Выбрать главу

Może przez pierwsze pół godziny, zadrwił sardoniczny głos w jego głowie. Nie są durniami. Szybko się zorientują.

Nic więcej nie możemy zrobić, przyznał w duchu. Nic.

Nerwowo, w narastającym strachu, który ściskał go niczym lodowata ręka śmierci, Doug zaprogramował inteligentne ekrany w taki sposób, żeby pokazywały dosłownie każdy centymetr kwadratowy Bazy. Sprawdził wszystkie korytarze, fabrykę wody, ośrodek kontroli środowiska, port rakietowy, farmy solarne i wyrzutnię elektromagnetyczną na dnie krateru, laboratoria, warsztaty, Grotę, gdzie parę osób jadło posiłek w przygnębiającej ciszy, centrum kontroli, skąd spięta obsługa monitorowała Bazę.

— Zatrzymaj — powiedział.

Ekrany ukazywały panoramiczny widok garażu. Była to naturalna jaskinia w zboczu góry, powiększona i wygładzona przez brygady budowlane. Teraz służyła jako schron dla traktorów, magazyn, a nawet boisko, na którym rozgrywano doroczne mecze koszykówki niskograwitacyjnej. Pełniła również rolę buforu między przestrzeniami mieszkalnymi i roboczymi a próżnią.

Doug odchylił się na obrotowym fotelu i wbił oczy w główną śluzę. Ciężkie metalowe wrota, dość duże, by pomieścić dwa ciągniki na raz, były zmatowiałe i porysowane od lat ciągłego używania. Za śluzą rozpościerała się otwarta dolina krateru. Po drugiej stronie garażu znajdowały się mniejsze śluzy, które wiodły do poszczególnych korytarzy Bazy Księżycowej.

Strefa buforowa.

— Telefon! — zawołał Doug. — Znajdź Jinny Anson, profesor Cardenas, Lwa Brudnoja i Leroya Gordette’a. Sprawa najwyższej wagi. Niech natychmiast stawią się w moim biurze.

Lądowanie minus 1 godzina 57 minut

— To szaleństwo — warknęła Anson.

Doug siedział wyprostowany na krześle i patrzył przez biurko w jej stalowoszare oczy.

— Jinny, pewien bardzo bystry człowiek kiedyś powiedział: „Szalony pomysł wcale nie musi być zły.”

— Ale nie musi być dobry.

— Masz jakiś lepszy?

— Jeśli mamy coś zrobić — wtrącił Brudnoj — to na powierzchni, jak najdalej stąd.

— Co możemy tam zrobić, Lew?

Po chwili namysłu Rosjanin wzruszył ramionami.

Doug spojrzał na Cardenas, szukając wsparcia, ale ona siedziała bez słowa, pogrążona w zadumie. Za dużo zrzucam na jej barki, pomyślał. Nie chce się deklarować, w taki czy inny sposób.

Odwrócił się do Gordette’a, siedzącego z boku biurka, w pewnej odległości od pozostałych.

— Bam, jesteś wśród nas jedynym, który ma doświadczenie wojskowe. Co myślisz?

Ciemna twarz Gordette’a wyrażała głęboką powagę.

— Co ja myślę? Myślę, że się oszukujesz. Wszyscy udajecie. Żadna siła nie powstrzyma żołnierzy od zajęcia Bazy.

Doug uśmiechnął się szeroko, w odruchowej reakcji na wyzwanie.

— Zobaczymy.

— Zrobisz to? — zapytała Anson.

— Owszem. Mamy niecałe dwie godziny i musimy coś zrobić.

— Ale to się nie uda! Obróci się przeciwko nam i…

— Jinny — przerwał jej Doug. — Rozumiem, że wy czworo jesteście przeciwni. Ale jak powiedział Lincoln, kiedy cały jego gabinet głosował przeciwko Proklamacji Emancypacji, a on jeden był za: Wniosek przeszedł.

Lądowanie minus 32 minuty

Doug stał w cermetalowym skafandrze na skalnej podłodze garażu, gdy ostatni ciągnik przejechał przez otwartą śluzę.

— Trzydzieści dwie minuty — powiedział Brudnoj.

Doug musiał obrócić się całym ciałem, żeby zobaczyć czerwony skafander stojącego obok ojczyma.

