— Który może przynieść znaczne zyski, jeśli paliwem reaktorowym będzie wydobywany na Księżycu helion — powiedział Rashid.
— W takim razie czemu nie wydobywamy go sami? Z nanomaszynami możemy pozyskiwać helion przy ułamku kosztów ponoszonych przez Yamagatę.
— Joanno, pora, żebyś przestała traktować Bazę Księżycową jak swój prywatny folwark! — warknął Rashid.
Odebrała jego słowa jak policzek.
— Żywisz urazę już od ośmiu lat, Omar, od kiedy zarząd dał Bazie pierwszeństwo przed twoim pomysłem z energią termojądrową.
— To był błąd i mamy szansę go naprawić.
— Rezygnując z Bazy Księżycowej i pozwalając, by Yamagatą przejął linie produkcyjną kliprów.
— Posiadamy patenty — sparował Rashid. — Yamagata będzie nam za nie płacić, podczas gdy nasze koszty spadną do zera.
Jedna z kobiet mruknęła:
— Yamagata będzie wnosić opłaty, dopóki nie rozłoży klipra na części i nie opracuje technologii produkcji na tyle różnej od naszej, by zerwać porozumienie patentowe.
— Co zajmie najwyżej rok albo dwa — dodał inny członek zarządu.
— Nie, jeśli połączymy się z Yamagata — powiedział Rashid.
Zapadła cisza. Są zaskoczeni, pomyślała Joanna.
— Fuzja ma sens — podjął Rashid znacznie spokojniej. — Połączone korporacje staną się wiodącym producentem środków transportu aerokosmicznego i energii termojądrowej. Wartość waszych udziałów wzrośnie dziesięciokrotnie. Nawet więcej.
— Nigdy nie zagłosuję za fuzją z Yamagata Industries — powiedziała Joanna złowieszczo niskim głosem.
— A dlaczego nie? — zapytał Rashid uszczypliwym tonem. — Obawiasz się, że twój syn będzie musiał wrócić na Ziemię i żyć z nami wszystkimi?
— To niestosowna uwaga.
— I nie ma nic do rzeczy, panie przewodniczący — zaznaczył łysy, zażywny jegomość siedzący po prawej stronie Joanny. Inni mruknęli i pokiwali głowami.
Rashid na chwilę zamknął oczy i powiedział cicho:
— Macic rację. Posunąłem się za daleko. Joanno, poroszę o wybaczenie. Dałem się ponieść gorączce chwili…
Spojrzała mu prosto w oczy. Cisza przeciągała się boleśnie. Tamara Bonai sprawiła, że czar prysnął.
— Proponuję przejść do głosowania nad rezolucją przedstawioną przez panią Brudnoj.
— Popieram — powiedział mężczyzna siedzący naprzeciwko niej.
Rezolucja przeszła jednym głosem: Tamary Bonai. Joanna odetchnęła z ulgą. Nie wskoczyła do jego obozu, pomyślała. Może do łóżka, ale nie do obozu.
Potem pomyślała: Ale rezolucja niewiele znaczy, na pewno nie w porównaniu z kwestią fuzji z Yamagata.
Rashid mówił:
— …każdy członek zarządu powinien dać wyraz naszemu poparciu dla Bazy Księżycowej w rozmowie ze swoim senatorem. Powołam również komitet, który spotka się z panią prezydent, aby zaprezentować podjętą rezolucję. Joanno, chyba powinnaś mu przewodniczyć.
Wydawało się, że przyjmuje porażkę z klasą. Dlaczego nie? — zapytała się w duchu Joanna. Wszyscy członkowie zarządu marzą o zwielokrotnieniu wartości swoich udziałów.
— Myślę, że powinniśmy powołać drugi komitet — powiedziała bez namysłu. — Do współpracy z przewodniczącym zarządu w negocjacjach z Yamagatą.
— Tego nie mamy w porządku dziennym — warknął Rashid.
— Nazwij to nowym punktem.
— Chcę zasiadać w tym drugim komitecie — zgłosił się jeden z członków.
— Ja również — oświadczyła Joanna słodko.
Dzień czterdziesty
Tamara Bonai zmieniła plany powrotu do Kiribati i przedłużyła pobyt w Savannah o dwadzieścia cztery godziny — na prośbę Rashida.
Po zakończeniu zebrania zarządu poprosił ją, żeby została dzień dłużej.
— Teraz, gdy ciśnienie opadło, chciałbym zabrać cię na morską wycieczkę.
