Munasinghe podpłynął do niej, mówiąc:
— Oddziały pokojowe zostały powołane na mocy międzynarodowego porozumienia w celu egzekwowania decyzji Sekretariatu ONZ. Baza Księżycowa narusza warunki traktatu o zakazie stosowania nanotechnologii. Zostaliśmy wysłani na Księżyc, aby położyć kres tej samowoli.
— Tak, ale jakie są pańskie osobiste odczucia?
— Jestem dumny, wypełniając obowiązek w imieniu Narodów Zjednoczonych — wyrecytował jak papuga, która bezmyślnie powtarza zdania wbite jej do głowy.
Wywiad balansował między katastrofą a farsą. Munasinghe miał odpowiedzi na każde pytanie, bez wątpienia przygotowane w Nowym Jorku i wykute na pamięć. Co gorsza, stale się przysuwał, aż Edith uznała, że chce potrzeć nosem ojej nos. Czuła lekko kwaskowy zapach odświeżacza do ust.
Nieświadomie odsuwała się od niego, próbując zachować przyzwoitą odległość, ale on stale na nią napierał. Gdzieś w jej głowie kołatała myśl, że różne kultury mają różne pojęcie na temat stosownego dystansu w czasie kontaktów towarzyskich, ale, na litość boską, przecież przeprowadzała wywiad! Będzie wyglądać, jakby na mnie leciał.
Kamery śledziły ich automatycznie. Po paru minutach Edith uderzyła plecami o skrzynię z ładunkiem. Dalej nie mogła się cofnąć. Munasinghe unosił się przed nią, jego oddech przyprawiał ją o mdłości, jego oczy wwiercały się w jej twarz z takim żarem, jakby zamierzał ją zgwałcić.
Miała ochotę rzucić wszystko w cholerę i jak najszybciej uciec z ładowni, ale wewnętrzna determinacja pchała ją do wydobycia z kapitana jakichś konkretnych informacji.
W desperacji wolną ręką wskazała skrzynie z amunicją.
— Uważa pan, że naprawdę będziecie potrzebować tej siły ognia przeciwko ludziom z Bazy Księżycowej? Przecież nie są uzbrojeni, prawda?
— Tak twierdzą.
— Nie wierzy pan w to?
— Jestem żołnierzem — odparł Munasinghe, przepalając ją wzrokiem. — Muszę być przygotowany na najgorsze.
— W Bazie przebywają cywile, naukowcy i technicy. Czym mogą zagrozić plutonowi uzbrojonych żołnierzy sił pokojowych?
— Nie wiemy, ale musimy być w pogotowiu.
— Z granatami i materiałami wybuchowymi?
— Z każdą bronią, jaką mamy do dyspozycji — odparł Munasinghe bez wahania. — Jeśli mieszkańcy Bazy Księżycowej stawią choćby cień oporu, podejmiemy odpowiednie środki.
Oddech uwiązł jej w gardle.
— Chce pan powiedzieć, że będziecie zabijać?
— Jeśli okaże się to nieuniknione. Tak, oczywiście.
— Mimo że nie są uzbrojeni?
Wycelował palcem w jej twarz.
— Powtarza pani, że są nieuzbrojeni. Skąd ta pewność? Skąd mamy wiedzieć, czy Baza Księżycowa nie dysponuje jakąś bronią? Mam obowiązek stłumić bunt i przekazać Bazę Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jestem odpowiedzialny za życie moich żołnierzy. Jeśli nieprzyjaciel stawi opór, jeśli dojdzie choćby do najmniejszej prowokacji, rozkażę otworzyć ogień.
— I zabijać? — Edith była zaskoczona głuchym brzmieniem swojego głosu.
— W bitwie nie można sobie pozwolić na luksus ograniczania się do ranienia wroga. Będziemy zabijać, tak, oczywiście.
— Z byle powodu?
Kapitan Munasinghe uśmiechnął się po raz pierwszy.
— Służyłem w Erytrei i w Kolumbii, walczyłem z ormiańskimi terrorystami. Proszę mi wierzyć, nie daje się nieprzyjacielowi drugiej szansy, jeśli chce się przeżyć.
— Proszę odpowiedzieć wprost: rozkaże pan strzelać na najmniejszy znak oporu ze strony mieszkańców Bazy Księżycowej?
— Na najmniejszy znak oporu — potwierdził Munasinghe. — Lepiej zniszczyć Bazę i wszystkich jej mieszkańców, niż wracać na Ziemię nie wypełniwszy misji.
Edith z trudem przełknęła ślinę.
— Dziękuję, kapitanie Munasinghe.