— Damy radę — powiedział. — Cardenas jest gotowa do rozmieszczania żuków.

— Wolałbym, szefie, żebyś tego nie robił. Zbyt ryzykowne. — Głos Brudnoja brzmiał bardziej ponuro niż zwykle.

— Też bym wolał — przyznał Doug — ale nie widzą innej możliwości, żeby pozbyć się żołnierzy.

— To nie przejdzie.

— Daj spokój, Lew! Metoda sprawdzona w Matuszce Rosji od zarania dziejów.

Brudnoj po chwili milczenia stwierdził:

— Mogę rzec tylko, że Matuszka Rosja miała tysiące kilometrów powierzchni na wchłonięcie armii najeźdźców. My mamy… ile? Dziesięć tysięcy metrów kwadratowych?

— Czterdzieści trzy tysiące sto sześćdziesiąt — odparł Doug natychmiast. — Sprawdziłem na planach Bazy.

— Powinienem był się tego spodziewać.

Kapitan Munasinghe w pękatym skafandrze z trudem przecisnął się przez właz do kabiny pilotów. Strach rozszerzył mu oczy, gdy spojrzał nad głowami dwóch astronautów w wąskie dziobowe okno. Nierówna, naga powierzchnia Księżyca pędziła mu na spotkanie.

Przełknął ślinę, nie chcąc okazać strachu.

Nim zdążył się odezwać, pilot — ten na lewym fotelu — powiedział:

— Za dwanaście minut wykonamy obrót, więc niech pan patrzy, póki jest okazja.

Munasinghe wolał sobie odpuścić. Miał wrażenie, że lada moment rozbiją się i zginą. Starając się zapanować nad drżeniem głosu, zapytał:

— Nadal odbieracie przekazy z Bazy Księżycowej?

— Tak — odparł drugi pilot. — Mówią, że wszystkie cztery lądowiska są zajęte i nie mamy gdzie usiąść.

— Można im wierzyć?

— Pewnie — odparł pilot. — Czemu nie?

Astronauci byli cywilami z towarzystwa przewozowego, które dostarczyło kliper Organizacji Narodów Zjednoczonych. Za okrągłą sumkę, rzecz jasna. Munasinghe nie cierpiał ich bezceremonialnego zachowania. Wolałby personel wojskowy, odnoszący się do niego z należnym szacunkiem.

— Jak zatem wylądujecie? — zapytał.

— Jesteśmy na trajektorii, która prowadzi do lądowiska numer trzy. Piętnaście minut przed lądowaniem zaczniemy skanować dno krateru Alfons. Jeśli wszystkie lądowiska rzeczywiście są zajęte, wybierzemy gładkie miejsce i siądziemy.

— Zdążycie w piętnaście minut?

Drugi pilot zaśmiał się.

— Nie ma obawy. Jak będzie trzeba, zrobimy to w piętnaście sekund.

— Piętnaście sekund? — Kapitanowi zadrżały kolana.

Pilot wyjaśnił:

— Chodzi o to, że możemy zawisnąć nad dnem krateru i wybrać odpowiednie miejsce, potem przesunąć się i wylądować. Żaden problem.

— Obrót za dziesięć minut — poinformował syntezowany głos z głośnika.

— Niech pan cieszy się widokiem — powiedział pilot.

— Muszę przygotować żołnierzy — wymówił się Munasinghe. Zamykając za sobą właz, pomyślał, że słyszy śmiech astronautów.

Edith Elgin miała wrażenie, że została połknięta przez jakieś dziwaczne stworzenie z plastiku i metalu. Hełm skafandra pachniał jak wnętrze nowego samochodu, a ciche brzęczenie wentylatorów brzmiało tak, jakby wraz z nią zostały zamknięte komary.

Odetchnęła z ulgą, gdy Munasinghe wydał rozkaz ubierania się w skafandry, co wreszcie uwolniło ją od konieczności wysłuchiwania przesyconego nienawiścią monologu. Kilifer ze znaczącym uśmieszkiem zaproponował pomoc, ale odmówiła grzecznie, nie chcąc dawać mu okazji do zabawy w macanki. Poprosiła dwie kobiety, które pomogły jej wcisnąć się w skafander, a potem sprawdziły wszystkie uszczelnienia i złączki.