— Atomówka — mruknął Doug.
— Bez dwóch zdań — powiedziała Jinny Anson. Jak on, patrzyła w ekran na pocisk o tępym nosie. Wydawało się, że zawisł bez ruchu w przestrzeni, gdy zgasł silnik rakietowy; gwiazdy w tle się nie przesuwały.
Dwie i pół godziny, pomyślał Doug. O czym zapomnieliśmy? Podniósł głowę, śledząc wzrokiem rozjarzone linie elektronicznego planu Bazy, który pokrywał całą ścianę w centrali. Fabryka wody, ośrodek kontroli środowiska, rozdzielnia elektryczna — wszystko chronione jak nigdy dotąd. Odwracając się do ekranów na konsoli popatrzył na Przełęcz Wojdohowitza i dolinę krateru. W pobliżu brutalnie bliskiego horyzontu dostrzegł małe jak mrówki postacie Wixa i jego ochotników, nadal majstrujących przy katapulcie.
Na innym ekranie widać było ludzi zebranych w Grocie. Wyglądali w miarę spokojnie. Są bezpieczni, pomyślał. Nawet jeśli działo Wixa zawiedzie i bomba rozwali farmy solarne, nie stanie im się krzywda. Pewnie wtedy będziemy musieli się poddać, ale ludzie będą bezpieczni.
Opadł go nowy strach. Jeśli wyłączą nam zasilanie, ogniwa paliwowe wystarczą ledwie na parę godzin. Żołnierze muszą mieć z sobą awaryjny generator. Muszą. W przeciwnym wypadku wszyscy umrzemy z braku powietrza.
Żołnierze nie chcą nas pozabijać, powtarzał sobie. Będą mieli z sobą awaryjne źródła energii. Jeśli nie, dojdzie do tragedii.
— Czemu nie jesteś w Grocie? — zapytała Kris Cardenas.
Zimmerman podniósł głowę znad wzmacniacza obrazu skaningowego mikroskopu elektronowego i popatrzył na niespodziewanego gościa. Keiji Inoguchi, stojący po drugiej stronie laboratorium przy pulpicie procesora, zrobił wielkie oczy, jakby jasnowłosa, szczupła Cardenas była gwiazdą filmową.
— A czemu miałbym tam być?
— Wszyscy, którzy nie mają zajęć związanych z obroną, powinni udać się do groty.
— Fiu! — Zimmerman pstryknął palcami.
— Rozkazy Douga Stavengera — dodała Cardenas.
— Czemu więc ty nie jesteś w Grocie?
Uśmiechnęła się szeroko, jakby bawiła ją ta szermierka słowna.
— Pełnię służbę w izbie chorych. Przybiegłam tutaj, żeby sprawdzić, czy zostawiłeś nam zapas nanożukow terapeutycznych.
— Nadal nad nimi pracujemy.
Zwracając niebieskie jak bławatki oczy na Inoguchiego, Cardenas zapytała:
— Pomaga mu pan?
Inoguchi skłonił się głęboko i odparł:
— Tak, mam zaszczyt asystować profesorowi Zimmermanowi.
— Jest pan inspektorem ONZ, prawda?
— Tak, to prawda. Ale prace medyczne, jakie tu wykonujemy, nie mają wymiaru politycznego.
Zimmerman nastroszył się.
— Uczy się wszystkiego, czego tylko może, żeby przygotować się do kierowania nanolaboratorium, gdy Yamagata przejmie Bazę.
Inoguchi zrobił urażoną minę.
— Pomagam panu z powodów humanitarnych!
— Szpieguje mnie pan — burknął Zimmerman.
— Willi — wtrąciła Cardenas — nie wolno w taki sposób atakować profesora Inoguchiego! To niekulturalne i niesprawiedliwe.
— Ja. Oczywiście. Ale prawdziwe.
— To nie wina profesora, że zostaliśmy zaatakowani — powiedziała. — Myślę, że postępuje bardzo szlachetnie, służąc nam pomocą.
— Jestem zaszczycony, że mogę pracować z obojgiem państwa — oświadczył Inoguchi.
— I wyczekiwać chwili, kiedy przejmie pan to laboratorium, gdy żołnierze nas wypędzą — powiedział Zimmerman z głębokim przekonaniem.
Prostując ramiona, Inoguchi odparł:
— Tak, to prawda. A czego się pan spodziewał? Że wrócę do Japonii i oddam je komuś innemu?
Cardenas roześmiała się.
— On ma rację, Willi. Czemu miałby rezygnować z takiej okazji? Nasze laboratorium jest najnowocześniejsze w świecie.
