Выбрать главу

— Ludzie Faure’a mają kontrolę nad satelitami telekomunikacyjnymi — powiedział łagodnie. — Wielce możliwe, że nic przesyłają twoich wiadomości na Ziemię.

— Ale kieruję rozmowy bezpośrednio do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Poza tym kazałam naszym ludziom z Savannah przekazywać wiadomości do Holandii. Bez odpowiedzi. Nawet jednego słowa.

Brudnoj wzruszył kościstymi ramionami.

— Faure nie pozwoli, by Trybunał rozpatrzył naszą petycję, dopóki siły pokojowe nie przejmą kontroli nad Bazą.

— I nie przekażą jej Yamagacie — warknęła Joanna.

— Otóż to.

Zaciskając pięści, Joanna zerwała się z kanapy i zaczęła przemierzać zagraconą bawialnię.

— Ten mały gnojek dogadał się z Yamagatą! Od samego początku mamy do czynienia z operacją Yamagaty. Skończy się tym, że Japończycy będą kierować Bazą na mocy kontraktu z ONZ, a my zostaniemy na lodzie.

— Wywłaszczeni — mruknął Brudnoj.

— To niezgodne z prawem! Nielegalne jak cholera! Ale ujdzie mu na sucho.

— Jak reaguje zarząd?

Łypnęła na niego gniewnie.

— Poprosiłam o nadzwyczajne zebranie, ale wcale się nie spieszą.

— Może…

— Wiedzą, że Doug nie może żyć na Ziemi! — wybuchła. — Będzie jak napiętnowany.

— Zdołamy go ochronić — zapewnił ją Brudnoj.

Ale Joanna pokręciła głową.

— Nie, dopadną go. Fanatycy. Zabójcy. Tylko dlatego, że ma w sobie nanomaszyny. Zabiją go, prędzej czy później.

— Zimmerman też nie będzie bezpieczny przed nanoluddystami — zaznaczył Brudnoj. Z westchnieniem dodał: — Nikt z nas nie będzie bezpieczny.

— Nie możemy pozwolić, żeby odesłali nas na Ziemię, Lew! Byłby to wyrok śmierci dla Douga, dla Zimmermana, dla nas wszystkich!

— Gdyby tylko…

Zabrzęczał telefon.

— Odbierz — warknęła Joanna.

Komputerowy głos oznajmił:

— Dzwoni pan Rashid z Savannah.

— Łącz!

Na ściennym ekranie pojawiła się okolona schludną bródką smagła twarz lbrahima al-Rashida. Brudnojowi facet kojarzył się z przebiegłym kapitanem piratów z filmów, które oglądał w dzieciństwie.

Rashid uśmiechnął się do Joanny.

— Będziesz zachwycona, gdy usłyszysz, że za dziesięć minut rozpocznie się nadzwyczajna sesja zarządu.

Joanna opadła na kanapę.

— Dobrze — szepnęła. — Dobrze.

Lądowanie minus 8 godzin 57 minut

Rashid nie cierpiał tych elektronicznych spotkań. Siedział u szczytu prawie pustego stołu, otoczony ekranami, na których widniały twarze członków zarządu, przebywających w swoich domach albo biurach w Kalifornii, Londynie, Buenos Aires, na środku Pacyfiku — i, rzecz jasna, na Księżycu.

Tylko trzech członków zarządu Masterson Corporation mieszkało dość blisko Savannah, by osobiście wziąć udział w sesji nadzwyczajnej. Jeden przyleciał specjalnym medycznym samolotem pionowego startu i lądowania, bo czekał na przeszczep serca i był podłączony do aparatury podtrzymującej życie.

— Musimy zwrócić się do Trybunału Haskiego o wydanie nakazu, który powstrzyma inwazję sił pokojowych na Księżyc! — mówiła Joanna nagląco, tonem oscylującym między przymilnością a błaganiem.

McGruder, starzec czekający na transplantację, świszcząc pod przejrzystą plastikową maskę tlenową, rzekł cierpko:

— Trybunał nic ma prawa wydawać nakazów ani kontrolować sił pokojowych.

— Tylko Faure może kierować siłami pokojowymi — powiedziała dobrze zakonserwowana matrona z Londynu, od czasu do czasu będąca obiektem miłosnych zabiegów Rashida.

— Pod nadzorem Zgromadzenia Ogólnego — dodał mężczyzna z Kalifornii. — Jeśli członkom Zgromadzenia nie spodobają się jego decyzje, mogą go zignorować albo nawet usunąć ze stanowiska.

