Выбрать главу

Na pozór, pomyślała. Ten mały skurczybyk zaczekał, aż statek z żołnierzami będzie niemal gotów do wylądowania i dopiero wtedy się zgodził.

Faure postawił warunki. Rozmowa będzie ściśle prywatna. Bez udziału osób trzecich. I dał do zrozumienia, że rozmawia z niąwy-łącznie z grzeczności, nieoficjalnie, nie w imieniu ONZ.

Joanna zgodziła się bez zastrzeżeń. Wiedziała, że Faure nie ma życia prywatnego; był szefem ONZ i wszystko mówił jako szef ONZ. Bezzwłocznie poinformowała syna o czekającej ją rozmowie, „przypadkiem” zapominając o swoim zobowiązaniu do dyskrecji. Doug wprawdzie nie siedział z nią w salonie, ale przysłuchiwał się wymianie zdań ze swojego pokoju.

Punktualnie o wyznaczonej godzinie rozbrzmiał syntezowany głos systemu łączności:

— Monsieur Faure z Nowego Jorku.

— Proszą na ekran — powiedziała Joanna.

Wydawało się, że w ścianie przed nią otworzyło się okno, w którym ukazała się naturalnej wielkości twarz Faure’a. Joanna umyślnie zmniejszyła obraz; nie chciała, by sekretarz generalny piętrzył się nad nią niczym przerażający olbrzym.

— Madame Brudnoj — rzekł Faure z uprzejmym uśmiechem.

— Panie sekretarzu generalny.

Czekając trzy sekundy na dalsze słowa, Joanna zlustrowała wzrokiem pokój Faure’a. Nie wyglądał na biuro; przypominał salon przestronnego apartamentu w jakimś wysokościowcu. Okno za jego plecami wychodziło na drapacze chmur Manhattanu.

— Nie rozmawiam z panią jako sekretarz generalny, madame. To osobista rozmowa dwojga prywatnych obywateli.

Joanna pokiwała głową.

— Czy wolno mi powiedzieć, że wygląda pani olśniewająco? Pani apartament również budzi zachwyt. Nie miałem pojęcia, że w Bazie Księżycowej są takie luksusy.

Na tę okazję Joanna założyła koralową bluzkę i ciemną spódnicę do połowy uda: wygodny strój bez pretensji do przesadnej elegancji.

— Dziękuję — odparła. — To moje prywatne meble. Sprowadziłam je z Savannah przed laty. Zapewniam pana, inne kwatery mieszkalne nie są ani w połowie tak wymyślnie urządzone.

— Rozumiem — powiedział Faure po denerwującej przerwie.

— Przywileje władzy.

Joanna zdusiła pokusę skomentowania zbytkownego apartamentu Faure’a.

— Jestem wdzięczna, że zechciał pan poświęcić mi trochę cennego czasu.

Tym razem upłynęły więcej niż trzy sekundy. Faure zmarszczył czoło, ściągnął usta i wreszcie powiedział:

— Madame Brudnoj, zdecydowałem się przychylić do pani prośby po długiej walce z sumieniem. Muszę przyznać, że w pierwszym odruchu chciałem ją zignorować, aby zachować dystans do pani i wszystkich innych w Bazie Księżycowej do czasu zakończenia kryzysu.

— Uważam, że najlepsze jest otwarte przedyskutowanie problemu, twarzą w twarz.

Jego chmurna mina trochę się rozpogodziła.

— Owszem. Dlatego z panią rozmawiam.

— Co z naszą deklaracją niepodległości?

Jeśli pytanie nim wstrząsnęło, to tego nie okazał.

— Z deklaracją niepodległości? Ha! — Pstryknął palcami.

— Przejrzysty wybieg, żeby uniknąć podporządkowania się traktatowi nanotech.

— Prawo każdego narodu — sprostowała Joanna. — Fakt, że przebywamy na Księżycu, wcale nie znaczy, że nie mamy tych samych praw co wszyscy inni.

— Nie jesteście narodem. Baza Księżycowa jest działem korporacji.

— Baza Księżycowa to społeczność złożona z ponad dwóch tysięcy ludzi. Mamy prawo do niezależności.

Faure zarumienił się i lekceważąco zatrzepotał rękami.

— Ale nie jesteście państwem! Dwa tysiące ludzi nie tworzy państwa! Nie przetrwacie bez dostaw z Ziemi. To tak, jakby pasażerowie transatlantyku ogłosili się niepodległym państwem. Nonsens!

