— Dwaj naukowcy pracujący przy stole zrobili im miejsce. Car-denas spojrzała na wyświetlacz mikroskopu, zwiększyła powiększenie i z uśmiechem odwróciła się do Douga.
— Rzuć okiem.
Na ekranie widniał rój kropek otaczających płaski szarawy obiekt, który malał w oczach. Wydawało się, że kropki pożerają go niczym stado drapieżników, rozdzierających na strzępy skrwawioną padlinę.
— Powróciłam do starego pomysłu — powiedziała Cardenas, gdy Doug patrzył na ekran. — Pracowaliśmy nad nim ponad dwadzieścia lat temu na Ziemi.
Doug powoli odsunął się od ekranu i spojrzał w jej rozjaśnione niebieskie oczy.
— Pożeracze — wyszeptał.
— Zgadza się. Ten konkretny zestaw jest zaprogramowany na rozkładanie cząsteczek węglowych… — Urwała, gdy zobaczyła jego minę. Zdała sobie sprawę, że przecież pożeracze z jej laboratorium w San Jose zabiły jego ojca na Przełęczy Wojdohowitza.
— Cholera! — Poderwała palce do ust.
Doug odepchnął wspomnienie. Ta sprawa rozegrała się przed jego narodzinami. Miał osiemnaście lat, gdy odkrył, że jego przyrodni brat Greg użył pożerających nanomaszyn do zamordowania Paula Staven-gera. Było, minęło, powiedział sobie. Greg nie żyje od siedmiu lat, wszystko skończone i ani ty, ani nikt inny nie odmieni przeszłości.
— W porządku — burknął. — Ja tylko… zaskoczyłaś mnie, to wszystko.
— Zapomniałam — przyznała cichym, lekko drżącym głosem. — Dwadzieścia pięć lat…
— W porządku — powtórzył. Odetchnął głęboko, próbując pogrzebać przeszłość i skoncentrować się na chwili obecnej.
— Zanim wylądują żołnierze, Słońce będzie w górze i nanomaszyny wejdą w stan uśpienia, prawda?
— Możemy zaprogramować partię do pracy w wysokiej temperaturze.
— A promieniowanie ultrafioletowe?
Cardenas pokiwała głową i przysiadła na stole laboratoryjnym.
— W słońcu jest intensywne, zgadza się. Ale chyba zdołamy to obejść.
— Nie chcemy nanomaszyn, których nie można wyłączyć — przestrzegł Doug.
Uśmiechnęła się leciutko.
— Boisz się szarej packi?
— A ty nie?
— Ho ho. — Opuściła głowę, zastanawiając się przez chwilę.
— Słuchaj, kiedy statek ląduje, co styka się z podłożem?
— Cztery wsporniki. Mają około dwóch metrów średnicy i dwadzieścia, trzydzieści centymetrów grubości.
— I są z diamentu?
Doug pokiwał głową.
— Powierzchnia i wewnętrzne usztywnienie są diamentowe. W środku rur są urządzenia hydrauliczne.
— Hydraulika oparta na oleju?
— O ile wiem, tak. Mogę sprawdzić w dziale produkcji.
— Dobra. — Cardenas odsunęła się powoli od mikroskopu elektronowego. Doug ruszył za nią. — Statek ląduje, prawda? — mówiła, myśląc na głos. — Łapy spadają na nasze pożeracze. Przykrywają je, więc już nie są na słońcu. I są osłonięte przed ultrafioletem.
— Kapuję. Mogą wygryźć sobie drogę do wsporników i zacząć rozbierać układ hydrauliczny.
— Zgadza się.
Rodzący się uśmiech Douga zgasł.
— Jest tylko jeden problem, Kris.
— Mianowicie?
— Co dobrego z uniemożliwienia żołnierzom opuszczenia Księżyca? Chcemy ich powstrzymać od wylądowania.
Lądowanie minus 11 godzin 45 minut
Zoltan Kadar wbił zaczerwienione, riiemal załzawione oczy w środkowy ekran, na którym widniał szkic obserwatorium po drugiej stronie Księżyca. Piękne marzenie, powiedział sobie. Moje szczytowe osiągnięcie. Pewnego dnia zostałoby nazwane Obserwatorium Kadara.
Ale to tylko marzenie. Nawet nie mam satelity geodezyjnego do zbadania gruntu.