Akurat, pomyślał Rashid.

— A co z mediami? — zapytała Tamara Bonai. Siedziała na patio na Tarawie. Za jej plecami palmy kołysały się w podmuchach pasatu. — Nie możemy wywrzeć nacisku na ONZ, ujawniając mediom ten spisek?

Rashid powiedział:

— Faure zdołał założyć dość szczelny kaganiec większości mediów na świecie. Tutaj, w Stanach Zjednoczonych, znani mi szefowie środków masowego przekazu postrzegają obecny konflikt jako walkę ogromnej korporacji — która jest zła z definicji — z biednymi tego świata, reprezentowanymi przez Faure’a i ONZ.

— Chcesz powiedzieć, że celowo ignorują naszą deklarację niepodległości? — zapytała Joanna. Jej twarz, w tej chwili zaniepokojona, wypełniała prawie cały ścienny ekran naprzeciwko Rashida. Wyglądała jak ogromny portret albo wiszący w powietrzu dżinn.

— Owszem — odparł Rashid, lekko opuszczając brodę. — Uważają ją za ewidentny wybieg, umożliwiający Masterson Corporation zachowanie Bazy Księżycowej i kontynuację prac nanotechnologicznych.

W sali konferencyjnej zapadła cisza. Rashid doskonale wiedział, że nie przedstawił zarządowi całej prawdy. Tak, szefowie mediów orientowali się, że Masterson nadal kontroluje Bazę, choć formalnie należała ona do Kiribati Corporation. Uroda i zapał Tamary Bonai nie wystarczyły do ukrycia manewru, który wymyślili ludzie z Bazy, aby ominąć postanowienia traktatu nanotech. Ale kiedy Rashid spotkał się ze znajomymi z agencji informacyjnej w Nowym Jorku, żeby omówić z nimi sytuację Bazy Księżycowej, rozmyślnie „przeoczył” kwestię niepodległości.

Poza tym ze wszystkich komunikatów nadawanych z Bazy do centrali korporacji w Savannah Rashid starannie usuwał wszelkie wzmianki o niepodległości i dopiero wtedy przekazywał je do agencji informacyjnych.

Ze wszystkich członków zarządu Mastersona Rashid był najmniej zaskoczony, gdy dowiedział się, że za atakiem Faure’a na Bazę Księżycową stoi Yamagata. Niech sobie wezmą Bazę, myślał. Nadal mamy patenty na klipry. Niech Yamagata produkuje statki na Księżycu; my będziemy dostawać opłaty patentowe, a nasze koszty spadną do zera. Czysty zysk.

I, oczywiście, prędzej czy później Yamagata będzie chciał zainicjować fuzję z Masterson Corporation. Wtedy zostanę dość bogaty, żeby odejść w naprawdę wielkim stylu.

Natarczywy głos Joanny wyrwał go z przyjemnej zadumy.

— Kiedy żołnierze sił pokojowych wylądują na Księżycu i zajmą Bazę, nie będziemy mieli szans na powstrzymanie Faure’a od przekazania jej Yamagacie.

— Otrzymamy odszkodowanie za przejęcie — zaznaczył Rashid.

A teraz zaczekamy trzy piekielne sekundy na jej odpowiedź, pomyślał ze złością.

Joanna z ogniem w oczach spojrzała na niego z drugiej strony stołu konferencyjnego.

— Odszkodowanie? Chcesz powiedzieć, że nie przeszkadza ci, gdy Faurc nas pieprzy, byle tylko płacił za swoją przyjemność?

Rashidowi skoczyło ciśnienie, ale zdołał zachować panowanie.

— Na Wschodzie znają stare, mądre powiedzenie, Joanno: Kiedy gwałt jest nieunikniony, odpręż się i szukaj w nim przyjemności.

Joanna patrzyła w paciorkowatc oczy Rashida i ze wszystkich sił walczyła z narastającym w niej wrzaskiem.

Ze ścian salonu spoglądały na nią twarze członków zarządu, niektóre współczująco, inne apatycznie, parę z niepokojem.

— Omar — powiedziała, świadomie używając lekceważącego przydomka Rashida — może tobie rola ofiary gwałtu sprawia przyjemność, ale mnie nie, podobnie zresztą jak innym członkom zarządu.

Lekko podniesionym tonem oznajmiła:

— Proponuję głosowanie nad wotum zaufania dla naszego przewodniczącego.