żadnego… wypadku.
— Czemu ja miałbym ci ufać? Jesteś pełen diabelskich nanomaszyn!
A ty nienawiści, pomyślał Doug. A może strachu? Czy mogę zagrać na jego strachu? Czy nie pogorszę sytuacji?
— Moje nanomaszyny nie wyrządzą krzywdy ani tobie, ani nikomu innemu — powiedział.
— To nie czyni różnicy — odparł młody człowiek. — Niebawem obaj będziemy martwi.
— Tak, to prawda. Ale puść kobietę. Ona nie ma nic wspólnego z tym, co ma się rozegrać między tobą i mną. Jest tutaj gościem, uwięzionym przez wojnę. Puść ją.
— Kiedy do mnie podejdziesz, ona będzie mogła odejść.
Pat. Raptem Doug wpadł na pomysł:
— Przynajmniej pozwól jej wziąć kamerę i nagrać nasze ostatnie chwile. Żeby cały świat mógł zobaczyć, co zrobiłeś.
Nawet w przyćmionym świetle zobaczył, że oczy młodego człowieka pojaśniały. Zaczął coś mówić, urwał w pół słowa. Doug czuł pulsowanie krwi w uszach. Wreszcie zamachowiec powiedział szorstko:
— Dobrze, może sfilmować nasze ostatnie chwile.
Jeśli Edith miała im za złe, że mówią o niej w trzeciej osobie, to tego nie okazała. Nie czekając na kolejne słowa, ruszyła do stojącej przy drzwiach półki ze sprzętem elektronicznym.
Zamachowiec nadal chował się za kanapą. Czy Bam zdoła go zastrzelić? — zastanawiał się Doug.
— Teraz ty podejdź tutaj! — rozkazał młody człowiek.
— Nie! — ryknął Gordette.
Doug odwrócił się i zobaczył pięść Gordette’a sunącą ku swojej szczęce. Potem wszystko się rozmazało i osunął się na podłogą.
— Wynoś siq stąd! — wrzasnął Gordette do Edith. — Zabierz go z sobą!
Doug poczuł, jak Edith obejmuje go i ciągnie do drzwi. Były tylko parą kroków dalej, ale wydawały się odległe o mile…
— Co… — wymamrotał, nadal oszołomiony, nie będąc w stanie się podnieść. — Czekaj, nie…
— Stój! Kim jesteś? — wrzasnął zamachowiec, przypadając za kanapą.
Idąc niespiesznie w jego stronę z karabinem na wysokości biodra, Gordette powiedział:
— Jestem aniołem śmierci, człowieku. Chcesz umrzeć? Ja też.
Gordette uśmiechnął się, gdy wreszcie zrozumiał piękną, niepodważalną prawdę. To ja biegłem ku śmierci. To ja muszę umrzeć. Przynajmniej teraz moja śmierć będzie coś znaczyć, na coś się przyda.
— Zabiję nas wszystkich! — krzyknął zamachowiec.
— Śmiało — odparł Gordette spokojnie.
W korytarzu Doug podnosił się na nogi, a Edith zasuwała drzwi. Usłyszeli trzask strzałów, a potem potężna eksplozja wyrwała drzwi z prowadnic i przewróciła Edith na podłogę.
Dopiero po pół godzinie Gcorges Faure ochłonął na tyle, by wcisnąć klawisz interkomu i powiedzieć prawie normalnym tonem:
— Widzę, że podczas mojej rozmowy z dowódcą sił pokojowych na Księżycu było kilka telefonów. Proszę poinformować wszystkich, że jestem zajęty.
Asystent odparł:
— Pan Yamagata nalega, panie sekretarzu generalny.
Faure zobaczył nazwisko Yamagaty na pierwszym miejscu listy na ekranie komputera.
— Jestem zajęty — powtórzył surowo.
— Tak, rozumiem.
Przez długi czas siedział w fotelu, zlewając się zimnym potem. Muszę wyglądać okropnie, pomyślał. Podniósł się i poszedł do łazienki.
W lustrze nad umywalką zobaczył twarz człowieka przegranego. Buntownicy z Bazy Księżycowej odnieśli zwycięstwo, pomyślał.
Spryskał twarz wodą, wytarł się do sucha, potem starannie przyczesał włosy. Muszę zmienić ubranie, pomyślał. Ten garnitur jest pognieciony i przepocony.
Gdy sięgał po wodę kolońską, zabrzęczał telefon przy umywalce. Zignorował go.
Baza Księżycowa wygrała bitwę, myślał, wklepując w policzki piżmową wodę, ale nie wojnę. Prostując kręgosłup, prężąc ramiona, powtórzył do odbicia w lustrze: Nie, nie wojnę.
