Выбрать главу

Porucznik Oglethorpe nacisnął przycisk. Za podium, na którym stał, rozbłysły na ścianie dwa ekrany. Na ekranie z lewej strony pojawił się wcielony koszmar — coś czarnego i węzłowatego, z ząbkowanymi odnóżami, przypominającymi szczypce homara, wetkniętymi pornograficznie w otwór tak przejmująco wilgotny, że prawie można było poczuć wydobywający się z niego smród. Nad bezkształtną bryłę ciała wystawały trzy czułki. Z ich końców wyciekało coś brunatno-żółtego. Na widok tego stworzenia H. P. Lovecraft uciekłby krzycząc z przerażenia.

Stworzenie po prawej stronie w jakiś sposób przypominało jelenia. Miało zwinne, prawie ludzkie dłonie i dziwną, pociągłą twarz, której wyraz, zdawało się, mówił o mądrości i pokojowym nastawieniu tej istoty. Jeśli nie można było się tym stworzeniem zaopiekować, to przynajmniej można było od niego na pewno wiele się dowiedzieć o prawdziwej naturze wszechświata.

Porucznik Oglethorpe skierował wskaźnik w stronę przerażającej istoty:

— Ten koleś jest przedstawicielem rasy Bathunga. Bathunga to lud o wyjątkowo pokojowym nastawieniu; ich kultura liczy sobie setki tysięcy lat, w matematyce osiągnęli poziom, przy którym nasze najnowsze osiągnięcia są czymś prostszym od tabliczki mnożenia. Żyją w oceanach, odżywiają się odfiltrowanym z wody planktonem i z prawdziwym entuzjazmem koegzystują z ludźmi na kilku światach. Są z natury dobrymi, przyjaźnie nastawionymi stworzeniami, a ten koleś tutaj — postukał końcem wskaźnika w ekran — jest wśród nich prawdziwym przystojniakiem.

Wskazał na drugi z ekranów, na którym widać było przyjaźnie wyglądającego człowieka-jelenia:

— A ten skurwysyn to Salong. Nasze pierwsze oficjalne spotkanie z przedstawicielami tej rasy miało miejsce po tym, jak namierzyliśmy samotniczą kolonię ludzką. Ludzie nie powinni dokonywać kolonizacji na własną rękę, choćby z powodów, które zaraz wam przedstawię. Koloniści wylądowali na planecie, która była także kolonizacyjnym celem Salongów; w którymś momencie ci ostatni doszli do wniosku, że ludzie nadają się do jedzenia — zaatakowali więc naszą kolonię i założyli farmę, na której hodowali ludzi na mięso. Wszyscy dorośli mężczyźni poza nieliczną garstką zostali przez nich zabici; ci którzy przeżyli regularnie byli „dojeni” ze swojej spermy, za pomocą której zapładniano nadające się do reprodukcji kobiety. Noworodki umieszczano w zagrodach, gdzie były tuczone i traktowane jak bydło.

— Wszystko to stało się na wiele lat przed tym, zanim tam wylądowaliśmy. Kiedy odkryliśmy, co się tam dzieje, oddziały KSO zrównały z ziemią kolonię Salongów, a ich przywódca został usmażony jak prosię na jarmarku. Nie muszę chyba dodawać, że od tej pory walczymy z tymi pożerającymi dzieci skurwysynami.

— Wiecie już chyba do czego zmierzam — powiedział Oglethorpe. — Jeśli będziecie zakładać, że sami potraficie odróżnić tych dobrych od tych złych, to łatwo możecie przez to zginąć. Nie możecie sobie pozwalać na antropomorficzne uprzedzenia, bo część z tych podobnych do nas obcych chętniej widzi w nas posiłek niż partnerów do rozmowy.

Innym razem Oglethorpe kazał nam zgadywać, jaką przewagę mieli działający na Ziemi żołnierze nad żołnierzami KSO.

— Na pewno nie mieli przewagi po względem uzbrojenia i kondycji fizycznej — mówił — bo z całą pewnością przewyższamy ich w tych dwóch dziedzinach. Nie, żołnierze na Ziemi mają o tyle lepiej, o ile z góry wiedzą, kim będzie ich przeciwnik, a co za tym idzie, w jaki sposób (przynajmniej z grubsza) przebiegać będzie bitwa — jakie formacje wezmą w niej udział, jakiego typu broni będą używać, i jakie będą ich cele. Z tego powodu doświadczenie bojowe zdobyte podczas jednej wojny czy bitwy, może być zastosowane w następnej; nawet, jeśli inne są powody prowadzenia wojny, albo cele danej bitwy.

