Выбрать главу

Bonai uśmiechnęła się nieznacznie.

— Doceniam pani szczerość, pani prezydent, choć myślę, że uznanie niepodległości Bazy Księżycowej przez Amerykę byłoby zgodne z najlepszymi tradycjami waszego narodu.

Pani prezydent westchnęła, co było dla doradcy sygnałem zakończenia spotkania. Młody człowiek natychmiast zerwał się na nogi, podszedł do niej, pochylił się i powiedział:

— Przepraszam, ambasador Ugandy czeka już ponad trzy minuty.

Bonai zrozumiała sugestię i opuściła Gabinet Owalny.

Teraz wspierała głowę na oparciu krytej pierwszorzędną skórą kanapy, gdy limuzyna w żółwim tempie zmierzała do hotelu.

Rashid był albo zbyt taktowny, albo zbyt przebiegły, żeby pytać ją o przebieg spotkania.

— Zamówiłem stolik w restauracji w hotelu — powiedział, zacierając ręce. — To przyjemny lokal, cichy i przytulny. Jedzenie jest wyśmienite.

— To świetnie. — Bonai uświadomiła sobie, że Rashid wcale się nic spodziewał, by z jej pięciu minut w Gabinecie Owalnym wynikło coś znaczącego. Uwagę skupiał na wspólnym wieczorze.

— Jack Kilifer miał akurat tyle czasu, żeby w czasie lotu z Waszyngtonu do Bostonu wypić martini. Przyleciał za Bonai do Waszyngtonu i natychmiast zrezygnował z nadziei uśmiercenia jej w stolicy. Zbyt wielu ochroniarzy, zbyt wielu policjantów, zbyt wielu ludzi na ulicach i w hotelach.

Nie jestem profesjonalnym zabójcą, myślał ponuro podczas krótkiego lotu do domu. Czemu O’Conner wybrał mnie do tej roboty?

Doskonale znał odpowiedź. To on zwrócił uwagę generała na nieprzejednanie Bonai. A O’Conner zawsze byl zdecydowanym zwolennikiem poglądu, że ten, kto wskazuje problem, powinien go rozwiązać.

Ale morderstwo? Może kiedy będzie sama na tej swojej wysepce. Albo nawet w mieście na atolu Tarawa; jedynymi ochroniarzami, jakich mają ci wyspiarze, są draby z kasyna.

Gdy samolot wysunął podwozie i ustawił się do lądowania nad starym bostońskim Portem Aerokosmicznym Logana, Kilifer rozważał pomysł zatelefonowania do Atlanty i poproszenia O’Con-nera o wynajęcie zawodowca. Albo chociażby jednego z oddanych fanatyków Korpusu Miejskiego.

Ale wiedział, że byłoby to wołaniem na puszczy. O’Conner postawił sprawę jasno: chciał, żeby wykonał robotę osobiście. „Im mniej ludzi będzie o tym wiedziało — powiedział — tym lepiej.”

Tak, pomyślał Kilifer, gdy opony zapiszczały na pasie. Gdy załatwię Bonai, będzie miał mnie w ręku. A jednak uśmiechał się lekko, gdy podniósł się z fotela i szedł za innymi pasażerami do wyjścia. Kiedy Bonai wróci na Tarawę, polecę za nią. Teraz, gdy znał wyspy, wszystko powinno pójść jak po maśle.

I zaczął snuć plany.

Dzień trzydziesty ósmy

Z przytulnego wnętrza pokoju patrzyli, jak kliper siada z wdziękiem na płycie lądowiska.

— Jest — powiedział Nick O’Malley.

Claire Rossi, siedząca na koi, pokiwała głową.

— Nie jesteś podekscytowana? — zapytał, zmuszając się do uśmiechu.

— Ślubem, tak. Wyjazdem, nie.

— Musisz lecieć. Dla twojego dobra. I dziecka.

Claire znowu pokiwała głową, ale powiedziała:

— To nie choroba, wiesz. Ciąża jest czymś tak normalnym jak oddychanie.

— Zasady to zasady — powiedział Nick kategorycznym tonem. — Poza tym na Ziemi będziesz mieć lepszą opieką lekarską. I będzie przy tobie twoja matka.

— Ale nie ty.

— Przylecą następnym statkiem.

— Nick, może nie być następnego statku.

— Posłuchaj…

Zadzwonił telefon i Claire zawołała:

— Odbierz!

Na ekranie pojawiła się radosna twarz Jinny Anson.

