— Przestańcie! — zawołał Doug. — Zamknijcie się, obaj. Zimmerman obrócił się w jego stronę, jego rozpięta marynarka i kamizelka załopotały jak żagle na wietrze.
— To ma być asystent? To fiihreń Dyktator!
— W czym problem? — zapytał Doug jak najspokojniej.
— On sobie wyobraża, że jest profesorem, a ja jego studentem! — wyjaśnił Zimmerman z oburzeniem.
— Powiedziałem tylko…
— Nie jesteś od gadania! — ryknął profesor. — Jesteś od roboty. Jesteś moim pomocnikiem, nie kolegą!
— Profesorze, proszę! — przerwał mu Doug. — W czym problem?
Machając rękami, Zimmerman burknął:
— Ma czelność mi mówić, co mam robić. Uważa się za eksperta.
— Już dobrze — powiedział Doug uspokajającym tonem. Odwrócił się do O’Malleya: — Nick?
— Ja tylko powiedziałem, że skoro nanożuki mają zachowywać sięjak pył, to dlaczego nie użyć cholernego pyłu?
— A widzisz! — warknął Zimmerman.
— Chwileczkę — powiedział Doug. — Nick, możesz wyjaśnić?
O’Malley zassał powietrze przez zęby i odetchnął głęboko. Doug wiedział, że stara się nie tracić zimnej krwi. Był wielkim facetem i gdyby naprawdę puściły mu nerwy, mogłyby wyniknąć poważne kłopoty.
— Chodzi mi o to — zaczął powoli — że nie trzeba konstruować nanomaszyn, które będą się zachowywać jak drobiny pyłu. Wystarczy wpompować w korytarze zwyczajny pył lunamy. Przepuścić go przez siatkę elektrostatyczną, żeby przywierał do skafandrów i wizjerów żołnierzy.
— Siatkę elektrostatyczną?
— Możemy to zrobić bez problemu; wystarczy podłączyć prąd do filtrów powietrza w korytarzach.
— Możemy, powiada — mruknął Zimmerman.
Doug położył mu ręką na ramieniu.
— Profesorze, on chyba ma rację.
— A ja się mylę?
Doug zmusił się do uśmiechu.
— Nie, ale nie mamy czasu na wyprodukowanie pańskich wyspecjalizowanych nanomaszyn. Nick pracował na powierzchni i dobrze wie, jak pył przywiera do skafandrów.
— Mam więc usiąść z założonymi rękami jak bezużyteczny starzec?
— Ależ nie. Może pan pracować z Kris Cardenas. Będziemy potrzebować pańskich nanomaszyn, żeby pomóc poszkodowanym.
Zimmerman westchnął potężnie.
— Spodziewasz się poszkodowanych? Ilu?
— Nie mam pojęcia — odparł Doug szczerze.
Profesor odwrócił się i odszedł parę kroków w głąb laboratorium. Raptem okręcił się na pięcie i wycelował drżącym palcem w O’Malleya.
— Doskonale! Idź bawić się ze swoim verdammt pyłem! Ja zostanę tutaj i zajmę się prawdziwą robotą!
O’Malley chciał coś powiedzieć, ale rzucił okiem na Douga i zamknął usta, głośno zgrzytając zębami.
— Potrzebujemy pana, profesorze — rzekł Doug cicho. — Dobrze pan o tym wie. Ja pana potrzebuję. Baza pana potrzebuje.
— Ja. Ty i ten pacan pójdziecie do walki, a ja będę siedzieć jak niedowarzony marzyciel.
— Walczymy o pańskie marzenia — powiedział Doug. Złapał O’Malleya za rękę i wyciągnął go z laboratorium.
Harry Clemens rzadko okazywał zdenerwowanie. W bazie żartowano, że nie ma kości, dlatego zawsze wygląda na rozluźnionego.
Ale teraz siedział sztywno na obrotowym fotelu przed pulpitem w centrum kontroli, wpatrując się w ekran, na którym widniał niewielki cylindryczny pojazd rakietowy. Komputer odliczał głośno:
— …cztery… trzy… dwa… jeden… zero.
Clemens zobaczył błysk, kłęby dymu i pyłu. Rakieta zniknę-ła.
— Radiolokator śledzący włączony — zameldował technik siedzący po jego prawej stronie.
Clemens spojrzał na ekran radaru tuż nad widokiem pustej płyty startowej.
— Wygląda nieźle.
Odwrócił się lekko do Jinny Anson, która stała za jego plecami.
