Doug zakończył obchód i wrócił do Anson.
— Robimy wszystko, co w naszej mocy — powiedział.
Anson popatrzyła na niego.
— Nadchodzi czas spoconych dłoni.
Patrząc na zbliżające się pojazdy sił pokojowych, Doug dodał:
— Im wiącej czasu im to zajmie, tym lepiej dla nas. Czas działa na naszą korzyść.
— Na razie.
Pokiwał głową.
— Ogłoś, że wszyscy, którzy nie mają obowiązków związanych z obroną Bazy, mają stawić się w Grocie.
Anson podniosła brwi.
— Nie w swoich kwaterach?
— Nie, ściągnij ich do Groty. Tam jest jedzenie, a poza tym lepiej, żeby wszyscy przebywali w jednym miejscu. Może dojść do walki w korytarzach; nie chcę, żeby ktoś został przypadkowo zraniony.
— Ofiary wojny — mruknęła, odwracając się do klawiatury.
W kabinie mikserskiej panowała duchota. Edith siedziała przy wielkim stole z półkoliście rozmieszczonymi ekranami, obserwując nadjeżdżające pojazdy wojskowe i statki krążące wokół L-1.
— Pierwszy strzał w bitwie już padł — mówiła do mikrofonu, z którego jej słowa płynęły na Ziemię. — Żołnierze sił pokojowych zestrzelili satelitę zwiadowczego, którego Baza Księżycowa umieściła na orbicie, żeby obserwować ich ruchy.
Wcisnęła klawisz, żeby przesłać na Ziemię widok z kamery na górze Yeager.
— Obecnie siły uderzeniowe ciągną przez Marę Nubium, zbliżając się do Bazy Księżycowej. Widzimy…
Georges Faure oglądał w swoim gabinecie wiadomości Global News. Wiercił się w fotelu, wrząc z gniewu. Myśl, że sam puścił na Księżyc tę małą zdradliwą dziwkę, która teraz występowała jako orędowniczka interesów Bazy, doprowadzała go do szału.
Jednak w głębi duszy drżał z emocji na widok falangi sił pokojowych przemierzającej Marę Nubium. To moi żołnierze, powtarzał sobie, maszerujący pod moimi rozkazami. Niech media mówią, co chcą, za parę godzin Baza znajdzie się w moich rękach, jak być powinno.
A jeśli ci zbuntowani durnie stawią opór, zostaną zmiażdżeni. I słusznie.
Pułkownik Giap porównywał rzeczywisty widok piętrzących się przed nim gór pierścieniowych Alfonsa z mapą elektroniczną na ekranie. Kabina jego traktora była ciśnieniowa i zbrojona, mógł więc jechać z podniesionym wizjerem. Gdyby chciał, mógłby odbyć tę podróż w samej koszuli, ale wtedy musiałby zakładać skafander po przybyciu na miejsce. Wybrał niewygodę czterdziestu trzech godzin jazdy w skafandrze.
Większą część drogi spędził na martwieniu się o nanomaszy-ny. Wiedział, że w Bazie Księżycowej nie ma broni w prawdziwym tego słowa znaczeniu, ale jakie diabelskie sztuczki mogli wymyślić nanonaukowcy? Pierwsze natarcie sił pokojowych zostało odparte przez nanomaszyny. Ponieważ wiedział, że neutralizuje je ultrafiolet, na porę ataku wybrał dzień, a na wypadek, gdyby trzeba było oczyszczać podpowierzchniowe tunele, do oddziału dołączył specjalny zespół cywilów z potężnymi lampami UV. Nie miał zamiaru pozwolić, by niewidzialna, podstępna nanobroń zmusiła go do odwrotu.
O lokalizacji obozu zadecydowała bliskość dwóch najłatwiejszych przełęczy. Jednocześnie potężne zwały skał osłonią ich przed promieniowaniem z wybuchu jądrowego. W lunarnej próżni nie trzeba było przejmować się falą uderzeniową, ale gdyby nawet, góry ochroniłyby ich równie skutecznie przed promieniowaniem i falą cieplną.
Mimo wszystko pułkownika trawił niepokój. Pocisk musi być precyzyjnie wycelowany, a głowica eksplodować dokładnie na określonej wysokości. Jeśli eksploduje zbyt wcześnie albo ułamek stopnia od celu, myślał, oberwiemy od ciepła i promieniowania.