— Słuchajcie, macie być gotowi za dwie godziny.

— Będziemy — powiedziała Claire.

— Z największą przyjemnością — dodał Nick.

Zapomnieli o sprzeczce i zaczęli szykować się do ślubu. Claire pożyczyła rzeczy od koleżanek. Założyła beżową długą suknią (najbardziej zbliżoną do ślubnej spośród tych, jakie były w Bazie) i różne dodatki, które prawie pasowały. Nick nie znalazł nic w swoim rozmiarze, z wyjątkiem białego kombinezonu służb medycznych.

Ślub odbywał się w biurze Jinny Anson, w obecności sześciorga przyjaciół. Claire trzymała bukiet kwiatów zerwanych w ogródku Lwa Brudnoja.

Ze ściennego ekranu patrzył na nich arcybiskup Kiribati, błyskający białymi zębami w brązowej twarzy. Ubrany w uroczysty strój z fioletową stułą i piuską, stał w kaplicy o tynkowanych ścianach i drewnianym stropie.

Anson, Doug i Harry Clemens stali z boku, podczas gdy Edith, z kamerą przyklejoną do oka, robiła ujęcia biura. Joanna i Lew Brudnoj przyglądali się z ekranu po drugiej stronie pokoju.

Ceremonia była krótka, trochę zepsuta przez opóźnienie przekazu, ale wzruszająca. Doug usłyszał, jak Anson pociągnęła nosem. Patrząc na matkę pomyślał, że ona też ma łzy w oczach. Zastanowił się, dlaczego kobiety płaczą na ślubach.

Kiedy było po wszystkim, arcybiskup uśmiechnął się do nich i silnym głosem powiedział:

— Tacy nie będzie.

Katolicy obecni w biurze zaśmieli się na te słowa. Para nowożeńców i ich przyjaciele wymaszerowali z biura do Groty.

— Będą mieli namiastkę miesiąca miodowego — powiedziała Anson trochę smętnie. — Kliper startuje jutro o dziesiątej.

— Dobrze, że przynajmniej mogli się pobrać — dodał Clemens.

— Mam nadzieję, że są szczęśliwi.

Doug już patrzył na twarz matki na ściennym ekranie.

— Jakieś postępy z Faure’em? — zapytał.

Po trzech sekundach Joanna ponuro pokręciła głową.

— Robi maksymalny szum w mediach wokół tej tak zwanej misji miłosierdzia. Poza tym unika mnie.

— Czy coś świadczy o przygotowywaniu sił pokojowych?

— Doug stanął przed powiększonym wizerunkiem matki.

— Nic na to nie wskazuje. Wydaje się, że obecnie nic nie robią. Oczywiście, mogą szykować drugą akcję w tajemnicy.

— Ja bym tak zrobił. Uprzedzanie wroga o ataku nie ma sensu.

— Jutro jest zebranie zarządu — powiedziała Joanna. — Muszę przekabacić Rashida i skłonić go do poparcia Bazy.

— Tamara Bonai w rozmowie z panią prezydent nic nie osiągnęła — mruknął Doug.

Joanna podniosła palec, gdy tylko usłyszała jego słowa.

— Nie bądź taki pewien. Amerykański ambasador w Japonii niespodziewanie przyleciał kliprem do Waszyngtonu. Coś się dzieje, tak myślę.

Po chwili zastanowienia Doug zapytał:

— Mamo, może to wariacki pomysł, ale czy brałaś pod uwagę bezpośrednią rozmowę z samym Yamagatą?

Tym razem opóźnienie trwało dłużej niż trzy sekundy.

— Masz na myśli samego starego? Seigo Yamagatę?

— Jeśli będzie chciał się z tobą zobaczyć.

Jej rysy stwardniały.

— Będzie. Już ja się postaram!

Podniesienie sklejonych powiek wymagało od Nicka nie byle jakiego wysiłku. Przyjęcie było wspaniałe, ale skończyło się przed paroma godzinami. Claire musi spakować swój skromny dobytek i wsiąść na pokład klipra.

Kuliła się przy nim w koi, śpiąc smacznie z błogim uśmiecham na ustach.

Nick podniósł się na łokciu i zerknął na cyfrowy zegar.

— Dwadzieścia po dziewiątej! — zawołał. — Dobry Boże, Claire, wstawaj!

Otworzyła jedno oko, wyciągnęła nagie ramię i objęła go za szyję.

— Jestem twoją żoną od osiemnastu godzin, a już chcesz mną rządzić.