— Pewnie w tym czasie żołnierze już będą na zewnątrz krateru, na Marę Nubium. Zaczekają na bombardowanie, potem przejdą przez Przełęcz Wojdohowitza, żeby dostać się do Bazy.
Doug zobaczył, że większość zgromadzonych kiwa głowami.
— Gdy wyłączą zasilanie, wystarczy, że zapukają do naszych drzwi. Będziemy musieli się poddać.
— Mamy ogniwa paliwowe — powiedziała Anson.
Gordette wzruszył ramionami.
— Na jak długo wystarczą? Parę dni? Kilka godzin? Kiedy żołnierze zajmą dno krateru, nie będzie szans na naprawienie farm solarnych. Będziemy zmuszeni się poddać.
— Wybuch jądrowy niewątpliwie zniszczy nasze radiatory — dodał Falcone. — Ugotujemy się w parę godzin.
W biurze zapanowała atmosfera przygnębienia. Nikt nie potrafił skontrować ponurego scenariusza Gordette’a. Odezwał się Kadar:
— Może nawet żołnierze nic będą musieli niszczyć naszego generatora.
— Tak?
— Wystarczy wprowadzić jakieś czynniki biologiczne do wody pitnej, która płynie z pól lodowych na biegunie południowym.
— Otruć nas? — Clemens nie krył przerażenia.
Kadar nieledwie się uśmiechnął.
— Nie musi być tak tragicznie. Wystarczy wirus, który położy wszystkich do łóżka. Na przykład wyjątkowo paskudna odmiana grypy. Albo wirusowe zapalenie płuc. Rozprowadzane przez wodę pitną.
— Nie bierzemy dużo świeżej wody — zaznaczyła Anson. — System regeneracji jest całkiem wydajny.
— Może i tak, ale w skali miesiąca? Mogą załatwić nas na cacy.
— Czy to znaczy, że musimy chronić również biegun? — zastanowiła się Anson.
Doug pokręcił głową. — Nie majak.
— Ale możemy badać wodę — powiedziała Paine — i nie uzupełniać zapasów, dopóki nie stwierdzimy, że jest w porządku.
— Albo cedzić przez nanofiltry — zaproponowała Cardenas.
— Zaprogramować żuki w taki sposób, żeby przepuszczały cząsteczki wody i zatrzymywały wszystkie inne.
— Fakt, to mogłoby pomóc — zgodził się Doug.
— Nie będą tacy subtelni — powiedział Gordette, nadal stojąc przy kanapie. — Nie będą czekać tygodni czy miesięcy, aż czynnik biologiczny zrobi swoje. Poza tym wiedzą, że mamy nanomaszyny, które możemy wykorzystać do wyleczenia się z choroby.
— Więc przypuszczą atak bezpośredni.
— Tak sądzę — przyznał Gordette. — Wysadzą desant, zbombardują farmy słoneczne i reaktor jądrowy, a potem wmaszerują do Bazy.
Cardenas zgarbiła się na krześle.
— Nanomaszyny nie na wiele się zdadzą.
— Możemy zneutralizować głowicę jądrową — powtórzyła Paine.
— Może — powiedział Doug.
— A jak poradzimy sobie z całym regimentem sił pokojowych?
— zapytała Anson ponuro.
— Musimy coś wymyślić — powiedział Doug z energią, której wcale nie odczuwał.
— Jeśli będziemy mogli wytwarzać elektryczność…
Doug odsunął krzesło od stołu.
— Chcę porozmawiać z szefem fizyków o tym pomyśle ze strumieniem cząstek.
— To nowy facet — powiedziała Anson. — Przyleciał ostatnim statkiem.
— Jak się nazywa? Wickens?
— Wicksen — poprawiła Paine. — Robert T. Wicksen.
Dzień siedemnasty
Po zebraniu Doug poszedł prosto do biura Roberta T. Wickse-na. Fizyk był drobny jak wróbel, ale miał duże, inteligentne szare oczy, powiększone przez staromodne okulary bez oprawek.
— Skupić strumień cząsteczek na nadlatującym pocisku jądrowym? — powtórzył bezdźwięcznym, cichym głosem. Pytanie nie zaskoczyło go; powtórzył je tylko dla zyskania pewności, że dobrze zrozumiał. Fizycznie przypominał Dougowi lemura: mały, ostrożny, z wielkimi wytrzeszczonymi oczami. Sprawiał wrażenie opanowanego, niewzruszonego, nie dającego wyprowadzić się z równowagi.
