Выбрать главу

— Tu jesteś!

Odwróciła się od okrągłego okna ze szkłostali i zobaczyła Eda-na McGratha stojącego we włazie. Jego potężna sylwetka wypełniała niemal całe wejście, obrysowana światłem padającym z głównego korytarza.

— Wreszcie się zjawiłeś — powiedziała, robiąc krok w jego stronę.

— Szukałem cię po całej tej blaszance — odparł zrzędliwym tonem. — Chodź, zjedzmy coś. Od śniadania nic miałem nic w ustach.

Hotelowa restauracja była prawie pusta. Przy eleganckich stolikach siedziały tylko dwie pary, a w najbardziej odległym kacie rodzice z dwójką dzieci. Mają więcej kelnerów niż klientów, pomyślała Meycrs, rozglądając się po wystawnie urządzonym wnętrzu. Na oknościanach widniały sceny astronomiczne, wspaniałe galaktyki płonące delikatnym różem i jaskrawym błękitem. Przez prawdziwe okna byłoby widać leniwie obracającą się scenerię; tło niezbyt przyjemne dla turysty z Ziemi, który zasiada do posiłku.

McGrath zaproponował szampana. Trącili się smukłymi kieliszkami i życzyli sobie zdrowia. Meyers była ubrana w wygodne brązowe spodnie i swobodną bluzkę haftowaną w kwiaty. McGrath miał na sobie szeroki biały golf i nowe dżinsy.

Krzywiąc wielką twarz w asymetrycznym uśmiechu, zapytał:

— Często tu bywasz?

Tekst był ograny, o czym oboje wiedzieli. Meyers zaśmiała się uprzejmie.

— Kiedyś, w dawnych czasach.

— O ile wiem, byłaś wtedy niezłą mąciwodą.

Jej uśmiech stał się tęskny.

— Wtedy — mruknęła.

Kelner przyniósł ogromne karty dań. McGrath zamówił trzy dania i wino, Meyers tylko sałatkę.

— Dobra — powiedział, gdy kelner się oddalił — chciałaś się ze mną tutaj spotkać. O co chodzi?

Meyers spojrzała w jego bladoniebieskie oczy.

— Edan, wiesz, że gdybym nadal była w senacie, zrobiłabym piekielną awanturę w związku z wojną przeciwko Bazie Księżycowej.

— Nie nazwałbym tego wojną.

— Takiego określenia używa twoja sieć.

McGrath wzruszył ramionami.

— Show-biznes, Jill. Wiesz, jak to jest.

— Potrzebuję twojej pomocy, żeby wywrzeć nacisk na panią prezydent.

Lekko wzniósł brwi.

— Myślałem, że jesteś po jej stronie. Należycie do tej samej partii…

— Nic w tej sprawie — warknęła Meyers. — Nigdy nie byłam bezkrytycznym poplecznikiem Nowej Moralności i ona o tym wic.

— Wepchnęła mnie do Trybunału, żeby pozbyć się mnie z senatu, bo wiedziała, że postawię się w kwestii Bazy.

— Czemu się nie stawiasz? Dam ci tyle czasu antenowego, ile zechcesz.

— Nic mogę. — Pokręciła głową. — Jako sędzia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości nie mogę mieszać się w politykę.

McGrath ze śmiechem zapytał:

— A to, co teraz robisz, nie jest polityką?

— To prywatna sprawa między nami.

— Tudzież Global News i Białym Domem — dodał.

Mcyers popatrzyła na niego znacząco.

— Przecież wiesz, o co mi chodzi, Edan.

— Niech ci będzie — ustąpił, podnosząc ręce w geście żartobliwej kapitulacji. — Ale co więcej mogę zrobić? Global transmituje doniesienia Edie Elgin z Bazy Księżycowej. Faure jest na mnie wściekły jak cholera.

— Mógłbyś zacząć od pokazania wymierającej stacji kosmicznej. Amerykanie tracą pracę z powodu Faure’a.

— I uporczywych twierdzeń Nowej Moralności, że traktat nanotech należy egzekwować nawet na Księżycu.

— Otóż to.

— Chcesz, żebym zaatakował Nową Moralność?

Zawahała się, studiując wyraz jego twarzy. McGrath był przystojny, zanim zaczął przybierać na wadze. Nadal prezentował się w miarę nieźle. Ale czy jest wystarczająco silny? — zastanowiła się.