— Jesteśmy samowystarczalni — oświadczyła Joanna stanowczo. — Produkujemy żywność na swoje potrzeby. Możemy żyć bez pomocy z Ziemi. — Wiedziała, że przesadza, choć jednocześnie w głębi duszy zdumiewała się na myśl, że wcale nie tak bardzo. Baza Księżycowa rzeczywiście mogła istnieć bez pomocy z Ziemi.

Faure podjął widoczny wysiłek, żeby nie stracić panowania.

— Madame Brudnoj, oboje wiemy, że ta tak zwana deklaracja niepodległości jest niczym więcej jak tylko kamuflażem. To zasłona dymna, pod osłoną której chcecie używać nanotechnologii i omijać postanowienia traktatu.

— Ale przecież pan sam zamierza korzystać ze zdobyczy nanotechnologii.

Gdy usłyszał jej słowa, jego twarz zmieniła kolor z czerwonego na biały, jakby ktoś go spoliczkował.

Odetchnął głęboko i powiedział spokojnie:

— Dlaczego pani tak sądzi?

Joanna odparła z uśmiechem:

— Nie uważa pan, że mam kontakty w korporacji Yamagaty? Kilku członków zarządu Mastcrson Corporation zasiada w ich radzie.

Faure milczał. Po długiej chwili lekko wzruszył ramionami i przyznał:

— Całkiem możliwe, że po przejęciu Bazy Księżycowej będziemy kontynuować pewne prace z wykorzystaniem nanomaszyn.

— Baza Księżycowa będzie zaopatrywać w wodę Nippon Jeden — powiedziała Joanna chłodno. To nie było pytanie.

Faure niechętnie pokiwał głową.

— I produkować statki kosmiczne na dotychczasowych zasadach — dodała.

— Przez jakiś czas. Macic podpisane umowy z różnymi międzynarodowymi towarzystwami przewozowymi. Organizacja Narodów Zjednoczonych dopilnuje wypełnienia zobowiązań kontraktowych.

— Oczywiście — zgodziła się Joanna uprzejmie. — I zanim zrealizowane zostaną wszystkie zaległe zamówienia, ONZ uzna, że nanoprodukcja jest całkiem opłacalna. I absolutnie nieszkodliwa. Mam rację?

Faure sztywno pochylił się w stronę stronę kamery.

— Madame Brudnoj, traktat antynanotechnologiczny powstał z powodu lęku przed nanomaszynami. One zabiły pani męża, prawda?

Joanna powstrzymała się od drżenia. Powinnam się tego spodziewać, pomyślała.

Faure mówił dalej, nie czekając na odpowiedź:

— Dzięki nanotechnologii można stworzyć podstępną broń, śmiercionośną broń. Nanomaszyny mogą zabijać, jak pani dobrze wie. Jeden błąd, jedno niedopatrzenie, a wyrwą się spod kontroli i pożrą wszystko, co stanie im na drodze, niczym armia mrówek w Ameryce Południowej, dewastująca całe połacie dżungli i nie pozostawiająca po swoim przejściu jednej żywej istoty.

Z najeżonymi wąsami, prawił z ferworem:

— Nie będziemy tolerować nanomaszyn na Ziemi! Niezależnie od najwspanialszych korzyści obiecywanych przez nanotechnologię, nie możemy podejmować ryzyka, jakie niesie ta dziedzina.

— Ale my nie jesteśmy na Ziemi. Mógłby pan zgodzić się na kontynuowanie nanoprodukcji na Księżycu.

— Zezwolę na nią czasowo, na zasadzie eksperymentalnej — pod kontrolą Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Nagle Joanna zrozumiała.

— Bo nalega na to Yamagata. Gdyby Yamagata nie wyraził zgody, japoński rząd sprzeciwiłby się przejęciu Bazy Księżycowej, a pana nie stać na walkę z takim przeciwnikiem.

Zdała sobie sprawę, że właśnie o to chodzi. Gdyby Japonia zgłosiła sprzeciw wobec planów Faure’a, w ONZ powstałby cały blok opozycji.

— Jest pani bardzo bystra — powiedział Faure. Odchylił się w fotelu z na pozór beztroską miną. — Ale faktem jest, że Japonia popiera moje zabiegi, a żołnierze sił pokojowych wylądują w Bazie Księżycowej za niecałe dwadzieścia godzin. To fakt dokonany!