— Sterując zdalnie ciągnikiem, zgarniałem pył z regolitu, żeby miał na czym eksperymentować.
— Wariactwo.
— I ty mi to mówisz. Chce zbudować nanomaszyny, które będą zachowywać się jak cząsteczki pyłu, więc powiedział mi, że potrzebuje próbek do pracy.
Rossi wcisnęła ręce w rękawy i przełożyła głowę przez pierścień kołnierza.”
— Czemu chce, żeby nanomaszyny zachowywały się jak drobiny pyłu? — zapytała.
— Bo nie jest zwykłym dziwakiem. Jest totalnie szurnięty.
Savannah
— To łatwa służba — powiedział szef ochrony. — Czterech ludzi na zewnątrz, dwóch w środku. Wczasy, prawdę mówiąc.
Jack Kilifer siedział na sztywnym plastikowym krzesełku przed metalowym biurkiem szefa, starając sienie zdradzać wewnętrznych uczuć. Jestem w domu Joanny Brudnoj! — radował się w duchu. No, tylko w skrzydle dla służby, ale jakby nie patrzył, jestem, gdzie trzeba.
Szef ochrony nosił płowy letni uniform z epoletami, naramiennikami i nawet paroma medalami nad lewą kieszonką na piersi. Ołowiany żołnierzyk, pomyślał Kilifer.
On sam stawił się w workowatej koszuli i levisach — w „mundurze dziennym”, jak go poinstruowano.
Szef ochrony patrzył na ekrany, które zajmowały jedną całą ścianę niewielkiego biura. Ukazywały widoki z kamer rozmieszczonych wokół domu, w garażu, przy basenie i we wszystkich pokojach z wyjątkiem głównej sypialni.
— Musisz pamiętać tylko o jednym — mówił szef, przenosząc spojrzenie z ekranów na Kilifcra i z powrotem. — Ona nie lubi, gdy po domu kręcą się strażnicy w mundurach.
— Dlatego ubieramy się jak ogrodnicy — powiedział Kilifer z cieniem pogardy.
— Tak. Do zespołu należą obaj szoferzy, rzecz jasna, i kamerdyner. Podobno ma czarny pas i nosi pistolet dziewięć milimetrów. Stale.
— Kilifer został wyposażony w nowiutki pistolet Browning: pięćdziesiąt naboi, samopowtarzalny albo półautomatyczny.
— Ale kamerdyner pracuje tylko w dzień, prawda? — zapytał.
Szef puścił oko.
— Kamerdyner pracuje, dopóki oboje nie pójdą do łóżka. Wcześniej się nie kładzie.
— Aha.
— Twoje zadanie polega na patrolowaniu okolicy domu, udawaniu ogrodnika i uważaniu na obcych.
— A co z ludźmi, którzy przyjeżdżają samochodami?
— O to nie musisz się martwić. Tym się zajmują chłopcy wewnątrz. I kamerdyner.
Kilifer już wiedział, że jednym z „chłopców” jest rudowłosa piękność, twarda jak skała i ostra jak żyleta.
— Po co jej ta cała ochrona? — zapytał, szukając słabych miejsc w systemie ochrony. — Na włamywacza nie potrzeba sześciu ludzi z bronią maszynową.
Szef beztrosko wzruszył ramionami.
— Nie pytałem, a oni nie pokwapili się zdradzić mi swoich sekretów. To ciepła posadka, więc ją szanuj.
Kilifer też wzruszył ramionami.
— Pewnie, ale chciałbym wiedzieć, czego mam wypatrywać.
Wodząc wzrokiem po ekranach, szef mruknął:
— Fanatyków religijnych.
— Co?
— Ona się boi, że fanatycy z Nowej Moralności przypuszczą zamach na jej życie.
— Poważnie?
Po lekkim drgnięciu powieki Kilifer poznał, że szef prawdopodobnie jest Wyznawcą.
— Przecież gdyby jakiś religijny szajbus chciał ją zabić, mógłby wjechać do domu samochodem pełnym materiałów wybuchowych.
— To nie w ich stylu — odparł szef. — Fanatycy atakują twarzą w twarz i nie chcą, by życie tracili niewinni ludzie. Poza tym ona jest stale w rozjazdach — poważnie, ciągle podróżuje — i człowiek nie wie, czy jest w domu, póki jej nie zobaczy.
— Rozumiem.
