Выбрать главу

Stopniowo uwaga Edith przenosiła się z ekranu na Douga. Miała przed sobą poważnego młodego człowieka, obdarzonego wielką wewnętrzną siłą, ale nieświadomego otaczającej go aury. Ma tylko dwadzieścia pięć lat, powiedziała sobie. Ty jesteś prawie dziesięć lat starsza. No, siedem. Co ma wiek do rzeczy? — podsunęła druga część umysłu. Chodziłaś do łóżka ze starymi prykami. Wystarczy. Odwrócenie sytuacji może okazać się zabawne.

Doug odsunął rękę od panelu i odwrócił się do niej.

— Jest dostępnych paręset możliwości. Mimo blokady łączności z Ziemią.

— Nic nie odbieracie? — zapytała.

— Nie nadają do nas. Umilkły nawet komercyjne satelity telekomunikacyjne.

— Śmierdząca sprawa.

— Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.

— Mimo wszystko… Co w tym złego, gdybyście oglądali ziemską telewizję?

Doug uśmiechnął się.

— Obywanie się bez telewizji może nam wyjść na dobre. Podniesie IQ.

— Wielkie dzięki!

— Nie chodziło mi o wiadomości — powiedział szybko.

— Nie, masz rację. Wiadomości są równie szkodliwe.

— Jestem pewien, że jesteś doskonałą dziennikarką.

Siedział parę centymetrów od niej. Gdyby leciutko przesunęła nogę, mogłaby dotknąć jego kolana. Nie rób tego! — przestrzegła się.

Doug czuł zapach jej perfum: jak kwiaty, które Lew hodował na farmie. Jest piękna, bez dwóch zdań, z wielkimi zielonymi oczami. Ale na Ziemi jest ważną reporterką. Pewnie uważa mnie za dzieciaka. Albo co gorsza za odmieńca nafaszerowanego nanożu-kami.

Jednak widział jej dziwny, zachęcający półuśmiech. Czyżby chciała, żeby coś powiedział, coś zrobił?

— Nie jestem skażony, wiesz — ze zdziwieniem usłyszał własne słowa.

Zamrugała, jakby wyrwana z marzeń. — Co?

— Nanożuki. Nie zarazisz się, gdy się dotkniemy albo… pocałujemy. Nic ci nie grozi.

Edith zaśmiała się cicho, melodyjnie.

— Cholera, na Ziemi trzeba uważać na wszelkie rodzaje chorób, które można złapać od faceta na randce.

Doug podniósł ręce.

— Ja jestem czysty, wierz mi.

— Wyglądasz dość zdrowo.

— A ty bardzo ładnie.

— Jestem znacznie starsza od ciebie.

— Czy to ci przeszkadza?

Wahała się tylko przez chwilę.

— Nie, naprawdę.

Doug przysunął się i objął ją. Poczuł jej miękkie i ciepłe usta.

Wewnętrzny głos nadal ostrzegał, ale Edith niemal zaśmiała się w trakcie pocałunku, gdy pomyślała: O co chodzi, boisz się, że rano nie będzie cię szanować?

Do diabła z tym, pomyślała. A potem przestała myśleć.

Na korytarzu, niemal dokładnie trzydzieści metrów od drzwi pokoju Edith, najemnik przykucnął pod ścianą.

Cholera jasna, zaklął w duchu. Wygląda na to, że chłopak spędzi z nią noc.

Objął kolana i wsparł głowę na rękach. Prześpij się. Może wyjdzie, zanim zacznie się poranna zmiana.

Ale przeczuwał, że Doug nie pojawi się przed końcem nocy.

Dzień dwunasty

Edana McGratha, prezesa Global News Network, niekiedy zwano Edanem McWrathem. Ten poranek potwierdzał, że nie bez kozery.[1]

Niespodziewanie, bo był na urlopie, wpadł jak burza do swojego gabinetu w Atlancie i wezwał do siebie wiceprezesów działu programowego, wiadomości i prawnego.

Był wielkim mężczyzną, promieniującym siłą, choć jego niegdyś twarde i muskularne ciało obrosło warstwą tłuszczu. Wyłysiał, ale nosił ten sam schludny wąsik, którym szczycił się w czasach, gdy był liniowym w drużynie futbolowej Georgia Tech. Chociaż Global News dostał w spadku po dziadku, wszystkim razem i każdemu z osobna mówił, że wbrew pozorom nie urodził się w platynowym czepku. „Dzięki mojej pracy Global utrzymała się w czołówce międzynarodowej konkurencji — twierdził. — Sam zarabiam na swoje utrzymanie!”