Zajmował małą klitkę zagraconą sprzętem elektronicznym. Nie miał biurka ani nawet krzeseł, tylko dwa stołki, które wyglądały tak, jakby sam sklecił je z metalowych odpadków. Jednak wnętrze przypominało ilustrację z katalogu. Wszystko leżało na swoim miejscu. Sprzęt mruczał krzepiąco, po ekranach przesuwały się zębate linie wykresów. Wicksen też prezentował się schludnie w rozpiętej pod szyją śnieżnobiałej koszuli i wyprasowanych w kant ciemnoszarych spodniach.
— Musimy wiedzieć, czy można przekształcić akcelerator cząstek w broń strumieniową — powiedział Doug.
Wicksen dostojnie pokiwał głową. Wyglądał jak czarodziej elfów we współczesnym ubraniu.
— To możliwe. Wszystko jest możliwe.
— Ale czy może pan to zrobić, doktorze Wicksen?
— Słucham?
— Wix. Wszyscy mówią mi Wix.
— W porządku… Wix. Możesz to zrobić?
Wicksen wyciągnął rękę i jakby od niechcenia postukał w najbliższą klawiaturę.
— Trzeba zwiększyć moc wyjściową, oczywiście — mruknął bardziej do siebie niż do gościa. — A skupienie strumienia to nie w kij dmuchał.
Doug powtórzył pytanie, w milczeniu, samymi oczami. Fizyk przez chwilę drapał się po szpiczastym podbródku.
— Spotkajmy się przy katapulcie jutro o dziesiątej. Wtedy odpowiem.
Próba przynaglenia tego człowieka byłaby stratą czasu. Wick-sen rozumiał powagę sytuacji. Doug zauważył go na spotkaniu w Grocie w zeszłym tygodniu. Fizyk nie okazał ani zmartwienia, ani rozczarowania, gdy poproszono go o przerwanie dotychczasowych badań i przekształcenie akceleratora w broń. Wydawał się bardziej zaciekawiony niż zdenerwowany.
— Dziwny facet — stwierdził Doug wieczorem, w swoim pokoju. Edith przeniosła do niego swój skromny dobytek po trzech wspólnie spędzonych nocach.
— Przeprowadzałam wywiady z wieloma naukowcami — powiedziała, rozpinając suwak białego kombinezonu. — Wszyscy są trochę dziwni, pod tym czy innym względem.
— Muszę porozmawiać z Ziemią. — Doug przeszedł na bosaka do biurka po drugiej stronie przepierzenia. — To nie potrwa długo.
— Zagrzeję ci łóżko — odkrzyknęła.
Uśmiechając się szeroko, zadzwonił do Tamary Bonai na atolu Tarawa. Tamara była jego jedynym pewnym źródłem informacji. Nie wątpił, że rozmowy z matką są podsłuchiwane, więc Joanna musiała uważać na słowa.
Tamara, szefowa Kiribati Corporation i wyspiarskiego państewka, mogła mówić znacznie swobodniej.
— Jesteś mi winien wyprawę na ryby — oznajmiła ze ściennego ekranu.
Była na plaży, najwyraźniej dopiero co wyszła z wody. Kolorowy sarong opinał jej zgrabne ciało, kropelki wody skrzyły się na nagich ramionach, długie ciemne włosy lśniły w ostrym popołudniowym słońcu.
— Gdy tylko będę mógł pojawić się na Ziemi — obiecał. Potem zapytał: — Jak idzie nasza kampania reklamowa?
Czekając na odpowiedź, patrzył z podziwem na jej długie smukłe nogi i sutki odznaczające się pod cienką tkaniną. Od kiedy zaczął sypiać z Edith, spoglądał na kobiety bardziej wnikliwym okiem.
— Obecnie każda sieć nadaje doniesienia z Bazy — powiedziała Bonai z promiennym uśmiechem, siadając po turecku przed wideofonem, który stał na piasku. Kamera automatycznie dostosowała ostrość. — A w zarządzie Masterson Corporation panuje spory zamęt. Twoja matka żąda zwołania sesji nadzwyczajnej, by poruszyć kwestię politycznej niezależności Bazy Księżycowej.
— Jak reaguje Rashid?
Bonai odwróciła głowę, żeby popatrzeć na lagunę. Gdy dotarły do niej jego słowa, powiedziała do mikrofonu:
— Trudno powiedzieć. Jestem pewna, że chce doprowadzić do fuzji z Yamagatą, lecz to prawdopodobnie spowodowałoby rozdźwięk w zarządzie, a on w miarę możności woli unikać konfrontacji.