— W Układzie Słonecznym! — poprawił Zimmerman.
Do Cardenas Inoguchi powiedział:
— Zaproponowałem stanowisko profesorowi Zimmermanowi. Byłbym zaszczycony, gdyby pani, laureatka Nobla, pozostała ze mną, żeby kontynuować dotychczasową pracę.
— Zakładając, że żołnierze naprawdę zajmą Bazę — zaznaczyła Cardenas.
— I przekażąją Yamagata Industries — dodał Zimmerman zrzędliwie.
Inoguchi opuścił głowę w skinieniu, które niemal było ukłonem. Cardenas spoważniała.
— Czy zaproponowałby pan pracę również mojemu mężowi? Jest neurochirurgiem. Nie zostanę tutaj, jeśli on będzie musiał wyjechać.
Inoguchi odparł bez namysłu:
— Tak, oczywiście.
— Od kiedy przylecieliśmy do Bazy, Pete pracował z Ziemią w rzeczywistości wirtualnej — Cardenas myślała na głos. — Jeśli nadal będzie to możliwe, zostanie. W przeciwnym wypadku będzie problem.
— Może uda mi się załatwić mu stanowisko na Uniwersytecie Tokijskim. Albo w Osace. Mógłby przebywać w Bazie Księżycowej przez czas nieograniczony i współpracować z kolegami na Ziemi przez łącza elektroniczne.
— Twój mąż jest w Grocie? — zapytał Zimmerman kwaśno.
— Nie — odparła Cardenas, odwracając się do starego profesora. — Jest w izbie chorych, gotów pomóc medykom, gdyby zaszła konieczność przeprowadzenia operacji.
— Mam szczerą nadzieją, że do tego nie dojdzie — powiedział Inoguchi.
— Jak my wszyscy.
Claire Rossi miała wrażenie, że śni koszmarny sen. Krążyła w tłumie zgromadzonym w Grocie, nie mając żadnego zajęcia, nie mając dokąd pójść, przytłoczona widokiem pocisku na wielkich ekranach.
— Postawić ci lunch?
Odwróciła się i zobaczyła wielkiego, barczystego rudzielca. Nick O’Malley uśmiechnął się do niej.
— Nick! Dlaczego nie jesteś w centrum kontroli?
— Od czasu do czasu wypuszczają mnie, żeby coś zjadł — odparł, obejmując ją w talii. — Chodź, postawię ci najlepszego sojburgera w całym mieście.
Paplał beztrosko, gdy wybierali potrawy z automatów z nierdzewnej stali. Kiedy usiedli przy dwuosobowym stoliku w kącie Groty, zatopił zęby w sojburgerze.
Claire nie miała apetytu.
— Nie mogę nic jeść — powiedziała, odsuwając talerz.
O’Malley przesunął go z powrotem.
— Hej, musisz jeść za dwóch, przecież wiesz. Nie możesz opaść z sił.
Popatrzyła na ekran z pociskiem wycelowanym w nich niczym palec śmierci.
— Zabiją nas, prawda? — powiedziała urywanym głosem.
Złapał ją za rękę.
— Nikt nie zginie. Jesteśmy bezpieczni.
— Nie wysilaj się, Nick. Bez elektryczności będzie po nas.
— Jeśli zniszczą farmy solarne — jeśli, zauważ — Doug się podda i żołnierze wkroczą do Bazy bez jednego strzału. Nikt nie zginie, nie ma obawy.
— Jesteś pewien?
Rumiana twarz O’Malleya spoważniała.
— Słuchaj, kochana Claire. Będę w centrum kontroli, żeby nadzorować zapylanie. Obok Stavengera. Jeśli się nie podda, trzasnę go w łeb i przejmę dowodzenie. Jeśli będzie trzeba, ja skapituluję.
Cłaire uśmiechnęła się blado. Zastanawiała się, czy jej mężowi naprawdę starczyłoby odwagi na zrobienie czegoś takiego.
— Odpalili drugi człon! — wrzasnęła dyżurna łączności.
Wicksen drgnął z zaskoczenia.
— Co?
— Odpalili drugi człon — powtórzyła kobieta. — Czekali na skorygowanie kursu w środkowej fazie lotu. Pocisk leci co najmniej dwa razy szybciej. Komputer przelicza wartości.
— Ile mamy czasu? — zapytał Wicksen, po raz pierwszy czując przerażenie.
— Wygląda na to, że… czterdzieści dwie minuty.
— Na wszystkich świętych w niebie — mruknął. — W porządku, dzięki za złe wieści.