W ciągu paru sekund Doug zapomniał o powabnym wyglądzie Tamary i pogrążył się w głębokiej dyskusji o polityce Masterson Corporation, Organizacji Narodów Zjednoczonych i światowej opinii publicznej.
— Faure od ponad tygodnia nie pisnął słowa o Bazie Księżycowej — powiedziała Bonai. — Próbuje wygładzić fale, jakie wywołały wasze audycje.
— Planuje następny atak. Jestem tego pewien.
Wzruszyła nagimi ramionami.
— Możliwe.
— Mogłabyś zbliżyć się do Rashida, Tamaro? Muszę wiedzieć, co myśli, co zamierza zrobić.
— Prosisz mnie, żebym go uwiodła?
— Nie, tylko…
Ale Bonai nie czekała na odpowiedź.
— Ma wyrobioną reputację, wiesz. Chodzą plotki, że trzyma harem gdzieś w Północnej Afryce.
— Nie chciałem… Mówiła:
— Byłoby zabawnie przekonać się, jaki jest naprawdę. Może zaproszę go tutaj na prywatne spotkanie.
— Tamaro, wcale nie chcą, żebyś próbowała go uwieść — powiedział Doug.
Roześmiała się.
— Nie bądź taki zasadniczy! Rashid nie będzie miał skrupułów, żeby przeciągnąć mnie na swoją stroną.
— Ale…
— Bądą równie łaskawa dla ciebie, gdy przyjedziesz na ryby — obiecała figlarnie.
Doug poczuł sią skrępowany. Nie wiedział, co powiedzieć. Bonai z uśmiechem podjęła:
— Nie martw sią, Doug. Wiem, co robią. Poza tym mam tu mnóstwo wielkich, silnych goryli — ochronią mnie w razie potrzeby.
Przerwała połączenie, nim zdążył skomentować.
Doug wyszedł zza biurka, patrząc ze ściągniętymi brwiami na pusty ekran. Edith stała przy ściance działowej, owinięta ręcznikiem, mierząc go wzrokiem.
— Mam być zazdrosna? — zapytała.
— Nie! Jasne, że nie.
— Niezła laska — powiedziała z teksańskim akcentem.
— Jest dyrektorem naczelnym Kiribati Corporation. To ona odebrała twoje pierwsze transmisje.
— Mimo wszystko jest niezłą laską — powtórzyła Edith, wyciągając ręce.
Doug pomyślał, że powinien sią zirytować, ale był niemal zadowolony z siebie.
Jadąc ciągnikiem po spękanym, dziobatym dnie Alfonsa, Doug uświadomił sobie, że jest na zewnątrz po raz pierwszy od wielu tygodni.
Odetchnął głęboko puszkowanym powietrzem i od razu poprawił mu się humor. Dziwne, pomyślał, choć jestem zamknięty w skafandrze, tutaj czuję się wolny, szczęśliwy. Popatrzył na niknące za horyzontem pasmo starych zniszczonych gór pierścieniowych; każdy zaokrąglony garb był mu znajomy niczym przyjaciel z dzieciństwa.
Fakt, wspinałem się na te szczyty i okrążałem krater w dzieciństwie, pomyślał. Już nie mam czasu na podobne zabawy. Jestem dorosły, mam obowiązki.
Mimo wszystko odprężył sią i z przyjemnością patrzył na przesuwającą się scenerią: surową, jałową, obiecującą.
Kierowanie ciągnikiem stało sią jego drugą naturą. Wielka niezdarna maszyna pewnie sama dojechałaby do wyrzutni elektromagnetycznej, podążając koleinami wyciętymi w pylistym regolicie przez swoje niezliczone poprzedniczki, ale Doug nie wypuszczał drążka sterowniczego z ręki. Wiedział, że nie brakuje tu maleńkich kraterów i skał, które mogłyby sprawić kłopoty, gdyby przestał uważać na drogą.
Stwierdził, że po raz pierwszy od tygodni jest sam. Uwolnił sią nawet od nieodstępnego Bania Gordette. Pomyślał o posępnym czarnym mężczyźnie. Gordette był jego stałym towarzyszem, sa-mozwańczym ochroniarzem. Ochroniarzem, szoferem, doradcą wojskowym: uzależniłem sią od niego, pomyślał. Ciekawe, co on sądzi o tym wszystkim. Chciałbym uważać go za przyjaciela, ale jest taki milczący i pełen rezerwy, że ciężko wyczuć, co się dzieje w jego głowie.
