Выбрать главу

Edith odetchnęła głęboko puszkowanym powietrzem, potem co sił w nogach popędziła przez gładką skalną podłogę garażu. Na podłodze nadal roiły się śmiercionośne nanożuki.

Lądowanie plus 2 godziny 6 minut

Doug starał się mówić głosem, który nie zdradzałby napięcia. Czuł się dziwnie, negocjując z kimś, kogo nie widział. Dlaczego porucznik tkwi z boku włazu, gdzie nie sięgają kamery? Ma ku temu jakiś powód czy stanął tam przez przypadek?

Zaschło mu w gardle od ciągłego mówienia. Ktoś podał mu szklankę wody. Podziękował za nią ruchem głowy.

Nikt nie opuścił centrum kontroli. Wszyscy skupili się wokół niego. Doug czuł ciepło ich ciał i pot strachu.

Na ekranach widział pusty garaż i spory kawałek dna krateru, gdzie większość żołnierzy kręciła się bezcelowo. Powinniśmy ich policzyć, pomyślał w trakcie rozmowy z Hansenem, żeby mieć wszystkich na oku.

— Pani Brudnoj pragnie towarzyszyć panu w drodze powrotnej na Ziemię. — Sięgnął do klawiatury i zaczął pisać. — Jest członkiem i byłą przewodniczącą zarządu Masterson Corporation. Mogłaby przedyskutować problem bezpośrednio z sekretarzem generalnym.

Na ekranie po prawej stronie pojawiła się jego wiadomość: POLICZYĆ ŻOŁNIERZY. SPRAWDZIĆ, CZY NIKOGO NIE BRAKUJE. MOGĄ PRÓBOWAĆ ZNALEŹĆ ŚLUZY AWARYJNE.

Hanscn mówił:

— Będę musiał skontaktować się z moimi zwierzchnikami. Nie jestem władny podjąć takiej decyzji.

— Naturalnie — powiedział Doug. Gotów był przystać na wszystko, byle nie wpadli na pomysł przecięcia linii energetycznych albo zniszczenia samych farm solarnych.

— Najemnik z mimowolnym szacunkiem obserwował zabiegi Douga. Może tego dokonać, powtarzał sobie. Może sprawić, że żołnierze zabiorą dupy w troki i zostawią nas w spokoju.

Powiódł wzrokiem po spoconych twarzach otaczających go ludzi. Wyrażały głównie niepokój, ale również nadzieję. I coś więcej: podziw. Niekłamany podziw dla tego młodego człowieka, który dźwigał za nich brzemię odpowiedzialności, i to z powodzeniem.

W głębi duszy targały nim sprzeczne emocje. On też podziwiał Douga Stavengera, ale wiedział, że im większe sukcesy odnosi, tym bardziej zbliża się do śmierci. Jeśli naprawdę przepędzi żołnierzy, wtedy będę musiał go zabić, czy mi się to podoba, czy nie.

Dziwne. Po raz pierwszy w życiu czuł niechęć do popełnienia zabójstwa.

Zaraz potem uświadomił sobie, że przecież sam Stavenger wymusza decyzję. Jak wszystkie ofiary, z własnej woli zbliżał się do tego, co było nieuchronne. Najemnik wcale go nie podchodził; on sam szedł do niego, szukając śmierci. Gdyby po prostu wpuścił żołnierzy i pozwolił im zająć Bazę, nie tknąłbym go palcem, pomyślał.

Ale nie, on chce przechytrzyć żołnierzy i zostać bohaterem. Martwym bohaterem.

— Hej, a to co?

Doug dostrzegł ruch na górnym prawym ekranie i przerwał rozmowę z porucznikiem Hansenem.

Przez garaż biegła osoba w skafandrze. Kamikadze? Dougo-wi serce zamarło. Samobójca z materiałami wybuchowymi do wysadzenia włazu na korytarz?

— Jestem Edie Elgin z Global Network News! — zawołała Edith, biegnąc niezdarnie w kierunku śluzy korytarza numer jeden. — Nie jestem żołnierzem, jestem reporterką i musicie mnie wpuścić!

— Wynoś się stąd! — wrzasnął Doug. — Nanożuki przegryzą skafander i zabiją cię!

— Nie odejdę! Jestem reporterem i chcę porozmawiać z wami osobiście!

— Dotarła do włazu i wyhamowała.

— Nanożuki już przeżuwają twoje buty — powiedział Doug. — Wyjdź na zewnątrz, póki jeszcze masz okazją!

— Nie! Ty przyjdź i wpuść mnie do Bazy.

