Z początku w ONZ po prostu ignorowano jej telefony. Ekran ścienny w jej apartamencie ukazywał wyłącznie elektroniczną sieczką. Technik, który monitorował transmisje, informował obojętnie:
— Nie odpowiadają.
Joanna zadzwoniła do biur Masterson Corporation w Nowym Jorku i spróbowała przez nie połączyć się z Faure’em. Po prawie dwudziestu czterech godzinach zwodzenia i uników jakiś fagas z ONZ powiedział jej bezczelnie, że sekretarz generalny jest nieosiągalny.
Parskając ze złości i zniecierpliwienia, skontaktowała się przez bezpośrednie łącze laserowe z centralą Mastersona w Savannah.
— Chcę rozmawiać z przewodniczącym zarządu — powiedziała młodemu człowiekowi, którego twarz pojawiła się na ekranie.
— Pana Rashida nie ma, pani Brudnoj. Jest w…
Joanna nie czekała na koniec zdania.
— Znajdź go, gdziekolwiek jest. Muszę z nim porozmawiać, natychmiast.
Minęły prawie trzy sekundy. Asystent Rashida zrobił przestraszoną minę.
— Pospiesz się! — przynagliła Joanna.
Niemal pół godziny później na ekranie ukazało się oblicze Ibra-hima al-Rashida. Kiedyś był przystojny, ale jego uroda amanta już przekwitła. Krótko przystrzyżoną brodę miał przetykaną siwizną, podobnie jak kędzierzawe włosy. Jest w nim coś dekadenckiego, pomyślała Joanna. Wiedziała, że Rashid nie pije; pod tym względem przestrzegał nauk Koranu. Ale były narkotyki. I kobiety, wiele kobiet. I obowiązki, które szły w parze z wielką władzą.
— Witaj, prześwietna — rzekł cichym, ale melodyjnym głosem. — Jak się bawisz na Księżycu?
— Muszę porozmawiać z Faure’em — oświadczyła Joanna, nie chcąc wdawać się w zwyczajowe przekomarzanki.
Trzy sekundy później brwi Rashida wzniosły się lekko.
— Śmiem wątpić, czy sekretarz generalny będzie skłonny rozmawiać z tobą o tej porze.
— Spraw, żeby chciał, Omar — warknęła Joanna.
Jeśli użycie starego przydomka zirytowało Rashida, to tego nie okazał. Z wyrozumiałym uśmiechem powiedział:
— Jak, Joanno? Przez potarcie magicznej lampy?
Trzymając temperament na wodzy, Joanna odparła:
— Zadzwoń do tego małego kanadyjskiego żabojada i powiedz mu, iż poinformuję media, że wcale nie ma zamiaru zamykać Bazy Księżycowej. Że chce używać nanomaszyn dla własnych korzyści!
Rashid był bardziej przygnębiony niż zaskoczony, gdy dotarły do niego jej słowa.
— Media nie podchwyciły tematu niepodległości Bazy Księżycowej, ogłoszonej przez twojego syna — rzekł powoli. — Wiadomości z Księżyca są blokowane. Nawet w Stanach media przychyliły się do prośby Faure’a.
— Nie chodzi o Bazę Księżycową — powiedziała Joanna niecierpliwie. — Chodzi o sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych, który mówi światu, że zamierza wymusić postanowienia traktatu o zakazie stosowania nanotechnologii, choć w rzeczywistości planuje wykorzystywać nanomaszyny do własnych celów! Uważnie obserwowała jego twarz. Czyżby już o tym wiedział? Czy już ubił interes z Faure’em? Wreszcie Rashid powiedział:
— To rzuca nowe światło na sprawę. Może media byłyby zainteresowane takim tematem. Masz na poparcie jakieś dowody?
Joanna zrobiła się czujna.
— Mnóstwo — oznajmiła, myśląc: Omar może uczestniczyć w planie Faure’a. Nigdy nie był poplecznikiem Bazy Księżycowej.
Niemal jakby na głos wyrażając myśli, Rashid mruknął:
— Na pokładzie klipra lecącego do Bazy jest reporter.
— Nie potrzebuję reportera. Potrzebuję sieci radiowych i telewizyjnych. Wszystkich agencji informacyjnych na Ziemi!
— Ale satelity telekomunikacyjne zostały zaprogramowane w taki sposób, żeby nie odbierać przekazów z Bazy Księżycowej.
