— To znaczy?
Drapiąc się po brodzie, Rosjanin wyjaśnił:
— Codziennie rano boli mnie coś nowego. I wzrok mam nie taki jak dawniej. Rośnie mi prostata.
— To naturalne.
— Tak, ale moi przyjaciele od nanotech mówią, że nanomaszyny mogłyby przywrócić mi doskonały wzrok, zmniejszyć prostatę do normalnego rozmiaru i naprężyć wysłużone, zwiotczałe mięśnie.
Joanna popatrzyła na męża nowymi oczami. Lew nigdy się nie skarżył; nie miała pojęcia, że odczuwa swoje lata. W łóżku był pełen wigoru jak mężczyzna o połowę młodszy. Ale skoro na Księżycu czuł się stary i słaby, teraz, tutaj, musiał cierpieć katusze. A jednak się z tym nic zdradzał, nawet przede mną, pomyślała.
Złapała go za rękę. Zrobił zdziwioną minę, potem uśmiechnął się wstydliwie.
Lekarz był nieświadom tego porozumienia bez słów. Zwrócił się do Joanny:
— Pani korzystała z nanomaszyn, prawda?
Joanna beztrosko pokiwała głową.
— Wiele razy. Głównie z powodów kosmetycznych, choć niejednokrotnie czyściły moje arterie z płytek miażdżycowych.
— A widzi pani? — powiedział lekarz, jakby właśnie przyznała się do popełnienia morderstwa. — Nie możemy ryzykować, że nanomaszyny zainfekują nasze środowisko.
— Doktorze, dziwię się, słysząc taką bzdurę z ust wykształconego człowieka.
— Bzdurę?
— Oczywiście. Po pierwsze, w moim organizmie nie ma nanomaszyn. Poddałam się terapii, fakt, lecz potem maszyny zostały wypłukane, w naturalny sposób.
— Skąd może być pani pewna…
— Znają ilość wprowadzanych maszyn i liczą te, które wychodzą — wyjaśnił Brudnoj. — To całkiem proste.
— Ale mogły rozmnożyć się w ustroju, prawda?
— Tylko wtedy, gdyby zostały zaprogramowane — powiedział Brudnoj.
Nim doktor zdążył coś dodać, Joanna podjęła:
— Po drugie, i ważniejsze, nanomaszyny są maszynami. Nie są żywe. Nie mogą mutować ani się zmieniać. Gdyby nawet parę zostało w moim krwiobiegu, to co z tego? Co mogłyby zrobić, nawet gdyby wydostały się na zewnątrz?
— Pewnie to zależy od ich przeznaczenia.
— Tak. — Joanna uśmiechnęła się jadowicie. — Gdyby trafiły do pańskiego ustroju, mogłyby trochę zmniejszyć te zwały tłuszczu.
Przez chwilę nie wiedziała, jaka będzie reakcja doktora. Patrzył na nią, trawiąc jej słowa. Potem jego pulchne policzki zatrzęsły się od śmiechu.
— Nanomaszyny mogłyby mnie odchudzić! — wysapał. — Mógłbym jeść wszystko, co tylko zechcą i zachować szczupłą sylwetkę!
Joanna wyprostowała się na twardym metalowym krześle, pewna, że przekonała go do swoich racji. Śmiech ucichł.
— Możliwe, że ma pani słuszność, ale przyjmijmy, że nosi pani w sobie szkodliwe nanomaszyny.
— Szkodliwe?
Wspierając grube przedramiona na biurku, doktor powiedział:
— Zakłada pani, że specjaliści, którzy leczyli panią nanomaszynami, są ludźmi dobrej woli. A jeśli nie? Załóżmy, że umieścili w pani nanomaszyny, które mogą… — szukał odpowiedniego przykładu.
— Przeżuwać plastik? — podsunął Brudnoj.
Joanna spiorunowała go wzrokiem.
— Na przykład — zgodził się doktor. — Albo atakować komputery i zjadać ich pamięć. Albo niszczyć krwinki czerwone u ludzi. Albo atakować system immunologiczny. Albo…
— Czy pan trochę nie melodramatyzuje? — zapytała Joanna drwiąco.
— Tego się obawiamy. Może pani uważa sprawą za błahą, ale nam nie wolno podejmować ryzyka.
— Już panu mówiłem — powiedział Brudnoj — nic jesteśmy końmi trojańskimi. Ani potworami Frankensteina.
