— Cóż… — odezwał się w końcu Faure. — Może ostatecznie dopnie pan swego. Mam nadzieję, dla pańskiego dobra.
Giap powstrzymał się od uszczypliwego komentarza. Faure mówił:
— Proszę pamiętać o ochotnikach. Jeśli zawiedzie wszystko inne, niech pan wyda im rozkaz! Baza Księżycowa nie może przetrwać tego dnia!
— Gromadzą się na dnie krateru — Jinny Anson stwierdziła rzecz oczywistą.
Anson, Gordette, O’Malley i paru innych skupiało się wokół konsoli Douga, nad jego ramionami patrząc w ekrany. To nasze centrum dowodzenia, pomyślał Doug. Mózg Bazy.
Wczytał obraz, który Edith wysyłała do Global News, i zobaczył ten sam widok: parę tuzinów białych pojazdów ONZ sunęło doliną krateru, wszystkie pełne żołnierzy, którzy zeszli z Przełęczy Woj o.
— Najeźdźcy posuwają się ostrożnie — mówiła Edith. Głos miała chrapliwy i wytężony, nerwowy. Powinna zrobić sobie przerwę, pomyślał Doug. Ale nie mam nikogo, kto mógłby ją zluzować.
Potem jego uwagę przyciągnęła Grota. Może tam znalazłby się zastępca. Natychmiast zrezygnował z pomysłu. Nie miał czasu na poszukiwanie ochotnika. I, znając Edith, prędzej zedrze sobie struny głosowe, niż zrezygnuje z życiowej szansy komentowania bitwy na Księżycu.
— Zajmą pozycje wokół głównej śluzy — powiedział Gordette. — Za niecałą godzinę zapukają do naszych drzwi.
Doug pokiwał głową.
— W porządku, jesteśmy gotowi. Mam rację?
Wszyscy przytaknęli. Doug popatrzył na O’Malleya. Jego pył będzie decydujący.
— Pamiętajcie — powiedział — żeby wygrać, wystarczy przeżyć. Nie wolno nam zabić ani jednego żołnierza. Nie musimy wypędzać ich z Księżyca. Wystarczy ich przetrzymać. Jak konfederaci podczas amerykańskiej wojny secesyjnej; nie musieli podbijać Północy, tylko uniemożliwić Jankesom zagarnięcie swoich terenów.
Gordette chrząknął.
— Co im się nie udało.
Inni spojrzeli na niego. Postawa O’Malleya wyrażała jawną wrogość. Anson demonstracyjnie odwróciła się plecami i odeszła parę kroków. Bam nie wygrałby w konkursie popularności, pomyślał Doug.
Ale lekkim wzruszeniem ramion przyznał mu rację. Baza Księżycowa przeciwko Narodom Zjednoczonym, pomyślał. Do tego się to sprowadza. Baza Księżycowa przeciwko całemu światu.
Jak na razie jest dobrze, powiedział sobie. Nadal mamy zasilanie i zmusiliśmy wojsko do porzucenia broni ciężkiej.
Ale gdy patrzył na zbliżających się żołnierzy, uświadomił sobie, że mają za sobą tylko fazę wstępną bitwy. Decydujące starcie dopiero się zacznie.
Raptem ekran z transmisją Edith zamrugał.
Dolina krateru
Pułkownik Giap trzymał przy wizjerze lornetkę elektroop-tycznąi uważnie przyglądał się głównej śluzie Bazy Księżycowej.
Masywny właz był rozsunięty na całą szerokość; wnętrze garażu było jasno oświetlone, doskonale widoczne.
Mogą kryć się za zaparkowanymi ciągnikami, pomyślał. Czekają, żeby nas powystrzelać, gdy wejdziemy do garażu.
Powystrzelać? — zapytał się w duchu. Nie mają pistoletów. Parę laserów przemysłowych, oczywiście, ale to nieporęczna broń. Wyszkoleni żołnierze uciszają w parę minut.
— Chłopcy są na stanowiskach i czekają na rozkazy, panie pułkowniku — zameldował sierżant. Nie szef łączności; tamten biedny sukinkot nadal tkwił na przełęczy, co prawda uwolniony z niebieskiego szlamu, ale w takim stanie psychicznym, że nie byłoby z niego pożytku.
— Mężczyźni i kobiety — przypomniał mu Giap. — Lepiej używać słowa „żołnierze”.
