Jego miejsce zajęła prezenterka wiadomości, która zaczęła podsumowanie tego, co wcześniej oglądali na żywo. Pani prezydent odprężyła się i rzuciła znaczące spojrzenie na sekretarza.
— Wynik jest już przesądzony, Harry. Baza Księżycowa jest skończona i wszyscy ci durnie, którzy na ciebie wrzeszczą, do jutra o niej zapomną.
Doug chciał porozmawiać z Edith, gdy jej maraton został przerwany, ale nie miał czasu. Patrzył na zbliżających się żołnierzy. Jak wszyscy w Bazie. W centrum kontroli, w Grocie, w izbie chorych i laboratoriach, gdzie nadal pracowano, wszyscy ze wstrzymanym oddechem wpatrywali się w ekrany. Doug nigdy nie słyszał takiej ciszy w centrali. Nawet pomruk urządzeń wydawał się stłumiony.
Białe traktory sił pokojowych parami przebywały śluzę, a następnie rozjeżdżały się po garażu.
— Spodziewają się, że ich ostrzelamy — powiedział Gordette niemal szeptem. Głos, choć ściszony, nieprzyjemnie zazgrzytał w ciszy.
— Czym? — mruknęła kwaśno Anson.
Doug przeniósł spojrzenie z Vince’a Falcone’a na Nicka O’Malleya.
— Pył gotów? — zapytał bez mała z nabożną czcią.
— Gotów i czeka — odparł pewnie O’Malley.
Doug pokiwał głową, myśląc: Wszyscy długo czekaliśmy. Ale zbliża się koniec czekania.
Giap odebrał meldunek:
— Garaż jest czysty. Ani śladu nieprzyjaciela.
Pułkownik zainstalował stanowisko dowodzenia tuż przed główną śluzą, skąd mógł widzieć jasno oświetlone wnętrze garażu.
Cztery drużyny specjalistów omiatały podłogę snopami ultrafioletu z potężnych lamp. Jak na razie nic nie świadczyło o obecności nanomaszyn, ale Giap wolał nie ryzykować. Jego ludzie mieli również wysterylizować włazy na drugim końcu garażu, wiodące do korytarzy Bazy.
Jak dotąd ani śladu oporu, myślał. Albo zamierzają się poddać, gdy tylko wejdziemy w korytarze i zajmiemy najważniejsze ośrodki, albo czekają w zasadzce.
Jeszcze raz powtórzył w myślach kolejne punkty planu. Pierwsza fala uderzeniowa sforsuje śluzy, podwójne włazy oddzielające wnętrze Bazy od zewnętrznej próżni. Stanowiły drugie zabezpieczenie, bo zwykle w garażu było powietrze i ruch odbywał się przez wielką śluzę główną.
Jeśli buntownicy się zabarykadowali, żołnierze wysadzą włazy. Gdyby wyrzutnie rakietowe nie ugrzęzły na przełęczy, rozwaliliby je sprzed głównej śluzy. W obecnym stanie rzeczy będą musiały wystarczyć lżejsze wyrzutnie ręczne. Poza tym mamy granaty. Włazy nas nie zatrzymają, powiedział sobie Giap.
Po wejściu do właściwej bazy żołnierze szybko zdobędą fabrykę wody, centrum kontroli, rozdzielnię elektryczną i OKS — ośrodek kontroli środowiska. Opanuj te punkty, a będziesz rządzić Bazą. Giap wyznaczył też drużyny do zajęcia podpowierzchniowych farm i nanolaboratoriów.
— Panie pułkowniku, śluzy funkcjonują normalnie — zameldował jeden z kapitanów. — Zewnętrzne włazy nie są zablokowane. Powtarzam, włazy nie są zablokowane.
Giap zdusił drżenie euforii. A więc ostatecznie zamierzają się poddać.
— Czy zewnętrzne włazy zostały wysterylizowane? — zapytał, nadal obawiając się nanożuków.
— Tak jest.
— Doskonale. Otworzyć wszystkie włazy i sprawdzić wewnętrzne — po potraktowaniu ultrafioletem.
— Rozkaz.
Wstrzymaj się z gratulacjami, przestrzegł się Giap. W korytarzach mogą być zasadzki.
A jednak w to wątpił. Co buntownicy mogliby zrobić uzbrojonym żołnierzom?
Korytarz numer jeden
Ulf Jansen wyróżniał się tylko tym, że był najwyższy w batalionie sił pokojowych. Mając sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu górował nad Azjatami, Afrykanami i Latynosami, którzy stanowili trzon jednostki. Znacznie przerastał swojego dowódcę, pułkownika Giapa i był o głowę wyższy od sierżanta Slavodica, który dowodził jego drużyną z bezstronną brutalnością.
