— Pierwszy przełom w impasie — powiedziała Edith, odkładając łyżkę. Rosół był gęsty jak gulasz, ale praktycznie bez smaku. Tęskniła za choćby jedną małą papryczką jalapeno.
— Z przyjemnością zaprezentuję inspektorom ONZ wszystkie nasze prace nanotech — oświadczyła Cardenas z zapałem. — Ale jeśli będą chcieli wejść do laboratorium Willego, muszą zrobić to na własną rękę.
Doug niemal wyszczerzył zęby, gdy wyobraził sobie, jak ktoś obcy próbuje nakłonić Zimmermana do pokazania laboratorium. Potem pomyślał: Z drugiej strony, profesor może nie mieć nic przeciwko, by inni naukowcy zobaczyli jego osiągnięcia.
— Ale czy to będą naukowcy? — zastanowił się na głos.
— Co? — zapytała Cardenas.
— Inspektorzy naprawdę będą naukowcami czy też szpiegami Faure’a?
— Jednym i drugim — odparła Edith bez namysłu.
— W takim razie ile i co będziemy mogli im pokazać?
— Wszystko — powiedziała Anson — z wyjątkiem przygotowań do obrony Bazy.
Cardenas ze smutnym uśmiechem przyznała:
— W takim razie możemy pokazać im wszystko. Nie mamy nic o charakterze militarnym.
— W porządku — powiedział Doug. — Zatem z inspektorami nie będzie kłopotów.
— Chyba że zaleją Willemu sadła za skórę.
— Jakby go miał mało! — zaśmiała się Anson.
Doug rozejrzał się po Grocie. Prawie wszystkie miejsca były zajęte. Ludzie wybierali posiłki z automatów, szli z tacami do stołów, gawędzili z przyjaciółmi. W wielkiej komorze brzęczały dziesiątki rozmów.
Zmusił się do skupienia uwagi na aktualnym problemie.
— Jinny, kto wróci na Ziemię statkiem ewakuacyjnym?
Anson płynnie przerzuciła mentalne biegi.
— Trupa baletowa, to jasne.
— Kierownik powiedział mi, że pozwie ONZ i zażąda odszkodowania za straty poniesione wskutek odwołania występów — wtrąciła Edith.
— Powodzenia — parsknęła Anson.
— Zostaje jeszcze trzydzieści miejsc — powiedział Doug.
Anson pokiwała głową.
— Przeglądamy terminy kontraktów. Pierwszeństwo będą mieli ci, których umowy wygasły.
— Brzmi rozsądnie — przyznał Doug.
— Poza tym mamy jedną ciężarną — dodała Anson.
— Poważnie? — Edith natychmiast okazała zainteresowanie. — Kogo? Od kiedy?
— Parę miesięcy, tak jest w karcie zdrowia.
— Chciałabym przeprowadzić z nią wywiad.
— Załatwię to — obiecała Anson.
— A co z ojcem? — zapytał Doug.
Anson pokręciła głową.
— Jego kontrakt wygasł, ale przed nim jest zbyt wiele osób. Będzie musiał tu zostać.
— Może ktoś odstąpiłby mu swoje miejsce, żeby mógł lecieć z żoną — podsunęła Edith.
— Nie są małżeństwem. W każdym razie jeszcze nie. A gdyby nawet ktoś zrezygnował, przydzieliłabym miejsce następnemu w kolejce, nie przyszłemu tatusiowi.
— Który jest na liście? — zapytał Doug.
— Osiemnasty.
— Myślicie, że pobiorą się na Ziemi? — zapytała Cardenas.
— Chcą się pobrać tu i teraz — odparła Anson — ale nie ma nikogo, kto mógłby udzielić im ślubu.
Doug odchylił się na krześle i przez chwilę wpatrywał się w skalny strop Groty.
— Może duchowny z Ziemi da im ślub przez łącza telewizyjne — zaproponował.
— Oboje są katolikami — powiedziała Anson.
— Może papież? — zażartowała Edith. — Albo przynajmniej kardynał. Byłby pierwszorzędny reportaż.
Doug uśmiechnął się do niej.
— Zobaczymy, co da się zrobić. Byliby małżeństwem, nawet gdyby przez jakiś czas musieli pozostać rozdzieleni.
Anson zrobiła smutną minę i Doug uświadomił sobie, że jej mąż nadal mieszka na Tarawie. Od kilku lat żyli w separacji; domem Jinny była Baza Księżycowa, jej mąż został na Ziemi.