— Tak jest — przepraszający głos sierżanta zasyczał w słuchawkach. — Żołnierze czekają na rozkazy, panie pułkowniku.
Precyzyjny plan legł w gruzach, ale to już nie miało znaczenia. Musieli spenetrować linię obrony Bazy Księżycowej.
Giap puścił lornetkę, która zawisła na pasku na szyi i odwrócił się do oficerów. Trzech kapitanów, sześciu poruczników. Jego zastępca, major z Afryki Południowej, został z unieruchomionymi pojazdami na przełęczy. I tak jest ich zbyt wielu, pomyślał. Siły pokojowe mają rozbudowaną kadrę.
Dziewięciu oficerów wyprężyło się w postawie na baczność, co w skafandrach było dość trudne i na dłuższą metę bardzo męczące.
— Spocznij — powiedział Giap wielkodusznie. — Zaatakujemy w dwóch falach. Pierwszy pluton wjedzie do garażu na ciągnikach. Drugi pluton wkroczy pieszo. Trzeci pluton zostanie w odwodzie. Pytania?
Do grupy dołączyła dziesiąta postać, nieproszona.
— Co mają robić ochotnicy?
Giap odwrócił się do pytającego. W skafandrze trudno było poznać, kto to jest, ale mówił jak Amerykanin.
— Wrócicie do ciągnika dowódcy i zostaniecie na miejscach, wszyscy, dopóki was nie wezwę — oświadczył stanowczym tonem.
— Jak się dowiemy, czego się spodziewać?
Wiedząc, że nikt go nie widzi przez zabarwiony wizjer, Giap pozwolił sobie na drwiący uśmiech.
— Możecie śledzić przebieg bitwy na kanale Global News, jak wszyscy inni na Ziemi.
W tej chwili brzęczenie w słuchawkach zasygnalizowało wiadomość. Giap wcisnął klawisz na rękawie i zapytał zastępcę szefa łączności:
— O co chodzi?
— Meldunek z góry Yeager. Żołnierze dotarli na szczyt i odcięli wszystkie anteny. Baza Księżycowa została uciszona.
Po raz pierwszy od wielu godzin Giap uśmiechnął się z niekłamanym zadowoleniem.
— Dobrze. Pogratulujcie im ode mnie i powiedzcie, żeby dołączyli do nas jak najszybciej.
— Rozkaz.
Kiwając głowa, Giap powiedział sobie, że Baza Księżycowa jest teraz całkowicie odcięta od Ziemi. Nareszcie.
Pani prezydent miała podkrążone oczy, gdy piła pierwszą poranną kawę i patrzyła na niemy ekran ścienny z transmisją bitwy o Bazę Księżycową.
— Wcześnie wstałaś — powiedział sekretarz generalny Białego Domu, zajmując swoje ulubione miejsce w bujaku Kennedy’ego.
— Ty też.
— Przez całą noc nie zmrużyłem oka — powiedział, przeciągając ręką po łysej głowie.
Pani prezydent ze swojego miejsca za biurkiem dostrzegła na jego czole kropelki potu. Wskazała kubkiem na ekran.
— Za parę godzin będzie po wszystkim.
— Nie — rzekł ponuro sekretarz.
— Co masz na myśli?
— Luce, idzie na nas burza opinii publicznej. Przez całą cholerną noc próbowałem uspokoić przewodniczących komitetów, reporterów, iluś tam gubernatorów i urzędników partyjnych, nawet jakichś przeklętych przywódców kościelnych. Wszyscy wrzeszczeli, że powinniśmy nacisnąć na ONZ i zostawić Bazę Księżycową w spokoju!
Pani prezydent wiedziała, że jej wierny asystent wyraża się nieparlamentarnie wyłącznie w chwilach najwyższego wzburzenia — albo dla podkreślenia swoich racji.
Ale pokręciła głową.
— Harry, jest za późno, żeby coś zrobić. Żołnierze już tam są. Patrz.
Ponownie wskazała na ekran. Sekretarz przekręcił fotel i zobaczył tuziny pojazdów gąsienicowych zbliżających się powoli do włazu głównej śluzy Bazy Księżycowej.
Nagle obraz zamigotał.
— Co u licha…?
Nim pani prezydent sięgnęła pilota z biurka, na ekranie pojawiła się udręczona twarz spikera.
— Z żalem informujemy, że kłopoty techniczne spowodowały przerwanie doniesień Edie Elgin z Bazy Księżycowej. Próbujemy przywrócić łączność.