Выбрать главу

Kilifer nie założył skafandra. Miał zostać na pokładzie klipra z dwoma astronautami.

Przez otwarty wizjer ujrzała coś, co przypominało skupisko grubych, białych bałwanów z ludzkimi twarzami. Zabawne, pomyślała: tyle razy byłam w stacjach kosmicznych, a nigdy nie musialam zakładać skafandra. I dobrze. Z pewnością wyglądam jak Eskimos z nadwagą.

Z odpraw na Ziemi wiedziała, że plecak waży pięćdziesiąt dwa kilogramy. Sto czternaście przecinek cztery funta. W zerowej grawitacji był nieważki, ale z zaskoczeniem stwierdziła, że ogromnie ogranicza swobodę mchów.

Spostrzegła, że jako jedna z niewielu osób unosi się w centralnym przejściu kabiny. Większość żołnierzy siedziała na swoich miejscach, w skafandrach, z plecakami i wszystkim innym. I bronią. Każdy żołnierz miał karabin i pas z różnymi typami granatów. Jedna z kobiet nazwała je po kolei: ogłuszający, odłamkowy, dymny — jaki był ten? aha, tak: oślepiający. Gdy wybuchał, jaskrawe światło powodowało czasową ślepotę.

Powoli, czując się tak, jakby chodziła w ciąży ze słoniem, Edith opuściła się na fotel. Plecak sprawił, że zajęła tylko parę centymetrów siedzenia.

Munasinghe wrócił z kabiny pilotów. Popatrzył na zegarek umieszczony na lewym mankiecie skafandra.

— Lądowanie za dwadzieścia trzy minuty — oznajmił.

Lądowanie minus 15 minut

— Wszystko zapięte na ostatni guzik — zameldował szef załogi Monitorującej.

Stojący za nim Doug przeniósł spojrzenie z ekranów na wielki elektroniczny plan Bazy na ścianie. Wszystkie układy funkcjonowały w granicach normy, wszystkie sekcje były zabezpieczone, prawic caty personel siedział w swoich kwaterach, hermetyczne włazy w korytarzach zostały zamknięte, wszystkie śluzy uszczelnione.

Z wyjątkiem głównej śluzy w pustym garażu.

— Wykonali obrót — poinformowała kontrolerka z portu rakietowego. — Schodzą w dół kanału.

Doug patrzył na wykres radarowy, wyświetlany na środkowym ekranie, otoczonym przez osiem mniejszych paneli. Całość wyglądała jak złożone oko dziwnego elektronicznego owada. Każdy ekran ukazywał coś innego.

Pochylając się nad ramieniem szefa, Doug z jak największym spokojem powiedział:

— Chcą porozmawiać z kontrolerem.

Szef bez słowa sięgnął do bloku klawiszy na pulpicie i w miejscu dna krateru na lewym górnym ekranie pojawiła się twarz kontrolerki.

— Zmykaj stamtąd, gdy tylko wylądują — przypomniał Doug.

— Wyłącz sprzęt i wracaj jak najszybciej.

— Nie ma obawy, szefie — odparła z nerwowym uśmiechem.

— Nie zamierzam tu na nich czekać, proszę mi wierzyć.

Podpowierzchniowe komory portu rakietowego leżały ponad kilometr od właściwej Bazy, połączone z nią długim, prostym tunelem. Plan przewidywał, że kontrolerka wyłączy wszystkie systemy i uszczelni dwie śluzy prowadzące na dno krateru, a następnie starym ciągnikiem-taksówką pojedzie do Bazy. Kiedy będzie bezpieczna po wewnętrznej stronie hermetycznego włazu w tunelu, technicy w centrum kontroli wypompują powietrze z kompleksu portu rakietowego i łącznika.

— Są — powiedział szef, wskazując ekran w prawym górnym rogu.

Doug zobaczył plamkę światła ma tle ciemnego kosmosu, słońce odbite od zakrzywionej diamentowej powierzchni klipra. Ten statek został zbudowany w naszej Bazie, pomyślał. Wraca do domu.

Błysk szybko nabierał kształtu. Doug zobaczył, że statek schodzi rufą w dół.

— Nadal kieruje się na lądowisko trzecie — powiedziała kontrolerka z nutką nerwowego podniecenia.

Doug zerknął na ekran ukazujący lądowisko trzecie. Stały na nim dwa ciągniki. Tutaj nie siądzie, nie ma mowy.

— Wisi.