Aby zmienić temat, powiedział:
— Ciekawe, kogo Faure przyśle nam do sprawdzenia prac nanotech.
Anson parsknęła.
— Założę się, że przynajmniej jeden inspektor będzie Japończykiem, z Yamagata Industries.
Dzień trzydziesty szósty
— Szkoda, że już przekwitły wiśnie — powiedział Rashid do Tamary Bonai. — W tym roku wyglądały przepięknie.
Miasto Waszyngton kwitło: Bonai widziała róże i magnolie na trawnikach Białego Domu, gdy przed wjazdem na Pennsylva-nia Avenue limuzyna mijała silnie strzeżoną bramę.
Jej pięć minut z panią prezydent nie wypadło najlepiej. Wierna danemu słowu, próbowała nakłonić ją do poparcia niepodległości Bazy Księżycowej. Zgodnie z jej oczekiwaniami pani prezydent uprzejmie, ale stanowczo odpowiedziała, że nie może tego zrobić, dopóki Baza Księżycowa nie przestanie korzystać z nano-technologii.
— Ale bez nanotechnologii Baza Księżycowa będzie musiała zostać zamknięta — powiedziała Bonai.
Pani prezydent wzruszyła ramionami.
— Moje stanowisko jest jasne. Potencjalne zagrożenie ze strony nanotechnologii jest tak poważne, że warto poświęcić Bazę, byleby go uniknąć, Od dłuższej chwili siedziały naprzeciwko siebie w pluszowych fotelach przed ciemnym i pustym kominkiem w Gabinecie Owalnym. Bonai miała na sobie różową tuniką bez rękawów oraz perłowy naszyjnik, kolczyki i bransoletką. Pani prezydent wystąpiła w granatowej garsonce ze skromną spódnicą do połowy łydki, w biżuterii ze srebra i turkusów z rodzinnej Arizony.
— Zdaje sobie pani sprawę — zaczęła Bonai powoli — że Narody Zjednoczone zamierzają przekazać Bazę Yamagata Industries?
Prezydent zerknęła na swojego doradcę, siedzącego cicho po drugiej stronie pokoju, za plecami Bonai, z komputerem wielkości e-booka w ręce. Młody człowiek miał miniaturowy mikrofon przypięty po wewnętrznej stronie kołnierzyka, żeby bezgłośnie przekazywać informacją do niewidocznego odbiornika w lewym uchu pani prezydent.
— Yamagata Industries? — powtórzyła, żeby zyskać na czasie.
— Już mają bazę na Księżycu, prawda?
— Tak — przyznała Bonai. — Ale zamierzają przejąć Bazę Księżycową i wykorzystywać nanomaszyny dla własnych celów — łącznie z produkcją kliprów rakietowych.
— Jest pani pewna? — Pani prezydent spiorunowała wzrokiem doradcę, który zrezygnował z wszelkich pretensji do dyskrecji i gorączkowo przewijał pliki w komputerze.
— To zapewniłoby Yamagacie — Japonii — światowe przywództwo w transporcie aerokosmicznym — dodała Bonai.
Doradca potrząsnął głową i coś wyszeptał. Pani prezydent uśmiechnęła się i powtórzyła jak papuga:
— Nic nie wskazuje na to, że ONZ zamierza przekazać Bazę Księżycową Yamagacie.
— Z całym szacunkiem, czy wobec tego mogę zasugerować, żeby zapytała pani sekretarza generalnego o zamiary?
Pani prezydent lekko ściągnęła brwi.
— Mogę wiedzieć, dlaczego to panią interesuje? Ostatecznie Baza Księżycowa próbuje uniezależnić się od Kiribati, nieprawdaż?
— Kiribati opowiada się za niepodległością Bazy. Uniezależnienie się nie będzie miało wpływu na nasze kontakty handlowe. Zamierzamy formalnie uznać niepodległość Bazy.
— Doprawdy? — Prezydent pochyliła się lekko w jej stronę i uśmiechnęła się po macierzyńsku. — Pozwoli pani, młoda damo, że udzielę jej przyjacielskiej rady. Uznanie Bazy Księżycowej przez Kiribati nie wywrze najmniejszego wpływu na sytuację polityczną. Proszę więc z łaski swojej się nie wychylać, bo może pani później tego pożałować.