— Tu Doug Stavenger. Oglądasz nabożeństwo?
— Jasne. Faure wygląda tak, jakby zaraz miała go trafić apopleksja.
— Wini nas za śmierć kapitana.
— A czego się spodziewałeś? Munasinghe dał mu wielki medialny kij i Faure zamierza trzasnąć cię z całej siły.
Trochę zirytowany, że jej nie widzi, zapytał:
— Co możemy zrobić?
Edith odparła natychmiast:
— Mam wszystko na chipach.
— Co?
— Sprawdziłam obie kamery. Mam zarejestrowany rzeczywisty przebieg wydarzeń.
Nadzieje Douga szybko przygasły.
— Przecież media nas ignorowały. Odtworzą twoje nagrania?
Edith roześmiała się.
— A czy szympans je banany?
— Nie pójdzie łatwo. Media stoją po stronie Faure’a.
Jej głos spoważniał.
— Ja się tym zajmą.
— Uda ci się?
— Jeśli nie, nikt inny tego nie dokona.
Mimo woli Doug uśmiechnął się z jej pewności siebie. A może była to tylko próżność?
— Naprawdę jesteś miliarderem? — zapytała.
— Ja?
— Faure tak powiedział. To prawda?
Doug zamrugał ze zdziwienia.
— Nie wiem. Możliwe. Moja matka na pewno.
— Słuchaj, miałeś od niej jakieś wiadomości?
— Nie.
— Nie martwi cię to?
Doug odchylił się na poduszki. Nagle poczuł się bardzo zmęczony.
— Wiesz, nawet nie miałem czasu, żeby się o nią martwić. Ale masz rację, do tej pory powinna się odezwać.
Po chwili milczenia Edith rzekła cicho:
— Przepraszam, że o tym wspomniałam, Doug. I bez tego masz dość na głowie.
Uśmiechnął się do niej, choć nie mogła go zobaczyć.
— Nie szkodzi. Przypuszczam, że gdy człowiek zadaje się z reporterami, musi spodziewać się kłopotów.
Roześmiała się.
— Otóż to. Wszystkiemu winne media.
Dzień szósty
Edith była zaskoczona trudnością nawiązania kontaktu z szefem Global News w Atlancie. Przesłała zawartość chipów z kamery do centrali, a potem przez cały dzień próbowała połączyć się z działem programowym, żeby zapytać, czy dostali nagrania.
Minęła już północ, a na ekranie nadal widniały słowa: ROZMOWA NIE ZOSTAŁA ODEBRANA.
Edith siedziała spięta na pająkowatym fotelu w pokoju, który przydzielili jej ludzie z Bazy Księżycowej.
— Cholera — mruknęła z dawnym teksańskim akcentem.
Doug powiedział jej, że satelity telekomunikacyjne są zagłuszane, ale Global powinna odebrać wiadomość skierowaną bezpośrednio do anten na dachu. Dlaczego nikt nie odpowiadał na jej telefony?
— Czy na pewno dostali mój materiał? — zapytała na głos, po raz pierwszy pełna wątpliwości. Może Global nie odbierała niczego z Bazy Księżycowej.
Usiadła wygodniej i pogrążyła się w zadumie. W Bazie Księżycowej minęła północ. Postukała w klawiaturę i stwierdziła, że w Atlancie jest 19:23.
Manny będzie w domu, zajęty obalaniem pierwszego wieczornego koktajlu, pomyślała. Dobrze!
Ale jak się z nim skontaktować, skoro ani satelity, ani prywatne anteny Global nie odbierają wiadomości z Księżyca?
Nie miała ochoty dzwonić do Douga i przyznawać się do porażki, zwłaszcza że o tej porze na pewno już spał. Jednak nic innego nie przyszło jej do głowy. Zadzwoniła.
Twarz Douga natychmiast ukazała się na ekranie. Rześki jak o poranku, siedział za biurkiem.
Wysłuchał, na czym polega problem, potem pokazał, jak prze-kierować rozmowę przez Kiribati. Edith podziękowała mu z powagą, zachowując obojętny wyraz twarzy, choć stwierdziła, iż ucieszył ją fakt, że nie zastała go z kimś w łóżku.
Nawiązanie łączności zabrało jeszcze parę minut, ale czekanie się opłaciło. Zobaczyła na ekranie zdziwioną twarz Manny’ego.