Po namyśle odpowiedziała:

— Chcę, żebyś pokazał Amerykanom — a w istocie całemu światu — ile naprawdę kosztuje wojna przeciwko Bazie Księżycowej.

Kelner przyniósł pierwsze danie. Po jego odejściu McGrath podniósł łyżkę, ale zamiast zanurzyć ją w zupie, wycelował w Jill Meycrs.

— Wiesz, nic tak nie podnosi oglądalności jak porządnie kontrowersyjny temat — powiedział.

Meyers uśmiechnęła się do niego.

Baza Księżycowa

— Do licha, co ty wyprawiasz? — zawołała Claire Rossi.

Nick O’Malley wciągał do pokoju pękaty pojemnik, który przypominał przerośniętą walizkę o miękkich bokach i ledwo mieścił się w drzwiach.

— Procedura kryzysowa — odparł, upychając pojemnik w kącie między łóżkiem a biurkiem. Zajął prawic połowę wolnej podłogi.

Rossi z niecierpliwością patrzyła, jak jej mąż klęka i otwiera zapięcia na rzepy. Pochyliła się nad jego szerokim ramieniem i zajrzała do środka.

— Skafander kosmiczny!

— Zgadza się. Pokażę ci, jak się go zakłada na wypadek, gdybyś musiała to zrobić pod moją nieobecność.

— Czemu miałabym… aha.

Rozłożył na koi części skafandra i powiedział:

— Kiedy zacznie się atak, możemy stracić ciśnienie. Ten przyrząd zapiszczy, gdyby ciśnienie powietrza spadło poniżej granicy bezpieczeństwa.

Położył niewielką szarą skrzynkę na półce wyciętej w kamiennej ścianie nad koją.

— Kiedy usłyszysz alarm, jak najszybciej wskakuj w skafander. Pokażę ci, co i jak.

— A gdy w tym czasie będę w biurze? — zapytała.

O’Mallcy pokręcił głową.

— Kiedy żołnierze przypuszczą atak, wszyscy, którzy nie pełnią ważnych obowiązków, udadzą się do swoich kwater. Rozkazy kierownictwa.

Już chciała zażartować, że przecież jej praca w kadrach jest ważna, ale powstrzymała ją śmiertelnie poważna mina męża. Dlatego zapytała:

— Wszyscy dostaną skafandry?

— Dla wszystkich nie wystarczy.

— Dlaczego ja mam być wyjątkiem?

Uśmiechnął się niewesoło.

— Bo jesteś wyjątkowa. Wyszłaś za mnie. I jesteś w ciąży.

— Ale to znaczy, że ktoś inny będzie musiał obejść się bez skafandra.

Zacisnął usta w ponurą linię.

— Claire, skafandrów zabraknie dla setek ludzi. Ale nie dla ciebie. Teraz ci pokażę, jak to się zakłada.

Była za mądra, żeby z nim dyskutować. Próbuje mnie chronić, pomyślała. I dziecko. Ale jeśli spadnie ciśnienie powietrza, umrze mnóstwo ludzi. O ile ich przeżyję?

Gdy wcisnęła nogi w krępujące ruchy nogawki, zapytała:

— Gdzie ty będziesz, gdy zacznie się ostrzał? Przecież nie będziesz obsługiwać ciągnika.

Ściągnął brwi.

— Nic. Zostałem przydzielony do pomocy profesorowi Zimnermanowi, na świętego Ignacego!

— Do Zimmermana?

— Domyślam się, że Doug Stavenger chce, bym byłjego ochrolarzem.

— Czy profesor dostał skafander? — zapytała Claire, naciągając buty.

— Nie ma jego rozmiaru.

— O rany.

O’Malley ukląkł, żeby pomóc jej spiąć buty i nogawki.

— Spędziłem ledwie pół dnia z tym starym pierdołą, a już chcę, żeby go ktoś zastrzelił.

— Nie można tak mówić, Nick.

— Z nim nie idzie wytrzymać.

— Jest geniuszem, a geniusze mają swoje dziwactwa.

O’Malley skrzywił się.

— Wiesz, co robiłem przez całe przedpołudnie? Zbierałem kurz!

— Co?