Выбрать главу

— Bo nie chciałam, żeby nanotechnologia doprowadziła do nowego wyścigu zbrojeń — odparła Jill. — Nigdy nie przypuszczałam, że traktat zostanie wykorzystany przeciwko Bazie. Wiesz, że nie mogą przeżyć bez nanomaszyn.

Pani prezydent westchnęła.

— Zakładam więc, że będziesz głosować za niepodległością, jeśli sprawa trafi do Trybunału?

— Jest przewidziana na listopad. Próbowałam zwołać sesję nadzwyczajną, ale zostałam przegłosowana.

— To nie ma znaczenia, Jill. Do listopada sprawa zostanie zamknięta. Prawdę mówiąc, stanic się to mniej więcej za tydzień.

— Zamierzasz to zrobić? Zaatakować Bazę?

— Organizacja Narodów Zjednoczonych, nic ja.

— Ale ty nic wniesiesz protestu, prawda? Gdybyś zrobiła piekło, Faure musiałby się opamiętać.

— Nie zamierzam ingerować w operacje ONZ.

Jill zagotowała się ze złości.

— W takim razie mam nadzieję, że nie zostaniesz wybrana na drugą kadencję — burknęła.

Tym razem pani prezydent pokazała zęby w uśmiechu.

— Nowa Moralność zagłosuje na mnie ponownie, ponieważ poparłam traktat nanotech.

— Tak sądzisz?

— Wszystkie sondaże na to wskazują.

— Więc nie zgodzisz się na ekstradycję Kilifera?

— W żadnym wypadku.

— Cholera! Gdybym była na miejscu Douga Stavengera, przyleciałabym na Ziemię i własnoręcznie powiesiła tego łajdaka.

— Od kiedy to Trybunał Haski popiera wymierzanie sprawiedliwości przez obywateli?

— Chodzi o sam fakt — warknęła Jill. — Kiedy rząd nic nic robi, masz prawo wykonać własny ruch. Jcffcrson wpisał to do Deklaracji Niepodległości, pamiętasz?

— Jill, moja droga, Stavengcr i reszta jego lunonautów już nie uważają nas za swój rząd. Nieprawdaż?

Jill nie znalazła na to odpowiedzi. Luce zawsze była lepszym dyskutantem; gdyby chciała, mogłaby przegadać samego diabła.

Baza Księżycowa

W biurze Jinny Anson panował tłok. Doug siedział przy końcu stołu dostawionego do biurka, mając przed sobą Zimmermana, Cardenas, fizyka Wicksena i szefów głównych wydziałów Bazy. Przy stole nie starczyło miejsca dla Edith, więc zajęła miejsce za Dougiem, po prawej stronie.

Bam Gordette siedział samotnie na kanapie przy drzwiach, oddzielony od wszystkich metrem pustej podłogi i niemal namacalną nieufnością. Traktują go jak zadżumionego, pomyślał Doug.

— Jesteś pewien, że siły pokojowe niedługo wkroczą do akcji? — zapytała Jinny Anson.

— Mamy może tydzień, jeśli dopisze nam szczęście — odparł Doug ponuro. — Co możemy osiągnąć w tym czasie?

W biurze zapadło ciężkie milczenie. Nawet zwykle wesoła Anson była przygaszona.

— Wix? — zapytał Doug. — Działo jest potrzebne za tydzień. Fizyk powoli pokręcił głową, podnosząc na niego duże smutne oczy.

— Mówiłem, że budowa zajmie dwa dni lunarne… dwa miesiące.

— Masz siedem dni ziemskich. Może mniej.

Wicksen tylko pokręcił głową.

— Zagoń wszystkich do pracy — powiedział Doug.

— Już szybciej nie możemy pracować.

— I jak idzie?

Fizyk wzruszył ramionami i jakby się skurczył.

— Kolimator wiązki jest skończony. Aparatura celownicza jest gotowa do przetestowania. Trzeba ściągnąć i połączyć klamoty z wyrzutni. Następnie przeprowadzić próbę całego systemu.

— Klamoty? — zaciekawiła się Edith.

— Sprzęt — wyjaśnił Harty Clemens lakonicznie, nim Wicksen zdążył się odezwać. — Brzęcząca, szczękająca kupa bliżej nieokreślonych rupieci.

— Aha.

— Prowizorka — dodał Wicksen, uśmiechając się lekko do Clemensa. — Poskładana naprędce, bez troski o wygląd.