Wyciągnął rękę, by dotknąć zbrojonego dachu kabiny. Czy stanowi wystarczającą ochronę przed skutkami wybuchu źle wymięrzonego pocisku jądrowego? Bardziej prawdopodobne, że przemieni się w metalowy piec, w którym wszyscy się usmażymy.
Potrząsając głową, spróbował odepchnąć lęki. Wrócił do obowiązków. Skontaktował się z L-1, ale połączenie było słabe i zakłócone. Sprzęt pozostawiał wicie do życzenia; plamy na Słońcu czy inne kosmiczne zjawiska mogły irytująco zakłócać przebieg łączności.
Na małym ekranie ukazała się twarz kobiety w stopniu młodszego oficera, lekko rozmazana i przyprószona elektronicznym śniegiem.
— Posuwamy się zgodnie z planem — poinformował Giap. — Wszystkie moje pojazdy zajmą pozycje w obozie-bazie za dwie godziny.
— Dobrze. — Głos kobiety był ledwo słyszalny w szumie zakłóceń. — Pocisk zostanie wystrzelony zgodnie z planem, chyba że otrzymamy inne rozkazy.
— Strzelać zgodnie z planem — powiedział, zastanawiając się, jaka łączność będzie u podnóża gór.
Biały Dom
— Pani prezydent, ma pani poważne kłopoty w związku z Bazą Księżycową.
Pani prezydent zmroziła sekretarza generalnego Białego Domu lodowatym spojrzeniem, pod wpływem którego ludzie mniejszego formatu składali rezygnacje.
On jednakże był starym wygą, towarzyszącym jej od czasu pierwszej kadencji w senacie, wiele lat wcześniej.
— Chodzi mi o wyniki sondaży — powiedział, pochylając się w bujaku Kennedy’ego przed szerokim, modernistycznym biurkiem — które zmieniają się tak szybko, że trudno za nimi nadążyć.
— Jaka tendencja? — warknęła.
— Stale na korzyść Bazy. Programy emitowane przez Global zmieniają opinię publiczną o sto osiemdziesiąt stopni.
— Prezydent odwróciła się od człowieka, którego znała tak dobrze, od jego przejętej, zmartwionej twarzy, od problemu garbiącego mu ramiona. Popatrzyła przez szerokie okno na ogród kwiatowy, którego widok uspokajał Roosevelta i wszystkich innych zasiadających w prezydenckim fotelu w Gabinecie Owalnym.
— Mam na myśli, Luce — powiedział sekretarz generalny — naprawdę poważne kłopoty.
— Co z Nową Moralnością? — zapytała, nadal na niego nie patrząc.
Zrobił coś, co dla każdego innego byłoby nie do pomyślenia.
Wstał z fotela na biegunach i obszedł jej biurko, zmuszając ją, by na niego spojrzała.
Lekko ugiął nogi i wsparł na kolanach dłonie poznaczone plamami wątrobowymi. Patrząc pani prezydent prosto w oczy, powiedział łagodnie:
— Oni nie wystarczą, Luce. Społeczeństwo domaga się, żebyś coś zrobiła.
Spiorunowała go wzrokiem i odwróciła się do biurka. On wrócił na fotel.
— Mówisz, że O’Conner, Previs i wszyscy inni z Nowej Moralności odwrócili się do mnie plecami?
— Nie, wcale nie — zapewnił, podnosząc ręce. — Trzon Wiernych jest z tobą, jak zawsze. Oni postrzegają tę bitwę na Księżycu jako wojnę między siłami dobra i złem nanotechnologii.
— Na czym więc polega mój problem?
— Chodzi o peryferia ruchu — odparł z westchnieniem. — Masz za sobą trzon, oni stale cię popierają. Ale trzon to niewiele głosów, Luce! Prawdziwa siła Nowej Moralności leży w liczbie, tak, ale większość szeregowych członków nie jest fanatykami. To zwyczajni ludzie, którym odpowiadały lansowane przez ruch hasła walki z przestępczością, nierządem, pornografią i hazardem.
— A teraz?
— Teraz patrzą w telewizory i widzą, jak wielkie, złe ONZ atakuje biedną małą Bazę Księżycową. A większość rezydentów Bazy to Amerykanie.
— Którzy używają nanomaszyn.
Sekretarz potrząsnął głową.
— Wyborców nie obchodzą nanomaszyny, nie aż tak bardzo. Są oburzeni, że siły pokojowe — złożone głównie z cudzoziemców — nękają ich rodaków.