Telefon znów zabrzęczał. I jeszcze raz.
Waląc w klawisz, Faure warknął:
— Mówiłem, żeby nie przeszkadzać!
Usłyszał głos asystenta:
— Prezydent Stanów Zjednoczonych, panie sekretarzu generalny.
Faure’owi opadły ramiona. A może jednak wojna jest przegrana, pomyślał.
Izba chorych
Edith wypłynęła z czarnej głębiny i spróbowała otworzyć oczy. Powieki kleiły się, jakby spała przez bardzo długi czas. Ktoś nad nią stał, widziała rozmytą plamę twarzy. Zamrugała, skupiła spojrzenie.
— Doug — wychrypiała. Głos zabrzmiał dziwnie w jej uszach, jakby to nie ona mówiła.
Uśmiechnął się do niej. Zauważyła, że ma poszarpaną czerwoną linię z boku czoła. Pochylił się i pocałował ją lekko w usta. Jego wargi poruszyły się, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk.
Z uśmiechem pochylił się nad nią. Poczuła, że coś wsunął jej do ucha.
— Słyszysz mnie teraz? — zapytał. Głos miał blaszane brzmienie, jakby dochodził z rozstrojonego radia. I w tle pobrzmiewało irytujące dzwonienie.
Skinęła głową.
— Wybuch ogłuszył nas oboje — powiedział. Edith miała wrażenie, że słowa płyną do niej przez tunel z Marsa. — Nanomaszyny naprawiły mnie w parę godzin, ale ty przez parę dni będziesz musiała nosić słuchawkę.
Dopiero teraz spostrzegła, że coś białego przysłania jej widok. Bandaż. Podniosła ręce do twarzy; obie były grubo obandażowane.
— Zostałaś porządnie poobijana, ratując mi życie — powiedział. — Wyciągnęłaś mnie na korytarz, ale wyrwane drzwi pchnęły cię na ścianę.
— Moja twarz?
— W drodze jest najlepszy chirurg plastyczny w Stanach. Za parę tygodni będziesz jak nowa. Szybciej, jeśli poddasz się nanoterapii.
— Nano… — Nagle dotarło do niej, co powiedział. — Chirurg ze Stanów? Blokada skończona?
— Wojna skończona. Wygraliśmy. Mniej więcej. Edith chciała usiąść, ale ból sprawił, że opadła na poduszki. Doug wyciągnął ręce.
— Powoli — powiedział. — Jeszcze nie jesteś gotowa do tańca.
— Ty jesteś.
— Mam do pomocy moich małych przyjaciół.
— Możesz zaaplikować mi nanomaszyny? Pomóc mi wyzdrowieć?
— Tak — odparł. — Kris Cardenas porozmawia o tym z tobą za jakiś czas.
— A wojna? Wygraliśmy?
— Żołnierze wrócili do Nippon Jeden z ciałami trzech samobójców. Japonia i Stany Zjednoczone zażądały od Rady Bezpieczeństwa rewizji posunięć Faure’a przeciwko Bazie Księżycowej. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości zgodził się rozpatrzyć naszą petycję o niepodległość w listopadzie. Polecił Faure’owi zostawić nas w spokoju do czasu podjęcia decyzji.
— Wygraliśmy — powiedziała Edith słabo, jakby goniła resztkami sił. — Ty wygrałeś, Doug.
— Ale za jaką cenę? Zimmerman, fabryka wody, Bam Gordette…
Wspomniała ostatnie chwile w studiu.
— Kiedy cię uderzył, myślałam, że znowu zdradził. Myślałam, że przeszedł na ich stronę.
— Ocalił nas. Oddał za nas życie.
— Chciał umrzeć — przypomniała Edith. — Tak powiedział. Tak samo jak zamachowiec.
Doug ze smutkiem pokręcił głową.
— Bam. Zimmerman. Mój ojczym, Lew. I Tamara.
— Poniosłeś straszne straty.
— Fabrykę wody możemy odbudować — powiedział cicho, żałośnie. — Ale ludzi nie zastąpimy.
— Wszystko przez Faure’a.
— Nie, nie tylko. Nie osiągnąłby niczego, gdyby nie miał tak wielkiego poparcia. Ty jesteś prawdziwym bohaterem tej wojny, Edith. Ty przeciągnęłaś opinię publiczną na naszą stronę.
— Ja tylko paplałam.
Uśmiechnął się lekko.
— Cholernie dobrze.
Udała zaskoczenie.
— Przekleństwo? W twoich ustach?
Uśmiechnął się szerzej.
— To był długi, ciężki dzień, Edith.
— Zgadza się. Ale warto było. Mimo wszystko było warto.
Pokiwał głową.
— Może masz rację. Mam nadzieję.