— Teraz zobaczymy, czy spróbują ją zestrzelić — powiedziała Anson z napięciem w głosie.
— L-1 namierza — zawołał technik obsługujący radar.
— Wystrzeliłem ją pod prąd — powiedział Clemens do Anson. — Będą mieć nie więcej niż parę minut na obliczenie trajektorii.
Księżyc obraca się wokół osi tak wolno, że w przypadku rakiety wystrzelonej w kierunku przeciwnym do ruchu wirowego straty pędu są znikome. Na Ziemi wystrzelenie rakiety w kierunku zachodnim oznacza stratę prędkości rzędu czterech lub więcej kilometrów na sekundę, w zależności od szerokości geograficznej miejsca startu.
— Wystarczy im pięć sekund — odparła Anson. — Poza tym cholernie dobrze wiedzą, że przeleci nad Kopernikiem. Mają mnóstwo czasu, żeby wycelować laser.
Clemens zmarszczył wysokie czoło.
— Myślisz, że ją zestrzelą?
— Jeśli wojsko ściągnęło na L-1 dostatecznie duży laser, tak.
— Myślisz, że w Nippon Jeden mają lasery bojowe?
Anson z uśmiechem złapała go za ramiona.
— Niebawem się dowiemy, prawda?
Edith przeglądała nagrania z tego dnia w kabinie mikserskiej w studiu Uniwersytetu Księżycowego. Samo studio było ciemne i puste; nie odbywały się wykłady ani pokazy, od początku blokady nic prowadzono zająć ze studentami na Ziemi. Ale w kabinie Edith czuła się prawie jak w domu. Choć była sama, cieszyła ją praca przy wielkim stole. Kiedy zaczęła pracą w telewizji, przy pulpicie z niezliczonymi przełącznikami i klawiszami czuła sią jak kapitan statku w futurystycznym dramacie. Teraz kabina była po prostu znajomym, wygodnym miejscem, gdzie mogła poddawać obróbce zarejestrowany materiał, łącząc oderwane sceny w logiczną, wycyzelowaną całość, bądącą mistrzowskim przykładem dziennikarstwa telewizyjnego. Fakt, że pracowała na Księżycu, już nie robił na niej wrażenia.
Łączyła sceny z trzech różnych ująć, próbując zrobić spójny reportaż z przygotowań Bazy Księżycowej do zbliżającego się ataku sił pokojowych — bez zdradzania informacji, które pozwoliłyby ONZ zorientować się, czego się spodziewać. Skoncentrowała się na zachowaniu ludzi w obliczu rychłego zagrożenia: skąpy personel medyczny szykował się do opatrywania rannych, doskonale wyszkoleni technicy, inżynierowie i naukowcy porządkowali Grotę ze świadomością, że ich praca, kariera i życie są w stanie zawieszenia do czasu takiego czy innego zakończenia wojny. Pokazała milczącą pustkę dołu, gdzie miał powstać wielki plac. Nic się tam nie ruszało, nawet jeden traktor. Przyszłość Bazy Księżycowej utknęła w martwym punkcie.
Edith konsekwentnie omijała laboratoria nanotechnologiczne i ośrodek obróbki plastiku, gdzie Falcone zmuszał chemików do produkowania ton piankożelu. Przeprowadziła długi wywiad z Cla-irc Rossi, już znaną widowni telewizyjnej jako pierwsza panna młoda na Księżycu. Wyjawiła, że Claire jest w ciąży, ale nie może wrócić na Ziemię z powodu nieuchronnej bitwy.
Porządny materiał wzbudzający zainteresowanie, pomyślała po zmontowaniu wywiadu z Claire. Choć trochę szkoda, że się nie rozpłakała.
Brzęczenie telefonu wyrwało ją z koncentracji. Przekręciła się w fotelu do ekranu wideofonu i wcisnęła klawisz ODBIERZ.
Na ekranie pojawiła się młoda twarz technika.
— Rozmowa z Ziemi, panno Elgin.
— Z Ziemi? Myślałam, że wszystkie łącza są odcięte.
— Łączność laserowa z Atlanty. Pan Edan McGrath.
Edith szeroko otworzyła oczy.
— McGrath? Proszą łączyć!
Ktoś kiedyś nazwał McGratha najseksowniejszą łysą pałą na Ziemi. Patrząc na jego twarz na ekranie Edith pomyślała, że w zasadzie wcale nie jest sexy, ale nie można odmówić mu energii i siły.