Od ponad trzech dni i trzech bezsennych nocy Kadar polował na Douga Stavengera, na ogół nadaremnie. Większość telefonów odbierała Jinny Anson, która surowo zabroniła przeszkadzać szefowi.
— Ma za dużo na głowie, Zoltan, by martwić się o twojego satelitę.
Dwa razy udało mu się dopaść cel, po tropieniu go przez całą długość i szerokość — i głębokość Bazy Księżycowej.
Za pierwszym razem przydybał Stavengera w trakcie rozmowy z technikami w centrum kontroli. Doug wysłuchał cierpliwie jego skarg, potem złapał go za chude ramię.
— Doktorze Kadar…
— Profesorze!
Doug nieledwie roześmiał mu się w twarz.
— Profesorze Kadar, rozumiem pańskie zdenerwowanie i frustrację, ale nie pan jeden jest poszkodowany. Cała nasza działalność na zewnątrz została zawieszona, wyjąwszy przygotowania do obrony Bazy przed żołnierzami sił pokojowych. Obawiam się, że pańskie badania drugiej strony będą musiały zaczekać.
Gdy tylko słowa przebrzmiały, potężnie zbudowany, ponury ciemnoskóry mężczyzna złapał Kadara za drugie ramię i stanowczo pociągnął do drzwi. Kadar spiorunował go wzrokiem, a kiedy nie przyniosło to zamierzonego efektu, wlepił oczy w identyfikator na koszuli mężczyzny.
— Panie Gordette — powiedział z największą godnością, na jaką mógł się zdobyć w takiej sytuacji — nie musi pan zostawiać odcisków swoich palców na moim ramieniu.
Gordette puścił go.
— Przepraszam — mruknął. — Chciałem mieć pewność, że zostawi pan Douga w spokoju. Wie pan, ma mnóstwo roboty.
— Tak słyszałem.
— Późnym wieczorem Kadar złapał Stavengera przez telefon Skoro ja nie mogę spać, powiedział sobie, czemu on ma wypoczywać?
Jego twarz natychmiast pojawiła się na inteligentnym ekranie. Siedział za biurkiem w swoim pokoju i wcale nie sprawiał wrażenia wyrwanego ze snu.
— Profesorze Kadar — powiedział, gdy tylko poznał twarz rozmówcy.
— Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze…
— Nie szkodzi. Sprawdzałem inwentarze zapasów.
— Mój satelita jest gotowy do wystrzelenia. Potrzebuję tylko pańskiej zgody i…
— Z całym szacunkiem, profesorze Kadar, wystrzelenie satelity przed końcem kryzysu absolutnie nie wchodzi w rachubę.
— To tylko jedna mała rakieta. Przecież zobaczą, że wchodzi na orbitę lunarną.
— Nie zamierzam dyskutować na ten temat, profesorze. Rakieta nie zostanie wystrzelona.
— Staje pan na drodze nauce!
Ze zmęczeniem w głosie Doug powiedział:
— Możliwe. Nic na to nie poradzę. Jeśli to dla pana jakaś pociecha, w Bazie przebywa wiele sfrustrowanych osób. Mamy nawet trupę tancerzy, którzy nie mogą wrócić na Ziemię przed zakończeniem tego bałaganu.
Wzmianka o tancerzach nie uśmierzyła złości Kadara. Ale gdy siedział wśród ekranów, podziwiając projekty tego, co pewnego dnia miało stać się Obserwatorium Kadara na ciemnej stronie Księżyca, nagle uświadomił sobie, że sfrustrowane baletnice mogą okazać mu większe zrozumienie niż kierownictwo Bazy.
Tancerki baletowe. Kadar podniósł się z krzesła i ruszył do swojej kwatery. Prysznic, golenie, czyste ubrania — skoro i tak nie wolno mi nic robić, znajdę sobie jakąś czarującą balerinę, która potrafi mnie zrozumieć i pocieszyć. Może nawet dwie.
Lądowanie minus 9 godzin 45 minut
— Nigdy w życiu nie czułam się taka bezsilna! — Joanna uderzyła dłonią w filigranowy stolik, który stał przy jej kanapie.
Zaskoczony Lew Brudnoj popatrzył na nią z drugiej strony pokoju.
— Nikt nie odbiera moich telefonów — poskarżyła się. — Nawet nie wiem, czy ktoś je słyszy! Jakbym krzyczała do głębokiej, ciemnej studni!
Brudnoj wyłączył ekran i przesiadł się z krzesła na kanapę.