Przecisnęła się obok niego. Zmuszając się do uśmiechu, patrząc prosto w kamerę, podsumowała:
— Mówiła Edie Elgin z pokładu statku kosmicznego, przewożącego żołnierzy sił pokojowych do Bazy Księżycowej.
Munasinghe odsunął się i zapytał:
— To wszystko? Skończone?
— Tak — powiedziała, mając nadzieję, że zostawi ją w spokoju.
— Zadowolona pani? Mogę zobaczyć?
Ze zmęczeniem pokazała mu fragmenty wywiadu w monitorze jedynki. Munasinghe z fascynacją obserwował samego siebie. Edith zastanawiała się, czy szefowie sieci puszczą ten materiał. Jasno dali do zrozumienia, że chcą współpracować z ONZ, a wywiad mógłby wzbudzić wrogość do sił pokojowych.
Nie, powiedziała sobie, puszczą go. Muszą. A jeśli ONZ się wścieknie, to co z tego? Ludzie mają prawo do informacji.
Lądowanie minus 27 godzin 51 minut
Najemnik wrócił do swojej kwatery i usiadł na koi. Czas uderzenia się zbliża, pomyślał.
Sytuacja była nieledwie śmieszna. Im dłużej myślał o układzie elektroenergetycznym, o systemach podtrzymywania życia i całkowitym braku broni albo wojskowych umiejętności, tym dobitniej uświadamiał sobie, że jeden człowiek jego pokroju mógłby rzucić całą Bazę na kolana.
Nie potrzeba statku pełnego żołnierzy. Mogę zrobić wszystko sam.
Ale żołnierze byli w drodze i mieszkańcy Bazy Księżycowej w zasadzie nie mogli zrobić nic, żeby ich powstrzymać.
Po co zabijać przywódców, skoro nie mogą stawić oporu? Wystarczy uszkodzić system zasilania i będą bezradni. Śmierć Douga Stavengera niczego nie zmieni. Baza Księżycowa podda się w chwili przybycia żołnierzy.
Najemnik usiadł na podłodze przed koją i złożył nogi w pozycji lotosu. Wspierając grzbiety dłoni na kolanach, zamknął oczy i mruczał swoją mantrę, szukając harmonii i zrozumienia.
Oczami wyobraźni zobaczył to, co zawsze. Dziesięcioletniego brata w konwulsjach, zabijanego przez świństwo, którego się nawdychał i matkę leżącą na sofie, zbyt odurzoną tym samym gównem, żeby zadzwonić po pomoc. Zobaczył siebie, mającego sześć lat, zamkniętego za karę w ciemnej, pełnej karaluchów szafie, patrzącego przez dziurkę od klucza na agonię brata, słuchającego wrzasków przeradzających się w jęki, które rozdarły mu duszę.
Gdybym był grzeczny, nie zostałbym zamknięty w szafie. Mógłbym pomóc Timiemu.
Zobaczył śmierć swojej matki. Była pierwszą osobą, którą zabił. Miał wówczas piętnaście lat i był ojcem, ale ona ciągle traktowała go jak szczeniaka. Zamierzyła się na niego pasem. Wyrwał jej pas i uderzył ją tak mocno, że się przewróciła. Uderzyła głową w nogę od stołu i jej oczy zrobiły się puste.
Zobaczył swojego pierwszego sierżanta, brutalnego jak żaden inny, ale sprawiedliwego i kryształowo uczciwego. I starego kowboja ze strzelnicy, tego, który nauczył go strzelać. I polować.
Śmierć zawsze mu towarzyszyła. Jego odwieczny przyjaciel. Był jej najlepszym pomocnikiem. Takie było jego przeznaczenie, jego cel w życiu: doprowadzać do śmierci.
Otworzył oczy. Odzyskał pradawny spokój. Pozbył się wątpliwości, skrupułów, sprzecznych uczuć. Znów był sobą. Jednością. Śmierć trwała u jego boku, niewidoczna, ale namacalna, najstarszy i najlepszy towarzysz.
Ostatecznie, powiedział sobie, całe życie Stavengera obraca się wokół Bazy. Zabrać go stąd, a przemieni się w trupa. Ja tylko pomagam mu dotrzeć tam, dokąd sam zmierza.
Mimo wszystko westchnął ciężko.
Lądowanie minus 20 godzin
Joanna Stavenger była zdenerwowana, gdy w swoim ulubionym fotelu czekała na telefon od Georgesa Faure’a. Sekretarz generalny z początku wcale nie chciał z nią rozmawiać, ale najwyraźniej groźba powiadomienia mediów o zamierzonym korzystaniu z nanomaszyn skłoniła go do zmiany zdania.