Выбрать главу

— I wysłali ludzi na Yeager.

— Przejdą bez kłopotów, prawda?

Rozgoryczony Falcone pokiwał głową.

— Nawet gdybyśmy tam też wyłożyli piankę, mikrofale z Yeager by jej nie dosięgnęły. Nie mówiąc o tym, że mogą zniszczyć anteny, zanim zdążymy ich użyć.

— Co w takim razie możemy zrobić? — zapytał Doug.

Falcone chciałby znać odpowiedź.

Powinniśmy przewidzieć, że się podzielą, wściekał się w duchu Doug. Ja powinienem przewidzieć, że nie rzucą całej siły przez Wojo. To było pobożne życzenie, nic, tylko pobożne życzenie.

— Nie jest tak źle — powiedział Gordette, przyciągając krzesełko.

— Wystarczająco — odparł Doug.

— Główna grupa idzie przez Przełęcz Wojo — Gordette wskazał na ekran. — Druga jest znacznie mniejsza.

— Ale jeśli uszkodzą anteny…

— Wspinaczka zajmie im godzinę, co najmniej.

— Ale…

— Policz wyrzutnie rakietowe. To ich ciężka artyleria. Wygląda mi na to, że prawie wszystkie jadą przez Wojo.

Doug przez chwilę wpatrywał się w ekran.

— Może ta druga grupa kieruje się do katapulty?

Gordette wzruszył ramionami.

— Pewnie dowódca chce mieć ich w odwodzie.

Doug chciałby mu wierzyć. Stara się podnieść mnie na duchu, pomyślał. Próbuje zmniejszyć ciężar. Zadanie drugiej grupy nie ma znaczenia — gdy główna wpadnie w kłopoty na przełęczy, tamci i tak nas zaatakują. Pełną siłą swojego ognia.

Może Falcone miał rację i powinniśmy ich usmażyć na przełęczy. Załatwić ich, zanim rozwalą anteny. Zabić tylu, ilu zdołamy, póki jest okazja. Przecież oni przybyli tutaj, żeby nas pozabijać. Już zabili Lwa, chcieli zabić mamę. Czemu my mielibyśmy ich oszczędzić?

Na konsoli zamrugało światełko wiadomości. Ludzie czekali, żeby z nim porozmawiać. Wczytał listę na ekran. Wicksen, Edith, Kris Cardenas z izby chorych, czterech innych.

Edith. Doug wspomniał, jak ostro sprzeciwiła się zabijaniu żołnierzy. Wiedział, że ma rację. Zabij paru żołnierzy, a będziesz mieć przeciwko sobie cały świat. Faure będzie przeć do zwycięstwa i nic go nie zatrzyma, jeśli zdobędzie poparcie społeczeństwa. A gdy zaczniemy wysyłać trumny na Ziemię, światowa opinia publiczna zwróci się przeciwko nam, niezależnie od tego, ilu ludzi dziś trzyma za nas kciuki.

Trzeba pokonać ich bez zabijania. Mimo że oni próbują nas zabić.

Wcześniej próbował połączyć się z Savannah, ale nie uzyskał odpowiedzi. Czy z mamą wszystko w porządku? Co tam się stało? Kto zabił Lwa? Czy mama jest bezpieczna?

Powinni zostać tutaj, pomyślał. Potem uświadomił sobie bezsens takiego rozwiązania. Tak, tutaj, w obliczu ataku sił ONZ.

Na górnym ekranie po lewej stronie zobaczył, że pierwszy pojazd już wjeżdża na przełęcz. Zerknął na Vince’a Falcone’a, patrzącego ponuro na ten sam obraz przy swojej konsoli.

Gordette miał rację; żołnierze wspinający się na Yeager nie dotrą do anten co najmniej przez godzinę.

Gdy wstał z krzesła, strzyknęło mu w kręgosłupie po długim siedzeniu. Sztywnym krokiem podszedł do stanowiska Falcone.

— Czekaj, póki jak najwięcej pojazdów nie znajdzie się w pułapce. Wtedy strzelaj.

Falcone skinął głową, nie odrywając oczu od ekranów. Przerabiali to co najmniej sto razy.

— To teraz twoje przedstawienie, Vince — dodał Doug, poklepując go po szerokim ramieniu.

— Racja, szefie — odparł Falcone, nie odrywając oczu od ekranów.

Pułkownik Giap nauczył się dawno temu, że nie należy jechać w pierwszej linii przez terytorium wroga. Jego traktor był trzeci w kolumnie, gdy wspinali się po zboczu w wąski wąwóz przełęczy.

— Grupa B, melduj — powiedział do mikrofonu.

