Norweg przejął dowodzenie i wysłał meldunek radiowy na Ziemię.
— Co się dzieje? — zapytała go Edith.
— Czekamy na rozkazy z kwatery głównej sił pokojowych — odparł cicho, ale spokojnie.
— Nie znam pańskiego nazwiska.
Barki skafandra poruszyły się lekko, co mogło znaczyć, że porucznik wzruszył ramionami.
— Co za różnica?
Edith podniosła minikamerc.
— Muszę wiedzieć.
— Hansen — rzekł ponuro. — Porucznik Frederik Hansen, z Kristiansend.
— Dziękuję.
— Porucznik Hansen popatrzy! na zwłoki kapitana Munasinghe, leżące sztywno w rozdartym skafandrze na pylistym lunarnym gruncie. — Co za strata — mruknął. — Co za strata.
Lądowanie plus 1 godzina 24 minuty
— Impas — oznajmiła Jinny Anson. — Nie wejdą, ale i nie odejdą.
— Możemy siedzieć w bazie dłużej, niż oni mogą przebywać na dnie krateru — powiedział Brudnoj z cieniem optymizmu w cichym głosie.
— To nic nam nie da — powiedziała Joanna. — Musimy pozwolić im odejść, wrócić na Ziemię.
Doug, który nadal siedział na krześle na kółkach, odwrócił się w ich stronę.
— Czekają na instrukcje z Ziemi. To może trochę potrwać.
— Ciekawe, ile mają tlenu — zastanowiła się Anson.
— Ponieśli straty. To wszystko zmienia — powiedział Doug. — Musimy zapewnić im honorowy sposób wyjścia z sytuacji, musimy dać im coś, co będą mogli zabrać na Ziemię na dowód, że misja nie zakończyła się kompletną porażką.
— Po co te ceregiele? — parsknęła Joanna.
— Bo w innym wypadku, nawet jeśli ci żołnierze odejdą, Faure przyśle następny oddział, liczniejszy i lepiej przygotowany. Albo pośle parę pocisków w farmę solarną, żeby nam się w głowach nie poprzewracało.
— Następnym razem będą żądni krwi — wtrącił Gordette.
— A tym razem nic byli? — odpaliła Anson.
— Co proponujesz, Doug? — zapytała Kris Cardenas.
Doug odetchnął głęboko. Myślał o tym od ponad czterech dni. Pierwsza część jego planu została zrealizowana: żołnierze sił pokojowych nie weszli do Bazy. Ale ich kapitan przypłacił to życiem. Taki bilans niósł ryzyko im wszystkim.
— Czytałem o kubańskim kryzysie rakietowym w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim. Amerykański prezydent zgodził się pójść na pewne ustępstwa, byle osiągnąć naczelny cel, czyli usunięcie z Kuby radzieckich pocisków rakietowych.
— Stare dzieje! — jęknęła Anson. — Co to ma do rzeczy?
Doug popatrzył na nią i powstrzymał się od zacytowania Santayany. Zobaczył, że Brudnoj zrozumiał.
— Powinniśmy dać im coś, bez czego możemy się obyć, jeśli zgodzą się odejść — powiedział.
— Ale z czego możemy zrezygnować? — zapytała Cardenas. — Przecież nic damy im nanomaszyn, a właśnie na nich zależy Fau-rc’owi, prawda?
— Nie. Z jego rozmowy z mamą wynika, że chce przejąć Bazę Księżycową, aby nadal używać nanomaszyn — pod kontrolą Yama-gaty.
Joanna spochmurniała na to wspomnienie.
— Prawda. Być może Faure uważa, że kieruje ONZ, ale sam jest pod kontrolą Yamagaty.
Odchylając się na krześle tak mocno, że zaskrzypiało oparcie, Doug powiedział:
— Potrzebujemy więc kogoś do negocjacji z Faure’em i pośrednio z Yamagatą.
— Kogo? — zapytał Brudnoj.
Wszyscy odwrócili się w stronę Joanny.
Lądowanie plus 1 godzina 45 minut
— Nie możemy sterczeć tu w nieskończoność. — Edith słyszała w słuchawkach napięty głos Norwega.
Minęło prawie pół godziny, od kiedy wysłał meldunek na Ziemię. Z kwatery głównej nie napłynęły żadne rozkazy.