— Odbiło jej — warknęła Jinny Anson.

— To podstęp — powiedziała Joanna.

— Ale ona umrze! — zawołał Brudnoj.

— Niech umiera! Cholera, sama się tak urządziła.

Doug patrzył na kobietę stojącą wyzywająco przed włazem. Jeśli była zdenerwowana albo przerażona, skafander nie pozwalał tego zobaczyć. Po prostu stała, z rękami wspartymi na biodrach.

— Jezu Chryste… — mruknął ktoś w centrum kontroli.

Kris Cardenas pochyliła się nad ramieniem Douga.

— Żuki przegryzą się przez buty w ciągu paru minut, Doug.

— Nie możemy pozwolić jej umrzeć.

— Czemu nie? — warknęła Anson.

— Zła reklama — odparła Joanna.

Podczas gdy sprzeczali się nad jego głową, Doug wrócił na kanał żołnierzy. Hansen i kilku innych krzyczało do reporterki, żeby wróciła na słońce, zanim nanożuki ją zabiją. Nie odpowiadała. Pewnie nawet nie przełączyła radia, pomyślał.

Popatrzył na Brudnoja.

— Lew, zabierz paru ludzi do tej śluzy. Weźcie lampę UV, żeby zdezaktywować żuki.

Brudnoj skinął głową i odszedł. Doug zawołał za nim:

— Dopilnuj, żeby żaden fragment skafandra nie dostał się do bazy. Rozumiesz? Skafander ma zostać w komorze śluzy, dopóki nie będziemy absolutnie pewni, że jest dokładnie odkażony.

Zimmerman też ruszył się z miejsca.

— Dokąd pan idzie, profesorze? — zapytał Doug.

— Na spotkanie z tą głupią kobietą, a gdzieżby indziej?

Doug odwrócił się do ekranu. Hansen i inni nadal wołali na swojej częstotliwości.

— Poruczniku Hansen! Poruczniku, mówi Douglas Stavenger.

— Ona się zabije… — mruknął Hansen ponuro.

— Chcemy wpuścić ją do środka. Nic próbujcie wykorzystać sytuacji.

— Zapewniam pana, że to jej pomysł. Nie chcę brać w tym udziału.

— Doskonale — powiedział Doug. Jednak podejrzliwa wyobraźnia podsuwała mu następujący obraz: Otworzymy właz, żeby uratować tę stukniętą reporterkę, a oni wpadną hurmem do śluzy, zanim zdążymy ją zamknąć. — Byłbym wdzięczny — dodał — gdybyście odeszli w stronę klipra. Na wszelki wypadek.

— Nie ufa mi pan? — Głos Hansena zdradzał zdziwienie.

— Zaufanie przyjdzie mi łatwiej, kiedy będę wiedział, że nie zamierzacie sforsować włazu.

— A jeśli odmówię?

— Wtedy będzie pan odpowiedzialny za śmierć reporterki.

Doug wiedział, że przesadza. Nie możemy skazać jej na śmierć, powiedział sobie. Wystarczy, że zginął kapitan. Wszyscy na Ziemi zwróciliby się przeciwko nam. Reporterka zabita przez nanożuki w Bazie Księżycowej! Spuściliby na nas bombę jądrową i czuli się jak najbardziej usprawiedliwieni.

— Rozkażę żołnierzom trzymać się z dala od śluzy — powiedział Hansen. — To musi wystarczyć.

Doug ze zmęczeniem pokiwał głową.

— W porządku. Zgadzam się.

Lądowanie plus 2 godziny 11 minut

Wychodząc z centrum kontroli, Lew Brudnoj poklepał Gor-dette’a po ramieniu.

— Będę potrzebować twojej pomocy.

Gordette zrobił zdziwioną minę, ale szybko opanował się i pospieszył za nim. Stary były kosmonauta szedł szybko w kierunku poprzecznego tunelu, który łączył się z korytarzem numer jeden.

Zatrzymał się przy ściennym telefonie, żeby zadzwonić do ochrony. Poprosił, by zespół ratowników z dwiema lampami UV czekał przy pierwszej śluzie.

— Po co dwie lampy? — zapytał Gordette, gdy ruszyli korytarzem w kierunku śluzy.

— Na wypadek, gdyby jedna wysiadła — odparł Brudnoj, posapując.

— Podwójne zabezpieczenie. — Gordette zrozumiał. Typowe podejście astronauty.

Ratowników jeszcze nie było, gdy dotarli do końca korytarza. Brudnoj wymamrotał coś po rosyjsku.