Łączność odbywała się przez stację L-1, wiszącą prawie czterdzieści tysięcy kilometrów nad nimi. Sygnały elektroniczne docierały do celu z zauważalnym, irytującym opóźnieniem.

— Grupa B melduje — zatrzeszczał głos w słuchawkach. — Nie ma oporu. Posuwamy się zgodnie z planem.

— Dobrze. Gdyby wystąpiły jakieś problemy, zgłosić natychmiast.

— Rozkaz.

Pułkownik pokiwał głową.

Trzymanie się planu było niezmiernie ważne. Zaplanował zdobycie Bazy Księżycowej co do minuty i uwzględnił wszelkie ewentualności. Bomba jądrowa nie wybuchła, Baza Księżycowa miała pełną moc. Giap wziął pod uwagę taką możliwość. Nie czyniła różnicy. Główna grupa szturmowa rozwali śluzę i wkroczy do garażu w przewidzianym terminie, podczas gdy oddział B zajmie pozycje w dolinie krateru jako odwód strategiczny — po wysłaniu paru żołnierzy do wyrzutni elektromagnetycznej, która, jak się spodziewał, nie będzie broniona.

Specjalna jednostka wspinaczy wyłączy anteny Bazy Księżycowej, uniemożliwiając przesyłanie informacji na Ziemię. Faure nalegał, żeby to zrobić i w tym przypadku Giap zgodził się z nim bez zastrzeżeń. Odciąć buntownikom języki.

W skład pierwszej fali szturmowej miały wejść drużyny dezaktywacji z potężnymi lampami ultrafioletowymi do unieszkodliwienia nanomaszyn, których mogli użyć buntownicy. Giap uśmiechnął się lekko na wspomnienie paniki, jaka wybuchła w pierwszym oddziale wysłanym przeciwko Bazie. Drugi raz taki numer nie przejdzie, powiedział sobie.

Usłyszał brzęczyk w słuchawkach. Włączył interkom w ciągniku i zapytał cierpko:

— O co chodzi?

— Czujniki wykryły niezwykły poziom promieniowania mikrofalowego, panie pułkowniku — zameldowała oficer prowadząca obserwację.

W ciasnej przestrzeni centrum dowodzenia Giap z trudem odwrócił się w jej stronę. Nie zobaczył twarzy, tylko odbicie swojego hełmu w opuszczonym wizjerze.

— Niebezpieczny poziom? — zapytał. Czyżby buntownicy mieli jakąś niezwykłą broń?

— Nie, nic niebezpiecznego. Silniejszy od sygnału radiolokacyjnego, ale dochodzi ze wszystkich stron, jakby mikrofale odbijały się od otaczających nas gór.

Giap zmarszczył czoło. Mikrofale? Co oni knują?

— Wzywa pierwszy traktor, panie pułkowniku — zgłosił szef łączności. — Pilne.

Giap przełączył się na odpowiedni kanał.

— Nasz ciągnik utknął, panie pułkowniku. Nie możemy się ruszyć!

— Co takiego?

Głos w słuchawkach był bardziej zdziwiony niż przestraszony.

— Jakbyśmy wjechali w głębokie błoto…

— Na Księżycu nie ma błota! — warknął Giap.

— Tak jest, wiem. Ale w czymś ugrzęźliśmy. Nie możemy przesunąć się ani do przodu, ani do tyłu. Mechanik boi się, że spali silnik.

Traktor podskoczył i wyraźnie zwolnił.

— Co się dzieje? — wrzasnął Giap do łącznościowca.

— Nie wiem!

W ciągu paru minut dwadzieścia dwa pojazdy sił szturmowych zostały unieruchomione. W kilku spalono silniki w próbie przedarcia się przez to, co ich uwięziło.

— Wysiądź i zobacz, co to takiego! — rozkazał Giap kierowcy. Sierżantowi polecił otworzyć luk nad głową.

Ze zdenerwowania zapomniał o łagodnej grawitacji Księżyca i podciągnął się z taką siłą, że niemal wyleciał z ciągnika. Opadł na dach kabiny, z nogami wiszącymi w centrum dowodzenia.

Usiadł na dachu i odetchnął z ulgą, że wyrwał się z tej metalowej trumny. Rozejrzał sią dokoła. Zobaczył gładkie szare ściany gór i ciemne, usiane gwiazdami niebo.

Potem popatrzył w dół. Jego traktor i wszystkie pozostałe z przodu i z tyłu stały po osie w dziwnym, jasnoniebieskim morzu gąbczastego… czegoś.

— Sierżancie! — wrzasnął do mikrofonu. — Chodźcie tutaj.