— Klamoty — powtórzyła Edith.

— Możecie skończyć przed końcem tygodnia? — zapytał Doug.

— Musimy przetestować…

— Nie ma czasu! — powiedział Doug ostro. — Złóż wszystko do kupy i postaraj się, żeby działało. Przetestujesz urządzenie po złożeniu, jeśli wojsko da nam czas.

Duże oczy Wickscna zrobiły się jeszcze większe.

— Chcesz, żeby los Bazy zależał od nie wypróbowanego sprzętu?

— Jeśli nie zadziała i tak będzie po nas. Mam rację?

Fizyk zastanawiał się przez chwilę, wbijając w Douga oczy lemura. Wreszcie przyznał:

— Zgadza się.

— Chwileczkę — powiedziała Anson, siedząca za biurkiem.

— Wix, starczy ci czasu na podłączenie układu sterowania w taki sposób, żeby kierować działem stąd?

— Nic. Trzeba będzie obsługiwać je ręcznie, przy wyrzutni.

— Małe piwo — powiedział Vince Falcone.

Wicksen poważnie pokiwał głową.

— Zwłaszcza gdy pocisk jądrowy leci ci prosto na głowę — dodał Falcone.

Wicksen powtórzył gest.

— Więc jeśli działo się nie sprawdzi, zginiecie w wybuchu jądrowym — powiedziała Anson.

— Zgadza się — odparł Wicksen powoli. — Będziemy obsługiwać nie przetestowane urządzenie, na otwartej przestrzeni, w skafandrach. Jeśli nie zadziała za pierwszym razem, usmażymy się jak frytki.

Wszystkie oczy skierowały się na Douga.

— Inna możliwość polega na tym, że pozwolimy wojsku zbombardować nasze farmy solame — powiedział, ale myślał: Nie mogę zmusić Wixa i jego ludzi, żeby tam poszli. Nie mogę im tego kazać.

Wicksen wykrzywił usta w dziwnym, enigmatycznym uśmiechu.

— Cóż… musimy się postarać, żeby sprzęt zadziałał za pierwszym razem. — Odsunął krzesło od stołu. — Wracam do warsztatu. Mam kupę roboty, a czasu niewiele.

Wszyscy patrzyli, jak wychodzi z biura i cicho zamyka drzwi. Anson pokręciła głową.

— Nie tylko Japonce mają kamikadze.

Falcone, z grymasem na śniadej twarzy, powiedział do Do-uga:

— Chcesz go wysłać na samobójczą misję?

— Widzisz inne wyjście? — zapytał Doug. Próbował mówić z przekonaniem, którego w rzeczywistości mu brakowało. — Z wyjątkiem kapitulacji? — dodał, uprzedzając odpowiedź.

— Dobra, Wix podjął decyzję — powiedziała Anson. — Ruszamy dalej.

Doug zwrócił się do Zimmcrmana:

— Profesorze, co pan dla nas wymyślił?

— Nic — odparł Zimmerman beznamiętnie.

— Nic?

— Nic, co mogłoby być gotowe za tydzień.

Doug popatrzył na Cardenas.

— Kris?

— Jesteśmy gotowi wstrzyknąć lecznicze nanomaszyny każdemu, kto wyrazi zgodę. Po twoich niedawnych przejściach… — mimo woli łypnęła na Gordctte’a — mnóstwo ludzi zrozumie, że nanomaszyny mogą być nadzwyczaj przydatne.

— Dobrze.

— Ale jest też minus — dodała Cardenas, ostrzegawczo wznosząc palce. — Większość zamierza wrócić na Ziemię, prędzej czy później. Będą narażeni na poważne kłopoty, mając w sobie nanomaszyny.

Doug opadł na poskrzypujące plastikowe krzesełko.

— Jak więc brzmi konkluzja, Kris?

— Większość nie zgodzi się na zastrzyk. Ale jesteśmy gotowi na udzielanie natychmiastowej pomocy poszkodowanym.

Głupcy, pomyślał Doug. Potem wspomniał własny strach przed powrotem na Ziemię, gdzie czekali zabójcy rekrutujący się z fanatycznych nanoluddystów. Jak Kilifcr. Jak fanatycy, którzy mordowali każdego, kto publicznie opowiadał się za nanotechnologią.

— W porządku — rzekł ze zmęczeniem w głosem. — Zakładam, że pracujesz z personelem medycznym.