Łatwy w obejściu, sympatyczny Norweg zaciągnął się do sił pokojowych głównie po to, żeby zdobyć stypendium na ONZ-owskiej uczelni technicznej. W ciągu czterech lat służył na Cyprze, w Sri Lance, na Malwinach (przez Brytyjczyków z uporem zwanych Falklandami), a teraz na Księżycu. Jeszcze trzy miesiące, a służba dobiegnie końca; zacznie studia w semestrze zimowym.
Na Cyprze został lekko ranny w wybuchu miny przeciwpiechotnej; pomijając ten incydent, służba w siłach pokojowych nie była niebezpieczna. W Sri Lance przez większość czasu musiał nosić kombinezon ochronny, co w panującym upale doprowadzało do szału, ale było lepsze niż ucierpienie w wyniku ataku bronią biologiczną, której obie strony używały w ostatniej rundzie wojny domowej.
Teraz brnął do gładkiej, metalowej śluzy w skafandrze, który był znacznie wygodniejszy od kombinezonu ochronnego z czasów ekspedycji na Cejlonie. I na Księżycu wszystko było takie lekkie! Mógłby wymachiwać karabinem jak wykałaczką.
— Szybko, szybko — warczał sierżant po angielsku, w podstawowym języku sił pokojowych. Żołnierze przechodzili przez śluzę, nic napotykając śladu oporu. Zdaniem Janscna, Baza Księżycowa mogła być opuszczona.
Oba włazy były otwarte na oścież. Buntownicy wypompowali powietrze z korytarza, więc żołnierze mogli wchodzić jeden za drugim, bez przystanków w śluzie.
W przyćmionym świetle korytarza Jansen zobaczył następny właz, oddalony o jakieś sto metrów.
Sierżant zamykał tyły. Po przebyciu śluzy pospieszył do oficerów — dwóch poruczników i kapitana — wpatrzonych w ekran notebooka.
Jansen słyszał kapitana, który stukając palcem w maleńki ekran, mówił:
— Fabryka wody jest po drugiej stronie tego włazu. W dół korytarza i za skrzy…
W słuchawkach Jansena wybuchł przeraźliwy pisk, jakby elektroniczne paznokcie drapały po elektronicznej tablicy. Hałas go ogłuszył. Poderwał ręce do uszu, uderzył w hełm. Jazgot sprawiał ból, świdrował w czaszce niczym chirurgiczne wiertło.
Jansen zobaczył, że inni żołnierze też łapią się za hełmy i zataczają pod wpływem morderczego pisku. Nawet oficerowie bezradnie wymachiwali rękami.
Z łzami bólu w oczach, sięgnął do klawisza na rękawie i wyłączył radio.
Hałas ucichł. Zapadła błogosławiona cisza.
— Co się dzieje? — wrzasnął Giap. — Co się dzieje?
Miał wrażenie, że słyszy tysiąc różnych koncertów rockowych. Milion startujących odrzutowców. Słyszał tylko ten przeklęty hałas. Nie mógł z nikim porozmawiać. Nie mógł myśleć.
Wokół niego żołnierze trzeciej fali drapali hełmy, chwieli się na pylistym regolicie, niektórzy padali na kolana.
Przyszło mu na myśl tylko jedno wyjście. Wyłączył radio. Cisza była jak kojący balsam, choć nadal dzwoniło mu w uszach.
— Wyłączyć radia! — rozkazał i natychmiast poczuł się głupio. Radio miał wyłączone, słowa rozbrzmiały tylko w jego hełmie.
Ale zobaczył, że żołnierze jeden po drugim odzyskują równowagę. Sam dyszał ciężko, zaskoczony niespodziewanym atakiem. Podejrzewał, że inni są w podobnym stanie.
Ruchem ręki przywołał dowódcę trzeciej fali i wyciągnął przewód z kieszeni na udzie. Podłączył przewód do portu w hełmie i podał końcówkę kapitanowi.
— Teraz możemy rozmawiać bez radia — powiedział.
— Tak jest — odparł kapitan. Giap słyszał jego oddech, nadal przyspieszony.
— Buntownicy uznali, że zagłuszając naszą częstotliwość powstrzymają atak — powiedział z nutką pogardy.
— Tak jest.
— Nic pomyśleli, że możemy porozumiewać się przewodowo, bez korzystania z radia.