— Za jakiś miesiąc?
Rashid przeciągnął ręką po jej nagim udzie.
— Tak. Od paru tygodni Yamagatą przerzuca żołnierzy sił pokojowych do swojej bazy w Koperniku. Razem ze specjalnym odziałem sił bezpieczeństwa zaatakują Bazę Księżycową i zajmą ją tak szybko, że Joanna i jej chłopak nawet się nie spostrzegą.
Zauważyła, że znów jest podniecony. Ja go kręcę, zastanowiła się, czy myśl o pokonaniu Joanny w walce o władzę?
Zaśmiała się z tego pytania. Rashid uznał, że zareagowała na wynik jego zabiegów i zaczął gładzić ją z większym zapałem.
Westchnęła i popieściła jego brodatą twarz, potem szepnęła mu do ucha:
— Stworzyłeś armię na Księżycu, a ludzie z Bazy nawet o tym nie wiedzą.
— Niezupełnie armię — odparł, zadowolony z jej akceptacji — Tylko parę setek żołnierzy. Ale mają rakiety i pojazdy gąsienicowe. Wystarczy, żeby otoczyć Bazę i zmusić do kapitulacji. Albo zniszczyć.
— Kiedy?
Ale Rashid przestał mówić i ułożył się na niej. Tamara zamknęła oczy i myślała o Dougu Stavengerze.
— Generał O’Conner jest na konferencji i nie wolno mu przeszkadzać — powiedziała kobieta.
Jack Kilifer ze złością wlepiał oczy w twarz na ekranie wide-ofonu. Typowa biurwa z Korpusu Miejskiego, pomyślał: szara suknia zapięta pod samą brodę, ani śladu makijażu, włosy związane w kok na czubku głowy. Mogłaby być atrakcyjna, gdyby trochę się wyluzowała.
— Poinformuje go pani, że dzwoni Jack Kilifer? — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Z Savannah?
— Generałowi nie wolno przeszkadzać — powtórzyła jak bezmyślny robot.
Zastanowił się szybko. Generał pewnie śpi albo może jest w śpiączce. Stale miał te niewielkie udary, które pozbawiały go przytomności na parę dni z rzędu. Nie mogę powiedzieć recepcjonistce, że Tamara Bonai jest na pieprzonej łodzi i nie mogę do niej dotrzeć. Nikt nic powinien o tym wiedzieć z wyjątkiem generała i mnie.
— W porządku — warknął do niewzruszonej kobiety. — Niech pani powie generałowi, że dzwoniłem z Savannah, dobrze?
— Oczywiście, proszę pana.
— I że jutro wyjeżdżam na wakacje do Kiribati.
— Przyjemnego wypoczynku, proszę pana.
Przerwał połączenie i ekran ściemniał. Tam ją dopadnę, powiedział sobie. Na wyspach. Załatwię ją i będzie po krzyku. Potrzebna mi tylko łódź.
Tamara nie śmiała kontaktować się z Dougiem z Savannah. Po nocy z Rashidem, gdy wrócili z morza, pospieszyła do hotelu, gdzie wzięła półgodzinny tusz, a potem pojechała do portu rakietowego na Tybee Island. Asystentka spakowała bagaże i towarzyszyła jej w limuzynie dostarczonej przez Masterson Corporation.
Przez cały półgodzinny lot balistyczny Bonai walczyła z pokusą zatelefonowania do swojego biura na atolu Tarawa, żeby połączono ją z Bazą Księżycową.
Kliper wystartował z Savannah w południe czasu miejscowego. Była 7.42 rano, gdy Tamara weszła do swojego gabinetu. Po-stukała w klawiaturę komputera i stwierdziła, że w Bazie jest 5.42 po południu. Idealnie.
Niespełna dziesięć minut później rozmawiała z Dougiem, patrząc na jego skupioną twarz na ekranie.
— Miesiąc? — Doug wyglądał na przestraszonego.
Pokiwała głową.
— Kilkuset żołnierzy. Gromadzą się w bazie Yamagaty w Koperniku.
Doug wbił oczy w przestrzeń.
— Przylatują zwyczajnymi LPT — mruknął.
Już chciała zapytać, co to są LPT, gdy sobie przypomniała: lunarne pojazdy transferowe, niezdarne, kanciaste transportowce, które kursowały regularnie między stacjami kosmicznymi na orbicie Ziemi i placówkami na Księżycu. ONZ zakazała komunikacji z Bazą Księżycową, ale baza Yamagaty nie podlegała restrykcjom. Konie trojańskie, pomyślała Bonai, przewożące żołnierzy na Księżyc po kilku na raz.
