Cardenas wyszczerzyła zęby.
— Z całą trójką.
Ani Debbie Paine, ani Harry Clemens nie zaproponowali niczego, co byłoby przydatne do obrony Bazy. Nim Doug zdążył zapytać Vince’a Falcone, krzepki, smagły inżynier spojrzał na niego z błyskiem w oczach.
— Myślałem… — powiedział.
— Chyba czułem swąd palącego się drewna — zażartował Clemens.
— Przyjdą przez Przełącz Wojo, prawda? — zapytał Falcone retorycznie.
Doug popatrzył na Gordctte’a, który lekko pokiwał głową.
— Może by tak zatarasować przejście? — zaproponował Falcone.
— Zatarasować?
— Właśnie. Znasz piankożcl, którego używamy do izolacji i tak dalej? To inteligentny hydrożel. Powiększa się albo kurczy w zależności, jak się go potraktuje.
Doug przypomniał sobie, że piankożel został użyty do uszkodzenia jego skafandra. Znów zerknął na Gordette’a; Bam odpowiedział mu niewzruszonym spojrzeniem.
Falcone uśmiechał się, zadowolony z siebie.
— Przypuścimy, że rozłożymy jakąś tonę pianki na Przełęczy Wojo. Żołnierze będą jechać ciągnikami, prawda? Kiedy znajdą się na przełęczy, uaktywnimy żel mikrofalami z anten na górze Yeager.
— I żel spuchnie, powiększając objętość kilkaset razy! — zawołała Anson z przejęciem.
— No właśnie. Ciągniki ugrzęzną w pacce jak muchy w pajęczynie. Jak ciężarówki w głębokim błocie.
— Możesz zatrzymać ciągniki? — zapytał Doug. Była to pierwsza dobra rzecz, jaką usłyszał.
— Chyba tak — odparł Falcone z uśmiechem.
— A żołnierze? Nie będą mogli przejść? — zapytała Debbie Paine. — Przecież pianka twardnieje jak beton, prawda?
— Prawda — przyznał Falcone.
Doug odwrócił się do Gordette’a.
— Bam, co myślisz?
W pokoju zapadła głucha, nieprzyjemna cisza. Przerwał ją Gordette.
— Nawet jeśli zejdą na dno krateru, stracą większość ciężkiego sprzętu.
— To znaczy? — zapytał Clemens.
— Wyrzutnie pocisków rakietowych. Artylerię. Skrzynie z amunicją. Będą mogli zabrać tylko to, co udźwigną na własnych plecach. Punkt dla nas.
— Czy w parę dni można wyprodukować potrzebną ilość piankożelu? — zapytał Doug.
Falcone podrapał się po zarośniętej szczęce.
— Mamy trochę w zapasie… Każę chemikom zrobić tyle, ile dadzą radę.
— Ale czy wystarczy?
— Nie wiem — odparł Falcone ponuro, ale zaraz się rozjaśnił. — Chwileczkę — podjął z zapałem. — To mogłoby być jeszcze lepsze.
— Co?
— Jeśli przekażemy dość mocy z farm solarnych do mikrofalowych anten na Yeager…
— Pod warunkiem, że działo Wixa spisze się należycie i farmy nie zostaną zbombardowane — wtrąciła Anson.
— Jasne, jasne — mruknął Falcone niecierpliwie. — Tak czy siak, dajcie mi dość mocy do nadajników mikrofal, a usmażę żołnierzy jeszcze na przełęczy.
Doug ściągnął brwi.
— O czym ty mówisz, Vince?
— Żołnierze będą w skafandrach, prawda? W skafandrach jest mnóstwo metalu. Wiązka mikrofalowa ma wystarczającą siłę, by rozgrzać metal, przeniknąć przez skafander i usmażyć faceta!
Anson poderwała się na krześle.
— Można rozprawić się z nimi, zanim się do nas zbliżą!
— Nie! — zawołała Edith.
Doug odwrócił się do niej, zaskoczony.
— Nie możecie tego zrobić — oświadczyła z determinacją.
— Czemu nic? — warknął Falcone. — Nie wykonałem obliczeń, ale założę się…
— Nie wolno zabić żadnego z nich.
— Nic wolno…?
— Jak mamy z nimi walczyć, skoro nic możemy ich zabijać?
Edith przesunęła się lekko do przodu.