Gorące gazy wylotowe statku błyszczały jaskrawo. Statek wisiał w pustce, jakby się namyślał.

— Przesuwa się równolegle.

Statek wykonał serię krótkich skoków, a potem opadł powoli na jęzorach bezgłośnych płomieni, wzbijając z dna krateru wielką chmurę pyłu i kamyków.

— Pokaż mi na mapie miejsce lądowania — powiedział Doug do szefa monitoringu.

— Sprawdzam współrzędne… proszę.

Na środkowym ekranie ukazała się mapa geologiczna terenu. Miejsce lądowania leżało pół kilometra od czterech lądowisk. Po lewej stronie biegła kręta szczelina, przypominająca suche łożysko strumienia. Grunt wyglądał dość solidnie; powinien bez problemu wytrzymać ciężar statku. W okolicy widniało parę niewielkich kraterów, a powierzchnię zaścielały wszechobecne skały.

— Usiedli — powiedziała kontrolerka. — Spływam.

— Dobrze — powiedział szef do mikrofonu wargowego. — Daj znać, gdy zamkniesz za sobą śluzę tunelu.

— Dobrze.

Doug odetchnął głęboko. W porządku, pomyślał. Są. Są tutaj. Teraz zacznie się walka.

Lądowanie

Zejście przebiegło tak płynnie, że kapitan Munasinghe nie mógłby dokładnie określić, kiedy łapy zetknęły się z gruntem. Zdał sobie sprawę, że znowu czuje ciężar; nieledwie dziwne wrażenie’ po prawie pięciu dniach w grawitacji zero.

Gdy powoli podniósł się na nogi, niezdarny w krępującym ruchy skafandrze, zrozumiał, że to faktycznie jest dziwne. Czuł ciężar, owszem, ale bardzo mały. Niemal niezauważalny.

Przypomniał sobie, że siła przyciągania na Księżycu jest sześć razy mniejsza niż na Ziemi. Dlatego mamy obciążone buty, żeby nie podskakiwać i nie potykać się przy chodzeniu.

— Powodzenia — mruknął ze swojego miejsca Kilifer. Munasinghe ledwo go słyszał przez hełm skafandra. Pokiwał głową. Ten cywil miał dziwny, cierpki uśmiech. Jest zadowolony, że żołnierze zawładną Bazą? A może się cieszy, bo nie musi iść z nimi? Pewnie jedno i drugie, pomyślał Munasinghe.

Sierżant wyszczekał rozkazy. Jego pluton poderwał się na nogi i ustawił w szeregu wzdłuż przejścia. Reporterka też siq podniosła. Kapitan popatrzył na nią. Wyglądała w miarą spokojnie.

— Proszę przez cały czas trzymać się przy mnie — przypomniał.

— Ma pan to jak w banku — obiecała Edith bez uśmiechu. Była całkowicie poważna. I w skafandrze nie wyglądała już tak atrakcyjnie.

Dwaj porucznicy zasalutowali z przodu przejścia.

— Oddział gotowy, panie kapitanie — zameldował starszy, Norweg. Drugim porucznikiem była niska, przysadzista, posępna Metyska z Peru.

— Opuścić wizjery — powiedział Munasinghe. — Sprawdzić szczelność skafandrów.

— Co oni tam robią? — zapytała Jinny Anson.

Wokół Douga i szefa kontrolerów zebrała się spora grupa: Anson, Lew Brudnoj, profesor Cardenas, nawet Zimmerman wylazł ze swojej kryjówki i znalazł drogę do centrum kontroli. Doug zobaczył również Gordette’a, który uplasował się na skraju grupy i obserwował wszystko niczym orzeł, który patrzy na świat ze swojego gniazda.

Na centralnym ekranie widniał przesyłany z teleskopu obraz klipra stojącego na dnie krateru. Inne ekrany ukazywały wnętrza Bazy: korytarze, laboratoria, pracownie, podpowierzchniowe komory portu rakietowego, garaż — puste, milczące, bez śladu życia.

Brudnoj odparł:

— Wątpię, czy wielu z nich było wcześniej w kosmosie. Muszą bardzo dokładnie sprawdzić skafandry.

— Niespecjalnie się nas boją — mruknął Doug.

— Taa… — przyznała Anson. — Nie martwią się, że ostrzelamy statek.

— Coś się dzieje?

Wszyscy odwrócili się, gdy do centrum kontroli weszła Joanna, olśniewająca w obcisłej, metalicznie złotej sukni z jedwabną szarfą w kolorowe motyle.