Jak na przedstawiciela branży promującej skrajny egocentryzm, gabinet miał stosunkowo skromny, nie większy od umiarkowanego lotniska, wyposażony w perskie kobierce o stonowanych barwach oraz marmurowe popiersia i posążki ze starożytnej Grecji i Rzymu. Bez biurka, tylko z wielkim okrągłym stołem i z ekranami ściennymi. Jeden z nich stale pokazywał program Global News nadawany ze studiów w Atlancie. Na innym w tej chwili widniały trzy smukłe jachty, ścigające się po wodach Nowej Zelandii w regatach American Cup.

Szczyt okrągłego stołu był tam, gdzie akurat siedział McGrath. W tej chwili stał, zaciskając potężne dłonie na oparciu wyściełanego krzesła, surowy otyły ojciec w granatowych spodniach z diago-nalu i białej, rozpiętej pod szyją sportowej koszuli, która kontrastowała z głęboką opalenizną. Nie ulegało wątpliwości, że z trudem hamuje wybuch gniewu.

Trzech — z tuzina — wiceprezesów posłusznie stawiło się w gabinecie i zajęło miejsca wokół stołu. McGrath nazywał ich w myślach Larry, Moe i Curly[2], choć jego ocena, który jest który, stale się zmieniała. „McWrath” nie usiadł. Wycelował palec, jak pistolet, w wiceprezesa działu wiadomości.

— Ta Edie Elgin pracuje dla ciebie, prawda?

Mężczyzna przełknął ślinę i dopiero wtedy bąknął:

— Tak. — Był chudy i miał ziemistą cerę, jakby od okresu pokwitania nie bywał pod gołym niebem.

McGrath przesunął palec na szefa programowego.

— Jak to się stało, że jej reportaż z Bazy Księżycowej został nadany z pieprzonego Kiribati zamiast z Atlanty?

Ten facet był ulepiony z twardszej gliny. On też grywał w futbol i był dość młody, by zachować muskulaturę.

— Zgodziliśmy się z ONZ na blokadę informacyjną Bazy Księżycowej, szefie. Pamięta pan? Parę tygodni temu rozmawiał pan z samym Faure’em.

— Ale materiał został nadany z Kiribati! Wyszliśmy na idiotów! Przechwyciły go wszystkie niezależne stacje na Ziemi. Obejrzeli go nasi abonenci. Myślą, że program wyszedł stąd!

— My tylko wykonywaliśmy rozkazy, szefie — odważył się powiedzieć wiceprezes działu wiadomości. — Polecił pan, żeby nie puszczać niczego z Bazy Księżycowej do odwołania.

— Macie nagranie, jak ten gnojek z sił pokojowych wysadza własną dupę i trzymacie je w szufladzie? — ryknął McGrath.

— Przecież umówił się pan z Faure’em…

— Ten dwulicowy żabojad dał mi do zrozumienia, że ludzie z Bazy Księżycowej zabili tego oficera! Okłamał mnie!

— Nie powiedział nam pan…

— I proklamowali niepodległość! To zdarzenie roku! Dziesięciolecia! Macie pojęcie?

— To znaczy, że pan chciał, żebyśmy to puścili?

McGrath okrążył stół, by stanąć nad szefem wiadomości. Pochylił się, aż niemal zetknęli się nosami, wskazał na misterne logo na ścianie nad drzwiami.

— Jaki jest drugi człon naszej nazwy? — zapytał słodko. Nim udręczony wiceprezes zdążył otworzyć usta, McGrath ryknął: — NEWS, cholera jasna! Informacje! Global NEWS Network. Jesteśmy stacją informacyjną! Kolonia na Księżycu ogłasza niepodległość i przepędza oddział sił pokojowych — to są informacje, do cholery!

Wiceprezes spocił się i pobladł ze strachu.

McGrath wyprostował się i przeszedł do szefa biura prawnego, dystyngowanego mężczyzny o rzeźbionych rysach gwiazdy filmu pod starannie wymodelowaną srebrzystoszarą fryzurą. Jego opalenizna niemal dorównywała ciemnej karnacji szefa.

— W jaki sposób Kiribati zdobyło materiał jednego z naszych pracowników i nadało go na cały świat?

вернуться

1

wrath (ang.) — gniew (przyp. tłum.)

вернуться

2

Komicy z amerykańskiej trupy The Three Stooges, popularnej w latach 50; Larry był pechowcem, Moe cholerykiem, a Curly flegmatykiem (przyp. tłum.)