Dlatego powiedział:
— Jestem Doug Stavenger — i nie gubiąc kroku, wyciągnął rękę.
Mężczyzna uśmiechnąlsię lekko.
— Wiem.
Doug już myślał, że się wygłupił, ale po chwili mężczyzna uścisnął wyciągniętą dłoń.
— Nazywam się Bam Gordette — rzekł powoli i wyraźnie, czystym barytonem.
— Leroy Gordette? — Nagle Dougowi stanęło przed oczami zdjęcie z akt osobowych.
— Proszę mówić mi Bam. To skrót od Bama, co z kolei jest skrótem od Alabama.
— Pochodzisz z Alabamy?
— Tak, ale nie grywam na bandżo. — Gordette uśmiechnął się zupełnie odruchowo, bez prawdziwego humoru.
— Ja urodziłem się w Georgii.
— Wiem.
— Dotarli do pokoju, który teraz, gdy Jinny Anson zajęła stanowisko dyrektora, pełnił rolę biura Douga. Doug otworzył drzwi i gestem zaprosił Gordette’a do środka.
— Inni zjawią się za parę minut.
Inteligentne ekrany były wyłączone. Gordette chciał usiąść na kanapie przy drzwiach, ale Doug wskazał mu siatkowe krzesło przed swoim biurkiem. Sam zajął miejsce po drugiej stronie na obrotowym fotelu.
— W tym czasie możemy wzajemnie się poznać.
Gordette sztywno skinął głową. Doug spojrzał w ciemnobrązowe oczy i zrozumiał, że mężczyzna byłby trudnym przeciwnikiem w grze w pokera. Jego oczy niczego nie zdradzały.
— Służyłeś w wojsku? — zapytał.
— W siłach specjalnych.
— Jak długo?
— Cztery lata.
— Dlaczego odszedłeś?
— Dostałem lepszą propozycję.
Doug postukał w klawiaturę i na ekranie po lewej stronie ukazały się akta Gordctte’a.
— Od Falcon Electronics? Co to za firma?
— Niewielka. Robili sprzęt elektrooptyczny na zamówienie, takie rzeczy.
— Pracowałeś tam prawie dziewięć lat?
— Zgadza się.
— A potem zatrudniłeś się w Masterson Corporation i przyleciałeś do Bazy Księżycowej.
— Zgadza się.
Doug odchylił się w fotelu i zapytał:
— Jak ci się tu podoba?
Gordette zastanawiał się przez chwilę.
— Jest nieźle. Ludzie w większości są na poziomie, cywilizowani.
— Cywilizowani?
— Nie ma wielu problemów rasowych. Inaczej niż w Stanach.
Doug był wstrząśnięty.
— Spotkałeś się z przejawami dyskryminacji?
Gordette uśmiechnął się, ale tym razem uśmiech ociekał kwasem.
— Na Ziemi nie ma czarnego, który nie miałby takich problemów.
— Ja jestem mieszańcem — powiedział Doug. — Mój ojciec…
— Wiem. Ale twoja skóra jest wystarczająco biała i masz dość pieniędzy, żeby kolor nie miał znaczenia.
Douga znowu dopadło wrażenie, że wali w solidną stalową barierę. Gordette nie wydawał się wrogo nastawiony; po prostu niczego nie oferował. Jakby rozmawiał z automatem. A jednak coś się działo za tymi niewzruszonymi oczami. Ten facet nie jest głupi, osądził Doug. Siedzi tu i patrzy na mnie tak, jakby mnie badał.
Lew Brudnoj wetknął głowę przez otwarte drzwi i przerwał krępującą ciszę. Chwilę później dołączyła do nich Jinny Anson z profesorem Zimmermanem i Kris Cardenas.
Gdy starannie, metodycznie, analizowali każdy centymetr planu technicznego Bazy, wyposażenie i stan zapasów, Doug obserwował Gordette’a. Mężczyzna nic nie mówił, ale wydawał się skupiony na dyskusji. Słuchał pilnie, z palcami splecionymi przed twarzą jak do modlitwy. Od czasu do czasu Doug przyłapywał go na spoglądaniu w swoją stronę. Gordette nigdy nie odwracał wzroku. Po prostu patrzył, z absolutnie obojętną miną, wwiercając się oczami w jego oczy, jakby robił zdjęcia rentgenowskie.
