Выбрать главу

— Ruszaj ze swoją drużyną do włazu śluzy — rozkazał. — Druga drużyna osłania.

Porucznik wahał się tylko przez ułamek sekundy. — Tak jest.

Edith miała wrażenie, że właz śluzy jest otwarty. Nie pomyślała o zabraniu lornetki i wiedziała, że Munasinghe swojej nie pożyczy, nawet gdyby poprosiła. Blask lunarnego dnia utrudniał widzenie, ale rozróżniała jasny kwadrat na tle ciemnego zbocza góry.

Paru żołnierzy poderwało się do biegu. Mimo obciążonych butów podskakiwali w niskiej grawitacji.

— Śluza jest otwarta? — zapytała kapitana.

Nie odpowiedział. Pewnie zmienił częstotliwość, rozmawiając z podkomendnymi.

Edith po sekundzie namysłu odsunęła się od kapitana, wyszła zza buldożera i ruszyła w ślad za żołnierzami do śluzy.

Była otwarta. Teraz widziała wyraźnie. Pierwsi żołnierze dotarli do otwartego włazu i przycupnęli po bokach, chronieni przed ewentualnym ostrzałem z wnętrza wielkiej pustej komory.

— Dokąd pani idzie? — usłyszała w słuchawkach ryk kapitana. — Stać! To rozkaz!

Edith wyszczerzyła zęby i szła dalej, w kierunku otwartego włazu.

Lądowanie plus 38 minut

Doug pomyślał, że w centrum kontroli panuje gorąco i duchota. Wszyscy patrzyli w główny ekran, na ubranych w skafandry żołnierzy sił pokojowych, którzy przemieszczali się ostrożnie od ciągników rozproszonych w dolinie krateru na skraj otwartej głównej śluzy.

— Nie wejdą, dopóki oficer dowodzący nie oceni sytuacji — powiedział Gordette.

Doug oblizał usta i zwrócił się do Kris Cardenas.

— Gotowa?

Cardenas, siedząca przy konsoli, powoli pokiwała głową.

— W porządku — powiedział Doug. — Proszę uaktywnić żuki.

— Lepiej, żeby się udało — mruknęła Jinny Anson.

— Uda się — zapewniła Cardenas, ostrożnie przesuwając palce po klawiaturze. Doug miał wrażenie, że jej ton zabrzmiał trochę defensywnie, jakby nie była do końca przekonana.

Brudnoj zażartował:

— Jeśli nie, zawsze możemy się poddać.

Joanna obrzuciła męża spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

Edith zobaczyła wielką pustą komorę wyciętą w zboczu góry. Pod szorstkim skalnym stropem wisiały rzędy paneli, zalewające rozproszonym światłem poplamioną podłogę. Pewnie garaż, pomyślała. Tylko teraz wszystkie pojazdy stoją na zewnątrz.

W zasięgu wzroku nie było żywego ducha.

Na podłodze widniały czerwone jak krew litery: WITAMY W BAZIE KSIĘŻYCOWEJ. PROSIMY NIE WCHODZIĆ! TRWA RYTUNOWE SPRZĄTANIE. NIEBEZPIECZEŃSTWO! PRACUJĄCE NANOMASZYNY.

Edith wbiła oczy w słowa, starannie wymalowane przy pomocy szablonu na gładkiej skalnej podłodze.

Zły głos Munasinghe zazgrzytał w jej słuchawkach:

— Miała pani trzymać się za mną! Jakim prawem wysunęła się pani do przodu?

Odwróciła się i zobaczyła kapitana truchtającego niezdarnie w jej stronę. Uśmiechnęła się szeroko: dowódca oddziału musiał biec co sił w nogach, żeby dotrzymać kroku żołnierzom.

Nie zwracając uwagi na jego irytację, wskazała napis na podłodze garażu.

— Niech pan patrzy.

Nie widziała twarzy za złocistym wizjerem, ale wyobraziła sobie, jak kapitan wytrzeszcza zaczerwienione oczy.

— Co to znaczy? — wysapał, zadyszany po biegu.

— Nie chcą, żebyśmy wchodzili.

— Oczywiście! Ale… nanomaszyny? Co nanomaszyny? Na czym polega niebezpieczeństwo?

Edith uznała, że w jego głosie pobrzmiewa strach. Nanomaszyny cieszyły się tak okropną reputacją, że sama wzmianka o nich budziła lęk.