— Edie! Jesteś w Kiribati?
— Nie, nadal w Bazie Księżycowej. Czemu nie odbierasz telefonów?
Odpowiedź dotarła do niej po trzech sekundach. Zdziwienie na jego twarzy ustąpiło niezadowoleniu.
— Nic moja wina, skarbie. Gdyby to zależało ode mnie, miałbym specjalne łącze czynne przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
— W takim razie odstaw drinka i zabierz się do roboty — powiedziała surowo.
— Odbieramy wszystko, co wysyłasz — przyznał ze skruszoną miną winowajcy. — Po prostu nic wolno nam tego nadawać.
— Nie wolno? Kto wydał nakaz?
Po trzech sekundach usłyszała:
— Zakaz.
— Nie wymądrzaj się, Manny. Kto zabronił?
Manny pociągnął długi łyk ze staroświeckiej szklanki i dopiero wtedy powiedział:
— Rozkazy z samej góry.
— Od McGratha?
— Zgadza się. Mamy współpracować z ONZ.
— Chcesz powiedzieć, że nie puści mojego materiału? Relacji naocznego świadka ze śmierci żołnierza pokoju?
Manny wzruszył ramionami.
— Spróbuję ominąć grube ryby, Edith. Słowo.
— Słowo — mruknęła.
— Słowo — powtórzył trzy sekundy później.
— To dziwna sytuacja.
— Opowiedz mi o niej.
Przez ponad dwadzieścia cztery pełne napięcia godziny Joanna obawiała się, ze żołnierze zatrzymają ją i Lwa na Korsyce. Kiedy ich kliper wylądował w bazie sił pokojowych, oboje wpadli w biurokiatyczny magiel, obejmujący również najbardziej drobiazgowe badania, jakie przechodzili od lat.
— Będzie pani potrzebować paru dni, żeby dostosować się do ziemskiej grawitacji — powiedział doktor zza metalowego biurka.
W istocie Joanna odczuwała własny ciężar bardziej, niż się spodziewała. Już od ćwierć wieku więcej czasu spędzała na Księżycu niż na Ziemi, ale w Bazie codziennie ćwiczyła i nigdy nie przypuszczała, że powrót na Ziemię może okazać się groźny dla zdrowia.
— Za parę godzin będę w pełni przystosowana — oświadczyła. Zerknęła na Lwa, któremu chyba nie przeszkadzał sześciokrotny wzrost wagi.
Doktor dobrodusznie pokręcił głową.
— Obawiam się, że to zajmie co najmniej kilka dni.
Był uśmiechniętym, pulchnym, złotoskórym Chińczykiem z wieloma podbródkami i wałkami tłuszczu nad rozpiętym kołnierzykiem żołnierskiej bluzy. Joanna pomyślała, że mógłby być modelem dla posagów szczęśliwego Buddy, które widywała w sklepach z upominkami. Wysławiał się niezwykle starannie, z brytyjskim akcentem dziwnie brzmiącym w zestawieniu z okrągłą, chińską twarzą o skośnych oczach.
Joanna uśmiechnęła się kwaśno.
— Doktorze, czy znalazł pan w naszych wynikach coś, co wskazywałoby na problemy zdrowotne?
— Nic — odparł, przeciągając słowo. — Ale należy brać pod uwagę wpływ zwiększonej siły ciążenia.
Joanna odrobinę osłodziła uśmiech.
— Czeka pan na wyniki badania krwi, prawda? Gra pan na zwłokę, żeby się dowiedzieć, czy w naszym krwiobiegu są nanomaszyny.
Zatopione w tłuszczu oczy rozszerzyły się na ułamek sekundy. Doktor splótł ręce na wydatnym brzuchu i przyznał:
— Zgadza się. Musimy zachować wyjątkową ostrożność. Nie możemy wpuścić nanomaszyn w ziemskie środowisko.
— Nie jesteśmy siedliskiem nanomaszyn — oznajmiła Joanna z satysfakcją.
— Nie jesteśmy końmi trojańskimi — dorzucił Brudnoj.
— Ale oboje poddawaliście się nanoterapii na Księżycu, prawda? — zapytał lekarz.
— Nie — odparł Brudnoj krótko. — Ja nigdy nie musiałem, choć przyznaję, że z wiekiem pokusa narasta.