Chciał jechać ze mną, ale szybko zrezygnował, gdy mu powiedziałem, że to nie jest konieczne. Boi się wychodzić na powierzchnię? Doug prawie się roześmiał. Nie wyobrażał sobie przestraszonego Gordette’a.
W polu widzenia pojawiła sią wyrzutnia elektromagnetyczna, długi ciemny palec z metalu wyciągnięty na dnie krateru. Otaczały ją farmy solarne, dostarczające prądu do magnesów, które wyrzucały lunarną rudę w kierunku zakładów na orbicie Ziemi. Kiedy zaczęła się blokada, kosmiczne fabryki zawiesiły pracę i katapulta stała bezczynnie w ciszy księżycowego krajobrazu.
Bezczynna jako dostawca rudy.
Fizycy ucieszyli się z takiego stanu rzeczy. Parę lat wcześniej wzdłuż długiej na trzy i pół kilometra wyrzutni zbudowali liniowy akcelerator, używając potężnych magnesów kriogenicznych do napędzania cząstek subatomowych. Mogli przeprowadzać eksperymenty tylko wtedy, gdy katapulta nie wyrzucała ładunków rudy do zakładów na orbicie Ziemi. Z wybuchem wojny zakłady zostały przejęte przez ONZ, wyrzutnia stanęła i fizycy natychmiast skorzystali z okazji: jak szaleni zabrali się do pracy, wykorzystując akcelerator przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wypatrzenie Wicksena wśród ubranych w białe skafandry postaci, które kręciły się wokół obiektu, nie było trudne. Drobna sylwetka wyróżniała się jaskrawoniebieskim napisem WIX na hełmie i na plecaku.
Doug wygramolił się z ciągnika i na pieszo pokonał ostatnie dwadzieścia metrów dzielące go od grupy skupionej wokół Wicksena. Otaczali go niczym futboliści, którzy słuchają instrukcji rozgrywającego.
Przechodząc na wewnętrzną częstotliwość, Doug usłyszał, jak fizyk mówi:
— …skończycie tę serię prób, a ja połączę magnesy skupiające.
— Jest Doug — powiedział jeden z asystentów, wyciągając rękę.
Wicksen odwrócił się.
— Zjawiłeś się parę minut przed czasem.
— Jazda poszła mi lepiej, niż się spodziewałem.
— Nie szkodzi. — Maleńki fizyk klepnął rękaw cermetalowego skafandra. — Chodź, pokażę ci, o co chodzi.
Ruszył wzdłuż katapulty, drobiazgowo wyjaśniając kolejne etapy przemiany akceleratora w działo antyrakietowe. Niebawem Do-ugowi kręciło się w głowie od liczb i terminów takich jak „koli-mator wiązki” czy „granice tesli”.
Doug mimo woli skupił uwagę na solidnej bryle samej wyrzutni. Katapulta była koronnym osiągnięciem nanotechnologii, ogromnie skomplikowanym urządzeniem skonstruowanym przez nanomaszyny. Realizacja projektu szła kulawo, ale gdy Kris Car-
dcnas przybyła do Bazy Księżycowej i ostro wzięła się do roboty, na dnie krateru zmaterializowały się aluminiowe magnesy kriogeniczne i cała reszta.
— Wystarczająco namieszałem ci w głowie?
Pytanie Wicksena przywołało go do rzeczywistości.
— Co mówiłeś?
Domyślił się, że fizyk uśmiechnął się wyrozumiale.
— Zasypałem cię masą szczegółów. Czy to ma dla ciebie jakiś sens?
— Nie bardzo — przyznał Doug. — Tak naprawdę muszę wiedzieć tylko jedno: Dasz radę to zrobić?
— Przekształcić akcelerator w broń anty rakietową?
— Tak.
— Tak.
— Możesz?
— Przecież mówię.
— Kiedy?
Wicksen po chwili namysłu odparł:
— W dwa dni.
— Dwa dni? Tylko?
— Dwa dni lunarne — poprawił Wicksen.
— Aha. Dwa miesiące — powiedział Doug z zawodem.
— Może dopisze nam szczęście i wszystko zadziała za pierwszym razem. Wtedy zaoszczędzimy jakiś tydzień.
Dwa miesiące, pomyślał Doug. Zdążą czy też Faure będzie pierwszy?
— Będzie nam potrzebny cel ćwiczebny — dodał Wicksen. — Pomyślałem sobie, że niezły byłby geodezyjny ptaszek Kadara. Zebrał już wszystkie potrzebne dane.