Stali z boku otwartego włazu, w cieniu szkliście gładkiego zbocza góry. Żołnierze rozproszyli się po dnie krateru, milczący, czekający jak cierpliwe woły, zawstydzeni paniczną ucieczką z garażu. Edith zastanawiała się, czy winią się za śmierć kapitana Munasinghe. Ostre słońce zalewające powierzchnię powstrzymało nanomaszyny od dokonywania dalszych zniszczeń w skafandrach.
— Gdybyśmy mieli z sobą wyrzutnie rakietowe, moglibyśmy rozwalić włazy z tego miejsca — powiedział porucznik Hansen — a potem przebiec przez garaż i wedrzeć się do wnętrza, zanim nanomaszyny zdążą poczynić poważne szkody.
— Ale nie mamy wyrzutni rakietowych — przypomniała Edith.
— Prawda?
Domyśliła się, że Norweg pokręcił głową.
— Nie możemy tkwić tu bez końca. Musimy coś zrobić.
Potem usłyszała spokojny, niemal uprzejmy głos Douga Stavengcra.
— Chciałbym porozmawiać z dowódcą ekspedycji.
Przez parę sekund panowała cisza. Wreszcie:
— Mówi porucznik Hansen.
— Chcę, aby pan wiedział, że jest nam przykro z powodu śmierci waszego kapitana.
— To miło z waszej strony.
— Zaistniała bardzo nieprzyjemna sytuacja — powiedział spokojnie Stavenger. — Proponuję, żebyśmy spróbowali wynegocjować jakieś rozwiązanie.
— Moglibyście się poddać — podsunął Hansen uprzejmie.
Ale Stavenger rzekł tylko:
— To nie propozycja, poruczniku. To żądanie.
— Czekam na rozkazy z kwatery głównej sił pokojowych.
— Obawiam się, że rozkazy te nie będą adekwatne do rzeczywistej sytuacji. Pytanie, co może pan osiągnąć? Nie chcemy, żeby wracał pan na Ziemię z pustymi rękami.
— Pomijając martwego kapitana.
Przez długą chwilę panowała cisza. Potem Stavenger powiedział:
— Tak, pomijając martwego kapitana.
Hansen jakby się wyprostował.
— Co pan proponuje?
Edith słuchała, zafascynowana, jak Stavenger powoli, delikatnie wskazuje Hansenowi możliwości wyjścia z twarzą z katastrofy, jaką zakończyła się próba zajęcia Bazy Księżycowej.
Chce nakłonić żołnierzy do powrotu na Ziemię, uświadomiła sobie, zanim naprawdę zaszkodzą jego Bazie. Ten Stavenger jest niegłupi, pomyślała.
Stavenger rozmawiał z porucznikiem Hansenem prawie przez godzinę, uspokajająco, rozsądnie, wypracowując drogę od konfrontacji do kompromisu.
Potem nowa myśl wpadła jej do głowy. Jeśli Stavengerowi się powiedzie, spakujemy manatki i wrócimy na Ziemię. Nie zobaczę wnętrza Bazy Księżycowej! Nie przeprowadzę wywiadu z buntownikami. Mam tylko materiał o upokorzeniu żołnierzy sił pokojowych, a być może szefostwo nie zgodzi się go puścić!
Do diabła z tym, powiedziała sobie. Muszę dostać się do Bazy. Muszę zobaczyć się z tym Stavengerem i innymi rebeliantami.
Ale jak?
Przychodził jej na myśl tylko jeden sposób. Hansen ciągle rozmawiał ze Stavengcrem, drugi porucznik stał ponuro przy nim, reszta żołnierzy znajdowała się w dalszej odległości.
Powoli, żeby nie zwrócić uwagi, Edith przesunęła się od oficerów do krawędzi otwartej śluzy. Była większa niż się spodziewała, dość wielka, by pomieścić dwa ciągniki, jeden obok drugiego.
Nie pozwolą, żeby nanożuki mnie zabiły, powtarzała sobie w duchu. Ostatecznie nic chcieli śmierci żołnierzy. Przyjdą po mnie. Jeśli nie, wybiegnę na zewnątrz.
Jeśli starczy mi czasu, dodała.
No dobra. Jak wielkie ryzyko jesteś gotowa podjąć, by zrobić wywiad z buntownikami z Bazy Księżycowej?
Wahała się jeszcze przez chwilę. Hansen i Stavenger nadal rozmawiali, chyba o powrocie pani Brudnoj na Ziemię, na bezpośrednie negocjacje z Faure’em.