— Nie potrzebuję satelitów. Do licha, jak teraz rozmawiamy? Technicy mogą przesłać moje słowa prawie do każdego miejsca na Ziemi. Wszystkie agencje informacyjne mają na dachach odbiorniki optyczne.
— Impuls laserowy pokonuje drogę między Księżycem a Ziemią i z powrotem w niecałe trzy sekundy. Rashid milczał znacznie dłużej.
— Może jednak Faure będzie skłonny z tobą porozmawiać — rzekł wreszcie. — Spróbuję się z nim skontaktować i nakłonić do wysłuchania twoich racji.
— Dobrze. Mamy dwa i pół dnia do wylądowania żołnierzy.
— Tak, wiem.
— Nie pozwól, żeby Faure zwlekał do ostatniej chwili. Nie będę tak długo czekać. Powiedz mu, że ma dwadzieścia cztery godziny. Jeśli w tym czasie się nie odezwie, ja przemówię do mediów.
— Słyszę i jestem posłuszny — powiedział Rashid jak za dawnych czasów, kiedy Joanna była przewodniczącą zarządu, a on młodym pracownikiem szczebla kierowniczego.
Lądowanie minus 38 godzin 30 minut
Edith odetchnęła z ulgą. Mdłości niemal minęły. Nadal odczuwała pewien dyskomfort, ale bardziej psychicznej niż fizycznej natury. Gdy zbyt szybko poruszała głową, opadały ją zawroty, lecz nieprzyjemne wrażenie szybko przemijało. Gdy się nad tym zastanowić, unoszenie się w zerowej grawitacji mogło być niezłą zabawą.
Edith umieściła dwie minikamery w ładowni statku, wśród wielkich pak z napisami: AMUNICJA: 9 MM, OSTROŻNIE i GRANATY: SYMBOL 17/A.
Przeprowadziła wywiad z dwoma żołnierzami, nieśmiałym nastolatkiem z Bangladeszu i jego sierżantem, twardą, rzeczową Kubanką. Jakby rozmawiała z atletami: monosylabowe odpowiedzi, frazesy i długie chwile milczącego zakłopotania.
Edith poprawiła włosy, przeglądając się w kieszonkowym lusterku. Unosiło się w powietrzu; ruch nie był na tyle szybki, by przeszkadzać patrzącemu, ale dobitnie świadczył o naturze stanu nieważkości. Z uwagi na brak ciążenia, kamery zostały mocno przywiązane. Ponieważ na gładkich zakrzywionych grodziach z diamentu nie było żadnych dźwigarów ani występów, Edith przymocowała je do dwóch skrzyń.
Kapitan Munasinghe wpłynął przez właz, starając się wyglądać tak, jakby robił to przez całe życie. Zdjął plasterki zza uszu, ale Edith dostrzegła nikłe kółka, podobne do blizn po pijawkach. Była ciekawa, jak naprawdę się czuje.
Był niewysoki i szczupły, jego ciemna skóra lśniła niczym natarta olejem. Założył świeży mundur, wyprasowany i czysty. Jego atutem były oczy, duże, ciemne i trochę dzikie. Kamera takie kocha, pomyślała. Ale jest taki mały, że wyglądam przy nim jak koń.
Potem uśmiechnęła się do siebie. Zerowa grawitacja uratuje sytuację. Ustawię się niżej od niego. Kadr obejmie tylko nasze głowy i ramiona. Będzie się wydawać wyższy ode mnie i idę o zakład, że to mu się spodoba. Dziennikarstwo realistyczne.
— Zadam panu tylko kilka pytań, kapitanie Munasinghe — powiedziała, chcąc go rozluźnić. — Proszę patrzeć na mnie i nie zwracać uwagi na kamery.
— Tak. Świetnie.
— Gotów?
Munasinghe pokiwał głową i oblizał wargi. Zastanawiając się, kto nauczył go tej sztuczki, Edith wcisnęła guzik na pilocie i powiedziała:
— Dobra, zaczynamy.
Ustawiła się naprzeciwko niego w taki sposób, żeby przewyższał ją o parę centymetrów. Jedna kamera obejmowała ich oboje, druga skupiała się na twarzy kapitana. Edith uznała, że zbliżenia własnej twarzy dokręci później; ujęcia zostaną wmontowane już na Ziemi.
— Jest ze mną kapitan Munasinghe z sił pokojowych Organizacji Narodów Zjednoczonych, dowódca operacji kosmicznej. Kapitanie Munasinghe, co pan czuje, prowadząc czterdziestu uzbrojonych żołnierzy do Bazy Księżycowej?