— Jeśli zdetonują wyżej, narażą żołnierzy na promieniowanie.
— Nieokopali się?
Doug pokręcił głową.
— Nie, siedzą zamknięci w pojazdach.
— Założę się, że jeszcze żarliwiej niż my modlą się o detonację na niewielkiej wysokości.
— Pewnie tak.
— W porządku. Wracam do pracy. Daj znać, gdyby ogniwa nie były gotowe.
— Dobrze.
Jinny Anson pochyliła się nad ramieniem Douga.
— Ogniwa są gotowe, nie ma obawy.
— Dobrze — powiedział, zastanawiając się, czy Wicksen ją usłyszał.
Po raz tysiączny Doug sprawdził na ekranach wszystkie zakamarki Bazy. Miał wrażenie, że krzesło wtapia mu się w pośladki i kręgosłup. Napięcie w centrum kontroli było wręcz namacalne, ale ponieważ od dawna utrzymywało się na wysokim poziomie, wydawało się niemal normalne. Ludzie mechanicznie wykonywali swoje obowiązki, wpatrując się w ekrany albo klawiatury. Prawie nikt się nie odzywał i w centrali słychać było tylko szmer urządzeń…
Ludzie w Grocie kręcili się bezcelowo albo siedzieli w grupkach, nie odrywając oczu od ściennych ekranów. Przeżywają ciężkie chwile, czekając bez żadnego zajęcia, pomyślał Doug. Potem popatrzył na obraz z kamery na górze Yeager; żołnierze też czekali. W kierunku Alfonsa pędził pocisk jądrowy, który miał przerwać ten stan zawieszenia.
Wygrali pierwszą rundę. Rozwalili generator nuklearny. Nie mamy zasilania awaryjnego. Po drugiej stronie krateru teren jest skażony.
Ale nie podejrzewają, że mamy działo strumieniowe, które może unieszkodliwić ich atomówkę. Choć jak dotąd nasz największy sukces polega na tym, że Wicksenowi nie udało się oddać strzału. Nasz as w rękawie, pomyślał niewesoło. Nie wiedzą, że możemy zapobiec wybuchowi głowicy.
Odchylił się na poskrzypującym krześle, próbując zmniejszyć napięcie mięśni ramion i szyi. Szkoda, że nanomaszyny nie likwidują stresu, pomyślał.
Patrząc na mroczny skalny strop, zapytał się w duchu: Kogo próbują oszukać? Po drugiej stronie gór jest co najmniej trzystu uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy. Leci na nas bomba jądrowa. Ani jedno państwo na Ziemi nie kiwnęło palcem, żeby nam pomóc. Jak u licha mogę udawać, że poradzimy sobie z wojskiem? Nie mamy cienia szans z siłami Narodów Zjednoczonych.
Po co więc bronić się przed zajęciem Bazy? Czemu narażać życie dwóch tysięcy ludzi? W imię czego? Mojej ambicji? Mojego strachu, że gdy odeślą mnie na Ziemię, zginę z rąk jakiegoś fanatyka Nowej Moralności? I co z tego? Równie dobrze mogę zginąć tutaj, w obronie Bazy. Jeśli się poddam, wszyscy inni przeżyją.
A Baza Księżycowa umrze. Yamagata zajmie ją i przekształci w prywatną klinikę, zamiast używać jej jako odskoczni do dalszego przesuwania granicy.
Potrząsnął głową. Prowadzisz filozoficzną debatę, gdy na szali spoczywa życie tysięcy ludzi. To nieuczciwe. To głupie.
W dolnym prawym rogu zestawu ekranów zamrugało żółte światełko telefonu. Otrząsając się z przygnębienia, Doug założył słuchawki.
— Rozmowa z Savannah — powiedział technik. — Priorytetowa.
— Dawaj.
Na dolnym prawym ekranie zobaczył twarz matki. Włosy miała w nieładzie, oczy zaczerwienione i podpuchnięte, skórę popielatą. Była ubrana w jedwabny szlafrok.
— Co się stało? — zapytał gorączkowo.
Ale Joanna już mówiła:
— Lew nie żyje. Został zamordowany. To mnie chciano zabić. Nic mi nie jest, ale twój ojczym nie żyje.
— Zamordowany? Przez kogo? Dlaczego? Naprawdę nic ci nie jest?
Trzy sekundy rozciągnęły się w godziny.
— Nie wiemy, kto to był. Ochroniarz go zastrzelił. Sprawdzamy. Wszystko stało się parę minut temu… — Joanna z trudem chwytała powietrze, słowa rwały się jej w ustach.
— Jesteś ranna? Jest z tobą lekarz?