Doug widział, że Tamara jest okropnie zmartwiona, przestraszona. Naprawdę jej na nas zależy, powiedział sobie. Może mama ma rację i naprawdę zależy jej na mnie.
— Mają pociski rakietowe? — zapytał.
Trzy sekundy później odparła:
— Powiedział, że mają traktory, rakiety i wszystko inne, czego potrzeba do okrążenia Bazy i zmuszenia was do kapitulacji.
— A więc dlatego nie widzieliśmy żadnych ruchów wojsk. Gromadzą się po parę osób na raz w Nippon Jeden.
— Tak.
— I trenują. Aklimatyzują się do warunków panujących na Księżycu.
— Co zamierzasz zrobić, Doug? Za miesiąc będą gotowi do ataku!
— Nie wiem — odparł uczciwie. — Nie wiem, czy możemy zrobić cokolwiek w tak krótkim czasie.
Na twarzy Tamary odmalował się niepokój, gdy usłyszała jego odpowiedź.
— Doug, nie pozwól się zniszczyć! Poddaj się. Nie daj się zabić.
Nic nie powiedział. Nic nie mógł powiedzieć. Yamagata i siły pokojowe wkroczą do Bazy i pokonają ich. Zrozumiał, że jego wysiłki mające na celu zorganizowanie obrony były dziecięcą zabawą. Udawał, że jest dowódcą, podczas gdy brakowało mu wiedzy, doświadczenia, środków-jak dziecko z plastikowymi miotaczem bawiące się w żołnierza.
— Doug? — zawołała Tamara. — Możesz poddać się teraz, wiesz. Mogę wysłać kliper po ciebie i kogo tylko zechcesz. Możesz zamieszkać w Kiribati. Tutaj będziesz bezpieczny.
— Dzięki — mruknął, nadal oszołomiony tym ciosem. Wszystko na próżno, powtarzał sobie w duchu. Nigdy nie mieliśmy szans, od samego początku.
— Zadzwonię do ciebie za jakiś czas — powiedział z roztargnieniem. — Muszę… Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć.
— Będę tutaj, Doug. Będę czekać na telefon.
Zgarbił się w fotelu za biurkiem, gdy ekran ściemniał. Miał mętlik w głowie.
Do pokoju weszła Edith, cała w uśmiechach.
— Właśnie wysłałam następny reportaż godny Pulitzera — oznajmiła z dumą i pochyliła się, żeby cmoknąć go w policzek. Potem zniknęła za przepierzeniem w sypialni.
Nim zdążył jej odpowiedzieć, ktoś zapukał w futrynę i rozsunął harmonijkowe drzwi, by wetknąć głowę do pokoju. Jinny Anson.
— Muszę z tobą pogadać, szefie — powiedziała lakonicznie. — Masz chwilę?
Rozsunęła drzwi na całą szerokość i weszła do pokoju. Za nią wmaszerował Nick O’Malley z Claire Rossi.
W małym pomieszczeniu nagle zrobiło się tłoczno, zwłaszcza po wejściu potężnie zbudowanego O’Mallcya. Rudzielec był zawstydzony jak chłopiec, który coś przeskrobał. Claire miała upartą, wyzywającą minę.
Doug zerwał się na nogi.
— O co chodzi?
— Ta przyszła matka — zaczęła Anson ostro — miała odlecieć statkiem ewakuacyjnym.
— To wy się pobraliście — powiedział Doug, czując pustkę w głowie.
— Postanowiłam zostać z moim mężem — oświadczyła Claire, łapiąc 0’Mallcya za rękę.
— Przecież jesteś w ciąży.
— Naruszyła warunki umowy o pracę — powiedziała Anson. — Przepisy wyraźnie mówią, że…
— Nie obchodzą mnie przepisy — odparła Claire. — Chcę zostać z mężem.
Doug popatrzył na O’Malleya, którego sztywna ruda czupryna prawie muskała sufit.
— Czy jesteś ograniczony, żeby nie zdawać sobie sprawy z ryzyka?
Z żałosną miną O’Malley odparł:
— Mówiłem jej. Mówiłem, żeby poleciała. Nie chciała mnie słuchać.
Kątem oka Doug zobaczył, że Edith wysunęła się zza przepierzenia i obserwuje przebieg wydarzeń. Myśli, że to będzie chwytliwy temat, uznał. Wzbudzi wielkie zainteresowanie.