— Najgorsze, absolutnie najgorsze, co można zrobić, to zabić choć jednego żołnierza.
Doug zrozumiał, do czego zmierza.
— Kapitan Munasinghe — mruknął.
— Otóż to. Faure próbował wykreować go na męczennika, chciał wykorzystać jego śmierć, żeby opinia publiczna zwróciła się przeciwko nam.
— Przecież sam się zabił — zauważyła Dcbbie Paine. — To nie była nasza wina.
— Otóż to — powtórzyła Edith. — Wyobraźcie sobie, co się stanie, jeśli usmażycie setkę żołnierzy. Wyobraźcie sobie, co zrobią z tym media na Ziemi.
W biurze znowu zapadła cisza, bardziej ponura niż wcześniej.
— Od wielu tygodni prezentujemy w mediach sprawę Bazy z waszego punktu widzenia: słabych małych facetów prześladowanych przez wielkie, złe Narody Zjednoczone i siły pokojowe — podjęła Edith. — I to zaczyna odnosić skutek. Wyniki sondaży w Stanach i Europie wskazują, że ludzie kibicują nam, nie ONZ.
— Za to i pięć dolców mogę kupić sobie kawę — burknął Falcone.
— Za parę miesięcy wasza petycja zostanie rozpatrzona przez Trybunał w Hadze. Potrzebujecie jak najbardziej korzystnego wizerunku.
— Dlatego nie możemy zabijać atakujących nas żołnierzy?
— zapytała Anson.
— Dokładnie — przyznała Edith z ożywieniem. — Obecnie mnóstwo ludzi na Ziemi stoi po waszej stronie. Słabszy zawsze budzi sympatią. Ale gdy zaczniecie wysyłać na Ziemię worki z ciałami, poparcie wyparuje w jednej chwili.
— Możemy więc wygrać bitwę, ale przegrać wojnę — powiedział Doug.
Edith pokiwała głową.
— Taki będzie skutek. Zacznijcie zabijać żołnierzy, a przekonacie wszystkich na Ziemi, że Faure ma rację. Przyślą jeszcze więcej żołnierzy. Albo pociski, albo cokolwiek innego, żeby zniszczyć Bazę.
— Nie możemy zabijać. — Falconc z niedowierzaniem pokręcił głową.
— W takim razie jak ich powstrzymać? — zapytała Anson.
— Jak wygrać bitwę bez zabijania wroga? — zapytał Doug.
— Cholernie dobre pytanie — mruknął Clemens.
Przez długą chwilę nikt nie powiedział słowa. Doug odwrócił się do Gordette’a.
— Bam, jak powstrzymać żołnierzy bez zabijania?
Wszyscy popatrzyli na Gordettc’a, nadal siedzącego przy drzwiach. Doug widział w ich oczach nieufność i jawną odrazę; zastanowił się, co widzi, co czuje Bam.
Gordette omiótł ich wzrokiem. Potem spojrzał prosto na Do-uga.
— Będziesz musiał ich unieszkodliwić.
— Jak?
Gordette przekrzywił głowę, zastanawiając się.
— Wszyscy będą w skafandrach. Będą prowadzić łączność radiową. Można ich zagłuszyć?
— Chyba tak.
— Jeśli nie będą mogli się porozumieć, spójny batalion przemieni się w gromadę zdezorientowanych jednostek.
— Jak mrówki! — zawołała Paine. — Wszystkie razem mogą zorganizować inwazję na inne mrowisko, ale jedna mrówka zdana na siebie jest niczym.
— Pozbawić ich łączności… — powtórzył Doug.
— To za mało — stwierdził Falconc. — Nadal będziemy mieć do czynienia z paroma setkami uzbrojonych żołnierzy. Porozumieją się na migi.
— Nie, jeśli będą ślepi — zadudnił Zimmerman.
— Co?
— Byłem głupi. — Zimmerman potrząsnął wielką głową. — Nie mogę uczynić was niewidzialnymi… ale mogę oślepić żołnierzy!
— Oślepić? Jak?
— To proste. Wpuścimy ich do tuneli. Wypełnimy powietrze nanomaszynami, które przywrą do wizjerów i zaciemnią je tak, że nie będą nic widzieć.
Doug natychmiast zapytał:
— Czy żuki mogą również przywrzeć do skafandrów? Zakleszczyć przeguby, unieruchomić żołnierzy?