Выбрать главу

— Ale pora…

— Wyluzuj się — wymamrotała sennie. — Nigdzie nie lecę.

— Co? Co to znaczy?

— Zostaję z tobą — powiedziała, wreszcie otwierając oboje oczu.

— Nic możesz!

— Dałam swoją kartę pokładową Ellen Berson. Wczoraj, gdy zaleliście się w trupa paliwem rakietowym.

— Co zrobiłaś?

— Ellen ma chłopaka w Filadelfii. Mój chłopak jest tutaj.

— Nie możesz… — powtórzył głosem wyostrzonym ze strachu.

— Zatrzymają ją w porcie rakietowym.

— Nie zatrzymają. A jeśli nawet, i tak postanowiłam zostać z tobą.

— Zmuszacie…

— Nikt nikogo nie zmusi — oświadczyła Claire zdecydowanie.

— A jeśli przyślą jakichś zbirów z ochrony, wydam im bitwę. Będą musieli ustąpić, żeby nie wyrządzić krzywdy dziecku.

— Zwariowałaś!

— Na twoim punkcie, misiaczku.

— Nie możesz urodzić tu dziecka. Nie wolno.

Uśmiechnęła się wyrozumiale.

— Nick, zawsze jest ten pierwszy raz.

— Ale… — Nick straci! parę i opadł na poduszkę, pokonany. I wniebowzięty.

— To się stało w czasie ślubu — mówiła Claire. — Kiedy arcybiskup powiedział ten kawałek o wspólnym życiu. Wtedy podjęłam decyzję, że nie polecę na Ziemię, dopóki nie będziemy mogli zrobić tego razem.

Patrząc na niski sufit, Nick burknął:

— Przyjdzie nam drogo za to zapłacić.

Ale uśmiechał się od ucha do ucha.

Dzień trzydziesty dziewiąty

Joanna umyślnie zajęła miejsce na końcu długiego stołu konferencyjnego, skąd mogła patrzeć prosto na Rashida. Wszyscy członkowie zarządu stawili się osobiście, nawet stary McGruder na elektrycznym wózku inwalidzkim, z pękatą aparaturą podtrzymującą życie. Nadal czekał na dawcę serca; Joanna pomyślała, że jest bardziej opleciony przewodami niż astronauta.

Rashid i Tamara Bonai przyszli razem; może nic trzymali się za ręce, ale wyraźnie byli uradowani swoim towarzystwem. Joanna zawrzała. Jeśli ta mała flądra przeszła na stronę Rashida, to…

Urwała, nie wiedząc, co wtedy zrobi. Albo co mogłaby zrobić. Kazała Dougowi poderwać Bonai i skaptować ją dla sprawy. Wyglądało na to, że Rashid był szybszy. Nijak nie mogła temu zaradzić.

Wokół stołu prowadzono ściszone rozmowy, członkowie zarządu wymieniali się najświeższymi informacjami i plotkami. Z Joanną nikt nic rozmawiał. Na swoim końcu stołu siedziała jak w izolatce.

Gwar ucichł, gdy Rashid usiadł i uśmiechnął się promiennie do zgromadzonych.

— Cieszę się, że wszystkim udało się stawić osobiście na sesji nadzwyczajnej — zagaił lekko piskliwym tenorem. — Łącznie z tobą, Mac.

Zza maski tlenowej McGruder wychrypiał:

— Nawet gdybyś chciał, chłopcze, nie zdołałbyś powstrzymać mnie od przyjazdu. Kiedy cały ten cyrk z ONZ dobiegnie końca, polecę do Bazy Księżycowej i postaram się, żeby te nanomaszyny zreperowały mi serce.

Zaniósł się zgrzytliwym śmiechem; inni dołączyli do niego z grzeczności. Wszyscy z wyjątkiem Rashida, jak zauważyła Joanna, siedzącego z uśmiechem zamrożonym na twarzy. Mac jest po naszej stronie, wiedziała. Od miesięcy faszerowała go informacjami na temat nanoterapii.

— W porządku obrad mamy tylko jeden punkt — powiedział Rashid — i powinniśmy uporać się z nim względnie szybko.

Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę.

— Skoro to ty zwołałaś zebranie, Joanno — dodał Rashid — i mamy dyskutować nad twoją rezolucją, może przedstawisz ją formalnie?

