— Wobec tego po co się tam zatrzymał?
— Tego zamierzam się dowiedzieć.
— Czemu nie zaczekamy na ochronę?
— Nie mogę pozwolić mu uciec. Mógłby powiedzieć żołnierzom, jak pozbawić nas zasilania i zająć Bazę.
— Chyba nie sądzisz, że tego nie wiedzą?
— Bam wie, co robimy, jak myślimy. Nie dopuszczę, by przekazał to wszystko żołnierzom.
— Doug, chrzanisz od rzeczy — powiedziała, czując wzbierającą złość. — Zachowujesz się jak zadufany w sobie szeryf, który musi samotnie rozprawić się z bandytą.
— To nie tak, Edith.
— Akurat. Skończy się tym, że zginiesz. I ja też.
— Nie! Ja… — Doug uświadomił sobie, że w oskarżeniu Edith jest trochę prawdy. Odwrócił się do niej, lecz zobaczył tylko odbicie własnego hełmu w jej wizjerze.
— Przynajmniej zaczekajmy na wsparcie — poprosiła.
— Edith… ufałem mu. Uważałem go za człowieka, na którym mogę polegać. Nie wiem, czemu chciał mnie zabić…
— Bo jest wtyczką ONZ — warknęła. — Albo Yamagaty, co bardziej prawdopodobne.
— Albo nanoluddystów. Wcześniej nie dopuszczałem do sie3ie takiej myśli, ale może ostatecznie udało im się zinfiltrować Bazę.
— W takim razie czemu dążysz do konfrontacji?
Tak, dlaczego? — zapytał się w duchu. Ten człowiek jest mordercą, wynajętym zabójcą, może fanatycznym nanoluddystą. Co z tego, jeśli powie żołnierzom o żałosnej obronie, jaką próbujemy zorganizować? Wielkie mi rzeczy. Przyjdą tutaj i zajmą Bazę niezależnie od naszych starań.
Potem pomyślał o Tamarze. Stał, bezsilny niczym dziecko, i patrzył, jak Kilifer ją gwałci i zabija. Morderca! — wrzasnęło jego sumienie. Pozwoliłeś ją zamordować! Zobaczył zadowoloną, nienawistną gębę Kilifera, błysk w jego oczach, usłyszał warczenie głosu. Znajdę go, obiecał sobie. Wytropię go, gdziekolwiek jest i zabiję. Wypruję mu flaki. Rozedrę go na kawałki.
Ale Kilifer przebywa pół miliona kilometrów stąd, w świecie, do którego nie możesz wrócić. Gordette jest w zasięgu; niedługo staniesz z nim oko w oko. Zabijesz Bama? Każesz mu zapłacić za zbrodnię Kilifera? Czemu nie? Co za różnica? Wszyscy są zabójcami, mordercami. Czas zacząć im odpłacać. Czas wyrównać rachunki.
Jednak drugi głos w jego głowie powiedział: Lubiłem Bama. Z czasem mogliśmy zostać przyjaciółmi. Wydawał się taki zrównoważony, taki poważny, jak starszy brat…
A potem przypomniał sobie:
— Greg też próbował mnie zabić.
— Co? — zapytała Edith.
— Może to moja wina. Może ze mną jest coś nie w porządku.
— O czym ty mówisz, Doug?
— Greg, mój starszy brat — przyrodni, ściśle mówiąc — dostał szału i próbował zniszczyć całą Bazę. Chciał mnie zabić, jak Bam.
— Co się z nim stało?
— Zabiłem go — odparł Doug rwącym się głosem. — Nie chciałem, ale nie było innego wyjścia…
Teraz Edith pogrążyła się w milczeniu. Doug automatycznie kierował ciągnikiem, podążając tropem jasnych kolein na przyciemnianym od eonów regolicie, rozpamiętując i wspominając.
— Chcesz więc zmierzyć siq z Gordette’em, żeby ożywić swojego brata, prawda? — zapytała w końcu.
Doug pokręcił głową.
— Nie, chyba nie. — Potem musiał przyznać: — Naprawdę nie wiem, Edith. Po prostu muszę to zrobić.
Georges Faure stwierdził, że trzysekundowe opóźnienie w łączności z Księżycem jest wyjątkowo irytujące. Jak można prowadzić normalną rozmowę, kiedy między pytaniem a odpowiedzią są takie przerwy?
— Tydzień — rzekł pułkownik sił pokojowych w odpowiedzi na jego pytanie. — Dziesięć dni, maksymalnie.
— Dlaczego tak długo, pułkowniku? — nacisnął Faure. — Dlaczego nie jutro?