Zobaczyła w jego oczach coś, co ją zdziwiło: nie gniew ani zatroskanie z powodu nieustępliwości Joanny Brudnoj, tylko ulgę, niemal satysfakcję. Po chwili zastanowienia uśmiechnęła się i wyraziła zgodę. Na zebraniu nie powiedział wszystkiego, co mu chodzi po głowie, pomyślała. A może cieszy go perspektywa wspólnej wyprawy. Sami na łodzi — trudno będzie uniknąć jego zalotów. Ale w jego oczach wyczytała coś więcej. Triumf.
Był szczęśliwy i beztroski, gdy kierował motorowy jacht w dół rzeki, za Fort Pułaski i port kliprów na Tybee Island na błę-kitnoszary, wzburzony Atlantyk.
— Zapowiada się piękny dzień — powiedział radośnie, siedząc w fotelu pilota z jedną gołą nogą przewieszoną przez podłokietnik. — I cudowna, gwiaździsta noc.
Był na boso, ubrany w niebieskie kąpielówki i koszulkę z logo Masterson Corporation. Bonai miała żółte jak słońce bikini pod zwiewnym, przejrzystym, drugim do bioder peniuarkiem.
— Ani jednej chmurki — zachwycał się Rashid.
Tamara nie martwiła się o pogodę. Żałowała, że Rashid nie wziął żaglówki, bo żeglowanie byłoby przyjemniejsze od telepania się na silniku. Dobrze, że elektryczny silnik łodzi był cichy i czysty; spaliny nie raziły jej zmysłu powonienia.
Dzień minął bez zakłóceń. W porze lunchu już nic widzieli lądu. Słońce zaszło i zgodnie z przewidywaniami Rashida na niebie rozbłysły gwiazdy, inne niż konstelacje znane jej z Kiribati, ale równie piękne.
Księżyca nie było widać.
Rashid przez cały dzień gawędził na lekkie tematy, jakby zebranie zarządu było ostatnią rzeczą, o której chciałby mówić. Przy kolacji jednakże wspomniał o swojej długiej walce w drodze na szczyt Masterson Corporation.
— Muzułmaninowi niełatwo wybić się w korporacyjnej Ameryce, nawet muzułmaninowi urodzonemu i wychowanemu w Baltimore — mówił z rosnącą goryczą. — Ale pracowałem ciężej od innych. Kiedy przezywali mnie Omarem, puszczałem to mimo uszu. I nazywali mnie gorzej, za plecami, wiem. Arabus. Sierściuch.
Tamara westchnęła współczująco, sięgając po cielęcinę i sałatkę.
Na deser były figi, daktyle i szampan. Tamara wiedziała, co będzie dalej i niemal się cieszyła. Niedługo później leżeli w koi na dziobie łodzi, dysząc w rytm fal oceanu. Stwierdziła, że Rashid jest doświadczonym kochankiem; umiał sprawić, że oboje odczuwali przyjemność.
Później, gdy leżeli spoceni i wyczerpani pod sufitem odległym nie dalej jak o wyciągnięcie ręki, Tamara delikatnie, powoli kierowała rozmową w taki sposób, by Rashid powiedział jej więcej o sobie. O swoim wzlocie do zarządu Mastersona. O zwycięskiej bitwie o fotel przewodniczącego. O ambicji ofiarowania światu bezpiecznego, czystego, ekonomicznego źródła energii.
— Z tego będę znany, gdy już mnie nie będzie — powiedział cicho w ciemności. — Przyszłe pokolenia będą pamiętać, że dzięki mnie energia termojądrowa weszła do powszechnego użytku.
Przez długą chwilę Bonai nic nie mówiła. Słuchała poskrzy-pywania, gdy łódź wznosiła się i opadała na falach oceanu, myśląc, że to naukowcy Yamagaty z uporem pracowali nad praktycznym wykorzystaniem syntezy jądrowej.
— To wspaniałe osiągnięcie — powiedziała wreszcie.
— Tak. Wspaniałe.
— Ale jeśli pani Brudnoj uniemożliwi fuzję z Yamagatą… Co wtedy?
Zaśmiał się cicho i odwrócił w jej stronę.
— Nie może temu zapobiec. Widziałaś, jak zareagowali członkowie zarządu, gdy powiedziałem, o ile wzrośnie wartość ich udziałów.
— Pani Brudnoj jest zdeterminowaną kobietą. I ma ogromne wpływy.
— Już niedługo. Za jakieś miesiąc Baza Księżycowa będzie należeć do Yamagatą Industries i Joanna straci punkt oparcia.