— Posłuchaj — powiedział szef, nagle poważniejąc. Pochylił się nad biurkiem, by spojrzeć Kiliferowi prosto w oczy. — Nie osądzaj ruchu Nowej Moralności na podstawie poczynań paru szaleńców. Większość z tych zabójców to cudzoziemcy, nic Amerykanie. Fanatycy.
Kilifer pokiwał głową, zastanawiając się, czy szef rzeczywiście jest Wyznawcą. Ciekawe, co by powiedział, gdybym mu zdradził, że pracuję dla Korpusu Miejskiego. I że generał O’Conner osobiście zlecił mi zabójstwo Joanny Brudnoj.
Zatrudnienie się w ochronie, która pilnowała domu Joanny, okazało się śmiesznie łatwe. Adherenci Nowej Moralności sfałszowali akta zatrudnienia w archiwum komputerowym korporacji i na dogodnych warunkach załatwili przeniesienie kobiecie pracującej w ochronie domu. Kilifer cudownym sposobem wskoczył na listę personelu i dwa dni później dostał wezwanie do pracy.
Wiedział, że najsłabszym ogniwem w systemie ochrony jest sam system. Pomanipuluj systemem, a wykona robotę za ciebie.
Następny krok polega na dostaniu się do domu, na nocną służbę, kiedy kamerdyner śpi, a Joanna jest w swojej sypialni, gdzie nie ma żadnych kamer.
Baza Księżycowa
— Ile możesz tego zrobić? — zapytał Vince Falcone z ledwo skrywaną niecierpliwością.
— Ile mam czasu? — zapytała szefowa laboratorium chemicznego.
— Nie wiem.
— Wobec tego ja też nie wiem.
— Parę dni — powiedział Doug, stając między nimi. — Może tylko dwa, może więcej.
— Dwa dni? — żachnęła się chemiczka. Odgarnęła z czoła kosmyk jasnych włosów. — Tylko dwa dni?
Doug zastanowił się, gdzie była przez cały ten czas.
— Spodziewamy się, że siły pokojowe zaatakują przed końcem tygodnia — powiedział.
Popatrzyła na Vince’a.
— Ile potrzebujesz?
— Cztery tony.
Zamrugała, przełknęła śliną. Wyprostowała ramiona i powiedziała:
— Cały zakład będzie musiał się przestawić.
Falcone ściągnął brwi. Po chwili jego smagła twarz trochę się rozpogodziła.
— Może wystarczą trzy tony.
Chemiczka pokręciła głową.
— Mimo wszystko w dwa dni nie da rady. Za mało czasu.
— Co możecie zrobić? — zapytał Doug.
Chemiczka była niska i drobna, ubrana w pomarańczowy kombinezon, poplamiony i spłowiały od ciągłego noszenia.
— Piankożel jest półproduktem do wyrobu płyt izolacyjnych, używanych do pokrywania ścian i podłóg.
Część wyprodukowanych płytek izolacyjnych eksportowano do orbitalnych stacji kosmicznych. Firmy na Ziemi były mniejszymi odbiorcami, ale zamówienia systematycznie wzrastały.
— Będziemy musieli zamknąć końcówkę linii produkcyjnej — mówiła chemiczka — i zwiększyć produkcją piankożelu.
Znowu popatrzyła na Vince’a. Doug pomyślał, że wyglądają jak ciemna chmura burzowa i lekki, wdzięczny cirrus.
— Mogą ograniczyć sią do produkcji piankożelu, ale będę potrzebować więcej surowców. Niech wszystkie ciągniki zgarniają regolit.
— Załatwione! — obiecał Falcone.
Doug zostawił ich zgarbionych nad konsolą wideofonu i pobiegł do nanolaboratorium Zimmermana. Przydzielono tam jednego z najlepszych teleoperatorów w Bazie, Nicka O’Malleya. Skoro potrzebujemy wszystkich traktorów, musi wrócić do normalnej pracy.
Już pięćdziesiąt metrów od celu usłyszał ich podniesione głosy, niskie dudnienie Zimmermana i wyższy ton O’Malleya. Nick nie da sobie w kaszę dmuchać, pomyślał, otwierając drzwi z napisem LABORATORIUM NANOTECHNOLOGICZNE — PROF. ZIMMERMAN — WSTĘP TYLKO DLA UPOWAŻNIONYCH.
— Więc ty jesteś ekspertem, nie ja? — ryknął Zimmerman wściekle.
— Znam się na tym lepiej niż pan, cholera jasna! — wrzasnął czerwony O’Malley.