Wysoki mężczyzna z insygniami porucznika na identyfikatorze wyciągnął palec.

— Patrzcie! — powiedział lekko drżącym głosem.

Wielka tłusta plama na podłodze garażu kurczyła się zauważalnie.

A potem wypisane litery zaczęły strzępić się na skrajach, jakby coś je zjadało.

— Mój Boże — wydyszał Munasinghe.

— Nie wchodzą do garażu — powiedział Brudnoj.

— Jeszcze nie — poprawił Gordette.

— Myślisz, że wejdą? — zapytał Doug.

Gordette pokiwał głową.

— Trochę się pogorączkują, ale nie powstrzyma ich farba i parę tłustych plam.

— Tak sądzisz?

— Wejdą. A gdy przejdą garaż, nijak ich nie powstrzymamy.

Munasinghe musiał podjąć decyzję. Jego zdaniem to nie wyglądało na pułapkę, tylko na fortel. Owszem, nanomaszyny zabijały ludzi, ale czy mogły zagrozić żołnierzom w skafandrach? To tylko wybieg, desperacka próba powstrzymania nas od wejścia do Bazy.

Mimo wszystko zmienił częstotliwość, żeby połączyć się z Ki-liferem na pokładzie statku.

— Nanożuki, ha — powiedział Kilifer.

— Mogą być dla nas niebezpieczne? — zapytał Munasinghe.

Czekał na odpowiedź długą chwilę.

— Pewnie, jeśli są zaprogramowane na zjadanie cząsteczek organicznych.

— Co to znaczy?

— Jeśli nanożuki są przystosowane do rozkładania oleju i podobnych związków, mogą zeżreć gumowe i plastikowe części w waszych skafandrach.

— Tylko podeszwy butów stykają się z podłogą.

— Aha. A z czego zrobione są podeszwy? Z plastiku, prawda? Cząsteczki organiczne.

— Ale w plastikowej podeszwie jest warstwa gęstej siatki metalowej.

— Jasne. Dla nanożuków siatka będzie wyglądać jak niezliczone, otwarte na oścież drzwi. One są wielkości wirusów, wie pan.

— Mogą więc rozerwać nasze skafandry?

— Zgadza się. A potem zaczną przeżuwać organiczne cząstki waszych ciał.

Munasinghe zadrżał wewnętrznie.

Lądowanie plus 51 minut

— Nie wchodzą! — zawołała Jinny Anson niemal z uniesieniem.

— Wejdą — powtórzył Gordette. — Niebawem zdobędą się na odwagę.

Doug przyznał mu rację. Prędzej czy później spróbują przebyć garaż. Przyciągnął krzesełko na kółkach i usiadł obok szefa techników.

— Rozpracowałeś ich wewnętrzną częstotliwość?

— Tak. Chcesz posłuchać?

— Nie. Chcę porozmawiać. Połącz mnie.

Munasinghe przeżywał katusze niezdecydowania. Przebyć całą tę drogę, niemal pół miliona kilometrów i zostać zatrzymanym przez coś, co może być tylko sprytną sztuczką — to było nie do zniesienia. Co gorsza, jego zwierzchnicy w kwaterze głównej nigdy mu tego nie wybaczą. Oczyma wyobraźni zobaczył, jak go degradują, może nawet zwalniają ze służby i wysyłają do domu, gdzie do końca życia będzie palić się ze wstydu.

Z drugiej strony, nanomaszyny mogły zabijać. Czyż nie dlatego ONZ zakazała ich używania? Czy nie zostali wysłani do Bazy Księżycowej po to, żeby powstrzymać buntowników od udoskonalania tych śmiercionośnych maszyn? Czy wolno mu wydać rozkaz i narażać żołnierzy na takie niebezpieczeństwo?

Munasinghe uczestniczył w walkach ogniowych. Był ostrzeliwany przez artylerię rakietową i bombardowany przez inteligentne pociski. Nie uważał się za tchórza. Ale nanomaszyny… Sama myśl o nich przyprawiała go o drżenie. Niewidoczne, pozornie nieszkodliwe. Jeśli dostaną się do skafandra i zaczną pożerać jego ciało…

— Jakie są rozkazy, panie kapitanie? — zapytał norweski porucznik cichym i poważnym głosem. — Nic możemy stać tutaj do końca świata — dodał bez potrzeby.