Powstrzymuje łzy, zrozumiał, patrząc na udręczoną twarz matki. Nie chce się rozpłakać.
— Są sanitariusze, a mój lekarz jest w drodze — powiedziała z większym opanowaniem. — Nie jestem ranna. Ale Lew…
Joanna odwróciła się od ekranu. W polu widzenia pojawiła się nieogolona twarz o kwadratowej szczęce. Zmrużone oczy miały gorzki wyraz.
— Kapitan Ingersoll z ochrony Mastersona. Pańska matka nie odniosła obrażeń fizycznych, ale przeżyła głęboki wstrząs. Dopilnuję, żeby zadzwoniła do pana, gdy tylko zbada ją lekarz, a my trochę się rozejrzymy. Dziękuję.
Ekran ściemniał.
Doug siedział jak ogłuszony. Nie miał pojęcia, czy ktoś słyszał tę rozmowę, czy ktoś odezwał się do niego. Patrzył w ekrany niewidzącym wzrokiem, w głowie miał chaos.
Chcieli ją zabić. Kto? Część planu Faure’a? A może Yamaga-ta próbował usunąć ją z drogi, żeby tym łatwiej przejąć Bazę Księżycową. Nie, nawet Yamagata nie posunąłby się tak daleko. Więc kto? Najprawdopodobniej zeloci z Nowej Moralności. Fanatycy, którzy dobrze się orientują, że mama popiera Bazę i nanotechnolo-gię. Może nawet wiedzieli, że przez lata poddawała się nanotera-pii.
Na szczęście nic jej nie jest. Lew nie żyje, ale ona wyszła bez szwanku. Zabili Lwa. Zamordowali.
Jinny Anson potrząsnęła go za ramię.
— Wix jest gotów do strzału.
Popatrzył na nią.
— Tak — mruknął obojętnie. — Tak.
Anson przyjrzała mu się uważnie.
— Dobrze się czujesz, Doug?
Pokiwał głową.
— Tak, o mnie się nie martw. Powiedz Wicksenowi, żeby posłał ten cholerny pocisk prosto do piekła.
Anson zrobiła zdziwioną minę, ale powiedziała tylko:
— Dobrze.
Claire Rossi podniosła głowę, gdy z głośników w Grocie popłynął komunikat:
— ZA SZEŚĆDZIESIĄT SEKUND WŁĄCZYMY ZASILANIE AWARYJNE. ŚWIATŁA PRZYGASNĄ. SPRZĘT, KTÓRY NIE JEST NIEZBĘDNY, ZOSTANIE WYŁĄCZONY. TEN STAN UTRZYMA SIĘ PRZEZ DZIESIĘĆ DO PIĘTNASTU MINUT.
W Grocie rozbrzmiał gwar. Kiedy światła ściemniały, nad tłumem poniosło się zbiorowe „ooch”.
Potem ktoś zawołał:
— Ciemno! Czas na orgię!
Claire nie roześmiała się. Ani nikt inny.
W nanolaboratorium światła zamigotały i po chwili odzyskały normalny poziom jasności.
— Widzi pan? — ucieszył się Zimmerman. — Jesteśmy niezbędni. Mamy pełną moc.
Inoguchi oderwał się od pracy.
— Obawiam się, że skok napięcia zakłócił układ czasowy w zasilaczu — powiedział przepraszającym tonem.
— Co? — ryknął Zimmerman, biegnąc przez laboratorium do jego stołu.
— Trzeba zrestartować układ czasowy. Ta partia nanomaszyn…
— Zniszczona! — Zimmerman trzasnął pięścią w stół tak mocno, że Japończyk prawie spadł ze stołka. — Mikrosekundowy impuls! Zniszczona! — I przeszedł na niemiecki.
Inoguchi nie rozumiał słów, ale ton jednoznacznie wskazywał na ich znaczenie.
— Dziewięćdziesiąt dwa procent mocy.
Wicksen wrócił do ciasnego schronu. Tym razem nawet nie zdjął hełmu, tylko podniósł wizjer.
— Możesz wycisnąć więcej? — zapytał, patrząc na prowizoryczny pulpit sterowniczy.
— Kiedy to robię — odparła kobieta — igła zaczyna tańczyć. Lepiej nie ryzykować następnego zwarcia.
— Dobra — rzekł cicho. — Trzymaj na dziewięćdziesięciu dwóch.
— Trzyma się, moc stabilna.
— Jak wykres radarowy?
Mężczyzna stojący po jego lewej stronie pochylił się nad ekranem. Popatrzył na jaskrawoczerwoną kropkę na tle siatki koncentrycznych okręgów.
— Leci prosto na nas, odchylenie praktycznie zerowe — powiedział z napięciem w głosie. — System namierzania śledzi cel.