I znowu czekanie. Sekretarz generalny gotował się ze złości, patrząc na ekran.
Spokojna, beznamiętna twarz pułkownika Giapa mogła służyć za studium dalekowschodniej cierpliwości; oczy pod ciężkimi powiekami nie wyrażały żadnych emocji.
— Ma pan już cały kontyngent żołnierzy — wybuchnął Faure, nie czekając na odpowiedź. — Uzbrojenie też zostało dostarczone, prawda?
Sądząc z okazywanych reakcji, Giap mógłby być posągiem z drewna tokowego. Faure niespokojnie wiercił się w fotelu, walcząc z pragnieniem rzucenia w ekran jednym z pamiątkowych bi-bclotów, które leżały na biurku.
— Batalion jest w pełnej sile — powiedział pułkownik — i mamy zaplecze logistyczne. Przybyła również grupa specjalna, zorganizowana przez Yamagata Industries.
— Więc na co czekacie? Uderzać! Uderzać natychmiast!
Pułkownik mówił dalej:
— …konieczne przećwiczenie taktyki, jaką zastosujemy do zajęcia Bazy Księżycowej. Poza tym żołnierze muszą przyzwyczaić się do niskiej grawitacji Księżyca i do działania w skafandrach kosmicznych. To niezwykle ważne, gdyż muszą być równie sprawni jak na Ziemi.
Faure opadł na fotel, gdy pułkownik punkt po punkcie omawiał plan ataku na Bazę Księżycową: rozwinięcie oddziału na zewnątrz gór pierścieniowych Alfonsa; uderzenie jądrowe, które zniszczy farmy energii słonecznej; wystrzelenie pocisku z głowicą penetrującą w podpowierzchniowy generator nuklearny; marsz przez góry i dolinę krateru do celu; natarcie na główną śluzę i penetracja korytarzy; opanowanie kluczowych ośrodków nerwowych Bazy.
— Nim wejdziemy w korytarze — recytował Giap, patrząc na plan akcji — ludzie w Bazie Księżycowej będą mieli niecałą godzinę zasilania w energię elektryczną. Albo skapitulują albo się poduszą.
— A jeśli wybiorą śmierć? — zapytał Faure. — Ostatni samobójczy akt oporu?
Giap nieledwie się uśmiechnął.
— Mało prawdopodobne. Mamy profile psychologiczne całej załogi, uzyskane z Masterson Corporation. Ci ludzie nie są fatalistami. Samobójstwo, nawet jednostkowe, nigdy nie przyjdzie im na myśl.
Faure pokiwał głową. Osobiście poprosił Ibrahima al-Rashi-da o dostarczenie charakterystyk psychologicznych. Formalnie dokumentacja stanowiła własność korporacji Kiribati, ale najwyraźniej Rashid nie miał problemów z uzyskaniem jej przez komputery Mastersona.
Giap kontynuował:
— Jednakże grupa specjalna Yamagaty jest przygotowana na misję samobójczą, jeśli nasz atak frontalny nie przyniesie spodziewanego rezultatu.
Faure wiedział, że grupa specjalna Yamagaty składa się z fanatycznych nanoluddystów, zwerbowanych w Japonii i innych krajach.
— Przez Przełęcz Wojdohowitza przerzucimy na ciągnikach dwa generatory nuklearne i zaproponujemy zasilanie w energię — mówił pułkownik. — Pod warunkiem, że załoga skapituluje.
— A jeśli odmówią?
Znów ta piekielna przerwa.
— Wtedy wkroczymy i opanujemy Bazę. Jeśli się nie uda, grupa specjalna Yamagaty zniszczy aparaturę zaopatrującą Bazę w powietrze i wodę, a także centrum kontroli, farmy i nanolaboratoria.
Faule odetchnął głęboko. W takim wypadku z Bazy Księżycowej nic nie zostanie, pomyślał. Ale co z tego? Yamagata chce przejąć Bazę w stanie nienaruszonym, lecz będzie lepiej, gdy zostanie całkowicie zniszczona.
Jeśli tylko pułkownik wreszcie ruszy do ataku. Po co czekać? Uderzyć raz, a dobrze.
A jednak milczał. Już raz rozkazał siłom pokojowym szybkie uderzenie i skończyło się to fiaskiem.
Ale tym razem będzie inaczej, powiedział sobie. Patrząc w pozbawione wyrazu oczy pułkownika Giapa, doszedł do wniosku, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie powinien wtrącać się w decyzje taktyczne. Baza Księżycowa za siedem do dziesięciu dni zostanie zajęta.