— KSO nie mają takiej przewagi. Dla przykładu możemy wziąć ostatnią bitwę z Efgami. — Oglethorpe dotknął wskaźnikiem jednego z ekranów, na którym ukazało się podobne do wieloryba stworzenie z masywnymi, wyrastającymi z boków mackami, rozgałęziającymi się w coś na kształt szczątkowych dłoni. — Efgowie dorastają do czterdziestu metrów długości i dysponują technologią, która pozwala na polimeryzację wody. Straciliśmy parę okrętów, ponieważ woda wokół nich zamieniła się w działający jak ruchome piaski szlam. Poszły na dno razem z ludźmi na ich pokładach. W jaki sposób doświadczenie zebrane w czasie prowadzenia walki z tymi kolesiami mielibyśmy zastosować w przypadku, dajmy na to, ludu Finwe. — Na drugim ekranie ukazał się gadopodobny czaruś. — Jeśli Finwe są drobnymi mieszkańcami pustyni, preferującymi długodystansowe ataki bronią biologiczną?

— Nie da się tego zrobić w żaden sposób. A jednak służba żołnierza KSO polega na uczestniczeniu w różnych rodzajach bitew. To jeden z powodów, dla których śmiertelność w KSO jest tak wysoka — każda bitwa jest inna, i każda sytuacja bojowa, przynajmniej w doświadczeniu pojedynczego żołnierza, jest jedyna w swoim rodzaju. Z tych naszych pogawędek możecie wynieść jedną, jedyną naukę, która brzmi: „Wszystkie dotychczasowe poglądy na temat prowadzenia wojny można wyrzucić za okno”. Wasze szkolenie tutaj może was po części przygotować na to, z czym będziecie mieli do czynienia w praktyce bojowej. Ale pamiętajcie — to jest piechota, często to wy będziecie mieli pierwszy kontakt z obcymi, wrogimi rasami o nieznanych (a często nawet niemożliwych do poznania) metodach działania. Musicie myśleć szybko; i nie zakładać, że to, co działało wcześniej, zadziała i teraz. Taki sposób myślenia to najszybsza droga do śmierci.

Na jednym ze spotkań któryś z rekrutów zapytał Oglethorpe’a, dlaczego żołnierze KSO mieliby się w ogóle przejmować losem kolonistów i samych kolonii:

— Ciągle wkłada nam się do głowy, że tak naprawdę nie jesteśmy już ludźmi — powiedział. — A jeśli tak jest, dlaczego mielibyśmy czuć jakiekolwiek przywiązanie do kolonistów? W końcu oni są tylko ludźmi. Dlaczego nie mielibyśmy uznać, że żołnierze KSO to następne ogniwo w ewolucyjnym rozwoju człowieka, i zacząć dbać tylko o siebie?

— Nie myśl, rekrucie, że jako pierwszy zadajesz to pytanie — powiedział Oglethorpe, co wywołało na sali ogólny chichot. — Krótka wersja odpowiedzi brzmi — nie możemy tak zrobić. Całe to majstrowanie w materiale genetycznym spowodowało, że żołnierze KSO nie mogą mieć potomstwa. Zwykły materiał genetyczny, użyty do stworzenia matrycy każdego z was, ma obecnie zbyt wiele groźnych cech recesywnych, by proces rozmnażania mógł zajść dostatecznie daleko. Na dodatek macie w sobie zbyt wiele materiału genetycznego pozaludzkiego pochodzenia, by można było dokonać skrzyżowania ras z normalnymi ludźmi. Żołnierze KSO są niezwykłym osiągnięciem inżynieryjnym, ale jeśli chodzi o rozwój ewolucyjny ludzkości, są jego ślepym zaułkiem. Dlatego właśnie żadne z was nie powinno być zbytnio zadowolone z siebie. Możecie przebiec kilometr w dwie minuty, ale nie możecie zrobić dziecka.

— Ujmując to zagadnienie w szerszym planie, po prostu nie ma takiej potrzeby. Ewolucja na naszych oczach sama wykonuje następny krok. Podobnie jak sama Ziemia, większość z kolonii nie ma ze sobą kontaktu. Niemal wszyscy ludzie urodzeni na danej planecie zostają na niej do końca swojego życia. Ludzie adaptują się w swoich nowych światach; proces ten zaczyna się od aspektu kulturowego. Niektóre z najdłużej istniejących kolonii zaczynają wykazywać językową i kulturową odmienność w stosunku do swojego ziemskiego dziedzictwa. Za dziesięć tysięcy lat pojawi się także odmienność genetyczna. Kiedy minie odpowiednio dużo czasu, będzie tyle samo różnych gatunków człowieka, ile jest skolonizowanych planet. Różnorodność stanowi klucz do przetrwania.