Nawet nie spojrzała na ekran stojący przed nią na stole. Czystym, dźwięcznym głosem powiedziała:

— Projekt rezolucji: Masterson Corporation dołoży wszelkich starań, żeby poprzeć polityczną niezależność Bazy Księżycowej.

W sali konferencyjnej zapadła głucha cisza. Wreszcie jeden z siwowłosych mężczyzn siedzących w połowie długości stołu zapytał:

— Sugeruje pani, że nie popieramy niepodległości Bazy Księżycowej?

— Czemu mielibyśmy to zrobić? — zapytała członkini zarządu.

— Bo jeśli nie — odparła Joanna, nim zdążył zabrać głos ktoś inny — stracimy produkcję kliprów rakietowych na rzecz Japonii.

— Japonii?

— To niezupełnie prawda, Joanno — powiedział Rashid.

— Linia produkcyjna kliprów należy do naszej filii w Kiribati, prawda?

— Jak Japonia zamierza to osiągnąć? Zakładam, że chodzi o Yamagata Industries, nie o rząd japoński.

— Na jedno wychodzi, mniej więcej — powiedziała Joanna.

— Nie rozumiem, w jaki sposób Yamagata miałby odebrać nam produkcją kliprów.

— Nie myje wytwarzamy, tylko Kiribati.

— Ale my ciągniemy zyski, prawda?

— Chwileczkę — zawołał Rashid, podnosząc ręce, żeby ich uciszyć. — Porozmawiajmy spokojnie i logicznie.

Joanna natychmiast powiedziała:

— Założyliśmy korporacją w Kiribati, żeby nie podlegać zakazowi stosowania nanotechnologii.

— Tak, a potem ci cholerni wyspiarze i tak podpisali się pod traktatem — powiedział jeden z mężczyzn. Nagle zdał sobie sprawę, że naprzeciwko niego siedzi Tamara Bonai i poczerwieniał. — Przepraszam — wymamrotał. — Bez urazy.

Bonai popatrzyła na niego, mówiąc:

— Kiribati zostało zmuszone do sygnowania traktatu pod wpływem nacisków Narodów Zjednoczonych. Nie spodziewaliśmy się jednak, że ONZ spróbuje rozciągnąć traktat na Bazę Księżycową.

— Jak się pani ustosunkowuje do niepodległości Bazy? — zapytała siedząca obok niej kobieta.

— Zapewniono nas, że uzyskanie politycznej niezależności przez Bazę Księżycową w żaden sposób nie wpłynie na dotychczasową współpracę z Kiribati. Tym samym opowiadamy się za niepodległością.

Parę osób przy stole pokiwało głowami. Bonai dodała:

— Jednakże obawiamy się, że ONZ przekaże produkcją kliprów Yamagacie, gdy opanuje Bazę.

Rashid spochmurniał.

— To nie wszystko — powiedział. — Chodzi o coś więcej.

— Istota problemu — zaczęła Joanna — polega na tym, że praworządny zapał, z jakim ONZ dąży do podporządkowania nas postanowieniem traktatu, to lipa — parawan dla przekazania Bazy i wszystkich jej operacji w ręce Yamagaty.

— Łącznie z produkcją kliprów przy użyciu nanomaszyn?

— Oczywiście.

— McGruder lekko obrócił fotel w stronę Rashida.

— Wiedziałeś o tym?

— Dowiedziałem się — odparł Rashid.

— I co zamierzasz zrobić?

Rashid odetchnął głęboko.

— Próbuję przestawić tę korporację na nowy poziom dochodowości. I na nową linię produkcyjną, która przyniesie większe zyski niż budowa kliprów.

Joanna zauważyła, że Rashid zyskał niepodzielną uwagę obecnych.

Pochylając się nad stołem, mówił:

— Chcę wynegocjować partnerskie stosunki gospodarcze z Yamagatą, żeby wspólnie budować elektrownie termojądrowe…

— Omawialiśmy to dziesięć lat temu — wychrypiał McGruder.

— Osiem lat temu, i wówczas popełniliśmy błąd — oświadczył Rashid z żarliwym przekonaniem. — Nie powtarzajmy go. Produkcja energii termojądrowej to interes rzędu trylionów dolarów. Mamy okazję w niego wejść, niepowtarzalną okazję: zyskaj albo trać.

Starając się zachować spokojne brzmienie głosu, Joanna powiedziała:

— Proponujesz więc Yamagacie linię produkcyjną kliprów w zamian za udział w ich programie termojądrowym.