— Powinniśmy złożyć te klamoty w ciągu dziesięciu, dwunastu godzin.
— Dobrze.
— Ale nie będzie czasu na próbę.
— Wobec tego lepiej, żeby aparatura zadziałała za pierwszym razem.
Doug wyczuł, że Wicksen pokręcił głową.
— Nic nie działa jak trzeba za pierwszym razem. Słyszałeś o prawie Murphy’ego?
Doug zignorował pytanie.
— Kiedy podłączycie dodatkowe zasilanie?
Wskazując za długi metalowy tor wyrzutni, Wicksen odparł:
— Ludzie, których mi podesłałeś, właśnie to robią. W bazie spadnie napięcie, kiedy strzelimy z działa.
— Lepsze to niż wybuch nuklearny w kraterze — rzekł Doug ponuro.
Wix milczał przez długą chwilę.
— Dzięki za przydzielenie nam brygady budowlanej.
— Ochrona przeprowadziła obliczenia, które wskazują, że cztery metry regolitu powinny ochronić was przed promieniowaniem — jeśli dobrze oceniono siłę wybuchu.
— Czy działo się sprawi, czy nie, wszyscy czujemy się dużo lepiej, wiedząc, że mamy się gdzie schronić. Wielkie dzięki.
— Nie ma sprawy. Budowlańcy nie mają nic innego do roboty. Odwracając się w stronę katapulty, Wicksen westchnął tęsknie.
— Szkoda, że nie mamy czasu na przetestowanie tego bydlęcia.
— Ja też żałuję — powiedział Doug szczerze. — Ogromnie.
Savannah
— Ale ja muszę rozmawiać z Seigo Yamagatą — powiedział Ibrahim al-Rashid. — To sprawa najwyższej wagi.
Jego gabinet niegdyś należał do Joanny Brudnoj, kiedy była przewodniczącą zarządu Masterson Corporation. Wiele razy wzywała go do siebie, a on posłusznie przybiegał. Kiedy sam został przewodniczącym, całkowicie zmienił wystrój i meble. Za modernistycznym biurkiem ze szkła stał fotel kryty czarną skórą, wykonany na indywidualne zamówienie; na ścianach wisiały perskie i indyjskie gobeliny, a okna były w rzeczywistości ekranami, które mogły ukazywać tysiące scen przechowywanych w pamięci komputera osobistego.
Na jednym z nich widniał teraz młody Japończyk w rozpiętej pod szyją białej koszuli i sportowych spodniach w kratkę, siedzący w biurze wyłożonym tekową boazerią.
— Seigo Yamagata w obecnej chwili jest niedostępny — rzekł bezbarwnym tonem amerykańskiego spikera telewizyjnego. — Jestem Saito Yamagata, jego najstarszy syn. Czym mogę służyć?
— Muszę rozmawiać z pańskim ojcem.
Młodszy Yamagata uśmiechnął się wyrozumiale…
— Z przykrością powtarzam, to niemożliwe.
Rashid miał wrażenie, że przemawia do ceglanego muru. Albo gorzej, do wielkiej miękkiej poduszki, która chłonie słowa, ani trochę przez nie nie poruszona.
— To ważne!
— Z pewnością — przyznał Yamagata uprzejmie. — Dlatego personel przekierował rozmowę do mnie, nie do jakiegoś podwładnego.
Rashid zamrugał ze zdziwienia.
— To znaczy, że teraz pan sprawuje władzę?
Poważniejąc, młody człowiek odparł:
— Ojciec zostawił instrukcje, że z panem może rozmawiać wyłącznie jego osobisty pełnomocnik. Tym osobistym pełnomocnikiem jestem ja.
Opadając na wyściełany fotel, Rashid zrozumiał, że ma do czynienia z orientalnym stylem obstrukcji: ugrzecznionym, pełnym wdzięku i pozorów współpracy.
— W czym mogę pomóc? — zapytał usłużnie Saito Yamagata.
Godząc się z nieuniknionym, Rashid przez zaciśnięte zęby wycedził:
— Otrzymałem informację, że wśród żołnierzy z Nippon Jeden jest grupa zamachowców-samobójców, którzy zamierzają wysadzić Bazę Księżycową.
Brwi Yamagaty wzniosły się o parę milimetrów.