— Skąd pan wie? Mogliście zostać zainfekowani bez waszej wiedzy.
— Bzdura! — syknęła Joanna.
— Nie będziemy ryzykować — powtórzył doktor stanowczo.
— Naprawdę wierzy pan, że ktoś w Bazie Księżycowej wstrzyknął nam nanomaszyny, które mogą okazać się niebezpieczne dla Ziemi? Czemu miałby to robić? Z jakiego powodu?
Doktor znów splótł ręce na brzuchu.
— Pani Brudnoj, prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest znikome, przyznaję. Ale konsekwencje — niezależnie od wielkości prawdopodobieństwa — byłyby katastrofalne.
Joanna popatrzyła na męża, który bezradnie wzruszył ramionami.
— Gdzie zostaną przeprowadzone badania? — zapytała.
— Istnieje niewiele instytucji dysponujących odpowiednim sprzętem i personelem.
— Nic dziwnego — wtrącił Brudnoj — zamknęliście wszystkie ośrodki nanotechnologicznc.
— Gdzie zostaną przeprowadzone badania? — powtórzyła Joanna.
— Przeanalizowanie próbek krwi pod kątem obecności nanomaszyn jest bardzo trudne.
— Gdzie?
Po chwili wahania doktor odparł:
— Na Uniwersytecie Tokijskim.
— W laboratorium dotowanym przez Yamagata Corporation, jak się domyślam — powiedział Brudnoj.
Joannie ze złości odebrało mowę.
Dzień szósty
— Mówi Edie Elgin z Bazy Księżycowej.
Edith uśmiechnęła się do minikamery trzymanej przez asystentkę z nieczynnego Uniwersytetu Księżycowego. Doug Staven-ger stał obok kamerzystki, śląc Edith krzepiące uśmiechy.
Wyglądała promiennie i ślicznie w dopasowanej tunice w kolorze kardynalskiej purpury. Doug splądrował garderobę Joanny, największą w Bazie Księżycowej; żywił nadzieję, że matka zrozumie i nie będzie miała mu za złe, kiedy się dowie. Edith naprędce dokonała paru poprawek i teraz modliła się, żeby nie puścił jakieś szew.
— Za mną widzicie rozległą farmę Bazy Księżycowej — mówiła, myśląc, że może jednak rozpruty szew podniósłby jej notowania. Jeśli ci zasrańcy w Altancie w ogóle puszcząjcj materiał.
— W skale lunarnej wycięto przestrzeń o powierzchni ponad pięciuset akrów — mówiła, posiłkując się skryptem, który przygotowała razem z Dougicm Stavengerem. Słowa pojawiały się na płaskim ekranie przymocowanym nad obiektywem kamery.
— Tutaj, głęboko pod powierzchnią Księżyca, agrotechnicy produkują żywność dla dwóch tysięcy czterystu siedemdziesięciu sześciu osób mieszkających w Bazie. W tej części farmy… — ruszyła wzdłuż rzędu karłowatych drzewek — mamy gaj cytrusowy, gdzie rosną pomarańcze, grejpfruty, cytryny i limonki…
Opisała rynny hydroponiczne i pokazała, że korzenie roślin zanurzone są w pożywce wodnej dostosowanej do potrzeb poszczególnych gatunków. Przeszła wzdłuż jednego z długich rzędów, wskazując soję, rośliny strączkowe, zboża i warzywa.
— Tam, w tej zamkniętej komorze — mówiła, wyciągając rękę — biolodzy eksperymentują z uprawą roślin w powietrzu o podwyższonej zawartości dwutlenku węgla. Naukowcy, którzy tam pracują, muszą nosić maski tlenowe.
Wskazała pasy paneli oświetleniowych o pełnym zakresie widma, biegnące pod wysokim stropem farmy.
— Sztuczne światło słoneczne płonie przez całą dobę. Na farmie w Bazie Księżycowej nigdy nie zapada noc. Uzyskiwane tutaj plony są pięciokrotnie wyższe niż na Ziemi.
Pokazała grządkę kwiatów, którą Lew Brudnoj założył przed laty na lunarnej glebie oraz klatki z królikami i kurczętami na mięso. Nie wspomniała o niedoborze azotu, który trzeba było importować z Ziemi, choć wiedziała, że plany przewidują sprowadzanie tego pierwiastka z asteroid krążących w pobliżu układu Ziemia-Księżyc — tak jak sprowadzano węgiel do budowy diamentowych kliprów rakietowych.