— Możemy się zamknąć i czekać, aż skończy im się powietrze — powiedziała Anson, wskazując ręką schemat ideowy Bazy, który zajmował całą ścianę biura Douga.
— A jeśli wysadzą główną śluzę? Co wtedy? — zapytał Brudnoj.
Zwykle radosna twarz Anson lekko pobladła.
— Czemu mieliby to robić?
— Chcą zająć Bazę.
— Tak, ale nic chcą nas pozabijać! Nic zrobią tego, jeśli nie damy im powodu.
— Rozwalenie głównej śluzy powietrznej nie musi nas zabić, prawda? — zapytała Cardenas.
— Nic — odparła Anson. — Tylko garaż będzie rozhermetyzowany. Tunele nadal będą szczelne…
— Korytarze — poprawił Doug.
— Jak zwał, tak zwał.
— A jednak — zaczął Brudnoj — jeśli wysadzą główną śluzę, będzie to znakiem, że są gotowi sforsować inne śluzy i włazy.
— To będzie znakiem, że są gotowi nas zabić — dodał Doug. Zimmerman, siedzący samotnie na kanapie przy drzwiach, zauważył:
— Jeśli wysadzą główną śluzę, będziemy musieli się poddać. Nie będzie innego wyboru.
— Chyba że nauczymy się oddychać w próżni — zgodziła się Anson.
Doug odwrócił się do Gordette’a i znów zobaczył wpatrzone w siebie oczy.
— Co myślisz, Bam? Co podpowiada ci wojskowe doświadczenie?
Bez chwili wahania Gordette odparł:
— Żołnierze sił pokojowych są wyszkoleni do wypełniania misji bez rozlewu krwi. Nie wysadzą żadnej śluzy. W każdym razie nie na samym początku.
— Chcesz więc powiedzieć, że możemy siedzieć i czekać? — zapytała Anson.
Gordette pokręcił głową.
— Co byś zrobił — zaczął Doug — na miejscu ich dowódcy?
Gordette podniósł się powoli, podszedł do ściennej mapy i wskazał cienkie linie, które reprezentowały zakopane kable, biegnące od farm solarnych do właściwej bazy.
— Przeciąłbym linie energetyczne, tutaj, tutaj i tutaj.
— Farmy solarne… — mruknął Brudnoj.
— Bez elektryczności Baza pójdzie na dno. — Gordette podkreślił znaczenie słów ruchem dłoni.
— Mamy awaryjną elektrownię jądrową — zaznaczyła Anson.
— Oni to wiedzą — rzekł Gordette beznamiętnie. — Mają równie dobrą mapę.
— Więc przetną także linię z elektrowni — powiedział Doug.
— Gordette pokiwał głową.
— Kaput — stwierdził Zimmcrman. — Jak długo wytrzymamy bez prądu? Trzydzieści sekund?
— Mamy akumulatory, ogniwa paliwowe — powiedziała Anson.
— So? Ile czasu nam dadzą?
— Parę godzin.
— Żołnierze bądą mieć dość powietrza, by czekać na naszą kapitulacją, hę?
— Tak.
Brudnoj, siedzący na krześle przed biurkiem Douga, wbił w Gordette’a ponure, podkrążone oczy.
— Czy jest coś, co możemy zrobić? Cokolwiek?
Gordette namyślał się przez chwilą.
— Jest pewien manewr stosowany w sztukach walki, kiedy przeciwnik mierzy z pistoletu.
— Jaki?
Gordette powoli podniósł race nad głowę w uniwersalnym geście kapitulacji.
W pokoju zapadła pełna konsternacji cisza. Doug popatrzył na obecnych; już teraz wyglądali na pokonanych.
— Wiemy — zaczął z całą stanowczością, na jaką mógł sią zdobyć — że trzeba uniemożliwić żołnierzom przecięcie linii energetycznych.
— Jak? — zapytał Brudnoj.
Doug wskazał na Zimmermana.
— Potrzebujemy czegoś do obrony.
— Czegoś? — burknął Zimmerman. — Czego?
— To już pan wykombinuje, profesorze. I ma pan niecałe cztery dni.
Lądowanie minus 63 godziny 29 minut
Joanna Masterson Stavenger Brudnoj nie była przyzwyczajona do lekceważenia, nawet ze strony najpotężniejszych polityków świata. Ale Faure nie chciał z nią rozmawiać.