— Niszczenie Bazy to głupota! — warknął Rashid, nie będąc w stanie dłużej opanować gniewu. — Nasza operacja, moje porozumienie z pańskim ojcem zależy od tego, czy Baza będzie dostarczać helion do waszych generatorów termojądrowych. Jak ma to robić, jeśli zostanie rozwalona na kawałki? — wrzasnął.
Mina Saito Yamagaty zmieniała się stopniowo od uprzejmego zainteresowania przez umiarkowane zdziwienie w pustą maskę człowieka, który ma wiele do ukrycia.
— Czy pańskie informacje są wiarygodne? — zapytał łagodnie.
— Mam swoje źródła w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych i w dowództwie sił pokojowych.
— Rozumiem.
— To zdrada naszego porozumienia — powiedział Rashid szorstko. — Takie rozwiązanie zniszczy coś, na czym tak mocno zależało pańskiemu ojcu — Bazę Księżycową.
Młody człowiek pokręcił głową.
— Zamachowcy-samobójcy nie są pracownikami Yamagaty. To ochotnicy z Jasnego Nowego Słońca, organizacji fanatyków sprzymierzonych z waszym ruchem Nowej Moralności.
— W takim razie jak to się stało, że towarzyszą siłom pokojowym? Kto im pozwolił przybyć do Nippon Jeden?
— Mój ojciec przystał… — Yamagata szukał właściwych słów — na ich propozycję pomocy, aczkolwiek z wielką niechęcią. Musi pan rozumieć, że nawet w Japonii fanatyzm religijny jest potężną siłą.
— I pozwolicie im zniszczyć Bazę?
Yamagata uśmiechnął się leciutko.
— Ależ nie. Mój ojciec nie jest głupi. Ugiął się pod naciskiem Jasnego Nowego Słońca i zgodził się, by grupa kamikadze dołączyła do sił pokojowych. Ale nie będzie im wolno zniszczyć Bazy. Wojsko zajmie Bazę i zamachowcy nie będą mieli nic do powiedzenia.
Rashid na chwilę zamknął oczy, próbując przemyśleć wszystko na spokojnie.
— Przypuśćmy — powiedział wreszcie — że żołnierzom nie uda się zająć Bazy.
— To niemożliwe.
— Pierwszy atak został odparty, prawda?
Yamagata znów się uśmiechnął.
— Tym razem żołnierzy jest trzystu, uzbrojonych w wyrzutnie rakietowe i inną broń ciężką. Bomba jądrowa zniszczy źródło energii Bazy. Tym razem wojsko nie zawiedzie.
— Proszę pamiętać, że ludzie z Bazy są bardzo sprytni. — Rashid nie dawał za wygraną. — Przypuśćmy, że zatrzymają żołnierzy. Co wtedy?
Yamagata lekko wzruszył ramionami.
— Wtedy nie będzie innego wyboru, jak pozwolić kamikadze zniszczyć jak największą część Bazy.
— Chyba spadł pan z księżyca!
— Zręczna gra słów — powiedział młody człowiek, choć jego twarz nie zdradzała wesołości.
— Nie możecie pozwolić na zniszczenie Bazy! — ryknął Rashid.
— Koła zostały puszczone w ruch — powiedział Yamagata. — Zobaczymy, jak się potoczą. Nawet gdyby Baza Księżycowa została doszczętnie zniszczona, można będzie ją odbudować.
— Ale… ale…
— Cierpliwość jest cnotą, panie Rashid. Yamagata Industries otrzyma mandat ONZ uprawniający do kierowania Bazą, bez względu na stan, w jakim będzie w chwili zakończenia walki. Jeśli będzie trzeba, odbudujemy Bazę. Najważniejsze, żeby przeszła w nasze ręce.
Dopiero wtedy Rashid uświadomił sobie, że sam złożył swoją przyszłość w ręce bezwzględnych ludzi.
Zaledwie parę kilometrów dalej Joanna krążyła niespokojnie po salonie.
— Nowy reżim ćwiczeń? — zapytał Lew, wyciągnięty na wielkiej sofie naprzeciwko zimnego kominka.
— Jak możesz się tak wylegiwać? — wybuchła. — Wojsko już zaczęło marsz do Alfonsa.
Skrzywił się.
— Co możemy poradzić? Decyzje spoczywają w rękach Douga. Doprowadzanie się do rozstroju nerwowego nic nie pomoże.
— Gdybym tylko mogła tam polecieć…
— I zwalić Dougowi na głowę dwie bezużyteczne osoby? Odwróciła się w jego stronę.