Zadanie nie było łatwe. Platforma łodygi miała kształt obwarzanka o średnicy trzydziestu paru metrów. „Dziura” w obwarzanku, którą platforma wślizgiwała się po łodydze, miała średnicę około sześciu metrów. Lina przewodu musiała być niewiele cieńsza — mogła mieć jakieś pięć i pół metra średnicy — jak się zastanowić to niezbyt dużo jak na kabel przewożący konsolę pełną ludzi na odległość dobrych kilku tysięcy kilometrów. Pozostała część platformy zapełniona była wygodnymi lożami, w których można było siedzieć i gawędzić; były tam także małe przestrzenie, w których podróżni mogli oglądać filmy, grać w gry i jeść. Były też oczywiście specjalne miejsca przy wielu oknach, przez które widać było Ziemię, inne łodygi po bokach i Stację Kolonialną w górze.
W całości platforma przypominała hall niezłej klasy hotelu, niespodziewanie wystrzelony z wielką prędkością w stronę orbity geostacjonarnej Ziemi. To otwarcie wnętrza ze wszystkich stron stanowiło jednak pewien problem — trudno było się tu ukryć. Na pierwsze wystrzelenie nie było zbyt wielu chętnych — ludzi było za mało, żeby można było się między nimi ukryć. W końcu zdecydowałem się na kupno czegoś do picia w kiosku położonym blisko środka platformy, dokładnie z przeciwnej strony miejsca, w którym zostawiłem Leona. Nie mógł mnie widzieć, to było najlepsze miejsce, bym i ja mógł go nie widzieć przez jak najdłuższy czas.
Opuszczenie Ziemi było dla mnie irytujące pod względem fizycznym — dzięki zdolności Leona do bycia obrzydliwym i odstręczającym; ale pod względem emocjonalnym opuszczenie ojczystej planety okazało się zadziwiająco łatwe. Rok przed odjazdem zdecydowałem, że zaciągnę się do KSO; od tej pory trzeba się było po prostu zająć przygotowaniami i pożegnaniami. Kiedy dziesięć lat wcześniej razem z Kathy zdecydowaliśmy, że zaciągniemy się oboje, przepisaliśmy nasz dom na naszego syna Charlie’go, tak, żeby mógł go przejąć bez urzędowego zatwierdzenia testamentu. Poza tym Kathy i ja nie posiadaliśmy nic drogocennego, po prostu kupę drobiazgów i rupieci, jakie zbiera się przez całe życie. Większość ładnych rzeczy została rozdana rodzinie i przyjaciołom w ciągu ostatniego roku; resztą później miał zająć się Charlie.
Zostawienie ludzi nie było o wiele cięższe. Zwykle reagowali na wiadomość o wyjeździe różnymi tonacjami zdziwienia i smutku; ponieważ każdy wie, że po zaciągnięciu do Kolonialnych Sił Obrony nigdy już nie wrócisz. Ale nie jest to równoznaczne ze śmiercią. Ludzie wiedzą, że gdzieś tam wciąż żyjesz; psiakrew, być może nawet po jakimś czasie dołączą tam do ciebie. To trochę tak, myślę sobie, jak setki lat temu, kiedy ktoś, kogo ludzie znali, zatrzymywał wóz i ruszał na zachód. Ludzie trochę płakali, tęsknili za nim, i wracali do swoich codziennych zajęć.
W każdym razie powiedziałem wszystkim o tym, że opuszczam Ziemię na rok przed wyjazdem. To dużo czasu, żeby powiedzieć to, co ma się do powiedzenia, żeby załatwić różne sprawy i zawrzeć z niektórymi ludźmi pokój. W ciągu roku miałem kilka posiedzeń ze starymi przyjaciółmi i rodziną, w czasie których rozgrzebywaliśmy stare rany i popioły dawnych bitew; w większości przypadków wszystko skończyło się dobrze. Parę razy prosiłem o wybaczenie za rzeczy, które nie wywoływały we mnie poczucia winy; raz znalazłem się w łóżku z kimś, z kim w innej sytuacji bym się tam nie znalazł. Ale żeby dać ludziom właściwe zakończenie, robisz to, co musisz robić; dzięki temu oni czują się lepiej, a ciebie nie kosztuje to zbyt wiele. Wolę raczej przeprosić za coś, co nie miało dla mnie znaczenia, i zostawić na Ziemi kogoś, kto mi dobrze życzy, niż pozostać upartym i zostawić tego kogoś z nadzieją, że jakiś obcy wyssie mój mózg. Możecie to nazwać karmiczną asekuracją.
Najbardziej obchodził mnie Charlie. Jak wielu ojców i synów, mieliśmy swoje słabsze momenty; ja nie byłem najuważniejszym ojcem, on nie był najbardziej samodzielnym i zdecydowanym życiowo z wszystkich synów świata — po trzydziestce wciąż błąkał się po świecie bez wyraźnego celu. Kiedy dowiedział się, że Kathy i ja chcemy się zaciągnąć, prawie wpadł w szał i zaczął na nas krzyczeć. Przypomniał nam, że protestowaliśmy przeciwko Wojnie Subkontynentalnej. Przypomniał nam nasze własne nauki, że przemoc nie jest właściwym rozwiązaniem żadnego problemu. Przypomniał nam, że kiedyś daliśmy mu szlaban na cały miesiąc za to, że zabawiał się strzelaniem do celu z Billem Youngiem — oboje zresztą uznaliśmy, że to trochę dziwne, kiedy trzydziestopięciolatek wyciąga takie rzeczy z przeszłości.
Śmierć Kathy zakończyła większość z naszych walk; po prostu dlatego, że obaj — on i ja — uznaliśmy, że rzeczy, o które się kłóciliśmy, nie miały żadnego znaczenia. Ja byłem wdowcem, on kawalerem, i przez jakiś czas mieliśmy tylko siebie. Niedługo potem poznał i poślubił Lisę; w jakiś rok później został ojcem i ponownie wybrano go na burmistrza — wszystko w czasie jednej, zwariowanej nocy. Charlie dość późno rozwinął skrzydła, ale kiedy już to zrobił, okazało się, że naprawdę nieźle szybuje. Odbyliśmy we dwóch posiedzenie, w czasie którego (szczerze) przeprosiłem go za różne swoje niedociągnięcia i pomyłki, i równie szczerze powiedziałem mu, jak dumny jestem z mężczyzny, którym się stał. Potem usiedliśmy z piwem na werandzie i oglądając, jak mój wnuk Adam bawi się na trawniku tenisową piłką, dość długo rozmawialiśmy o różnych niezbyt ważnych sprawach. Rozstawaliśmy się w dobrym nastroju i z miłością, tak jak powinni żegnać się ojciec z synem.
Stałem przy kiosku, ściskając w ręku kolę, myśląc o Charliem i jego rodzinie, kiedy usłyszałem zrzędliwy głos Leona, któremu odpowiadał inny — niski, ostry i kobiecy. Wbrew sobie wyjrzałem zza kiosku, Leonowi najwyraźniej udało się dopaść jakąś bogu ducha winną kobietę. Na pewno dzielił się z nią teraz jakąś idiotyczną teorią, którą akurat w tym momencie chciał obwieścić światu jego świński móżdżek. Moja rycerskość przeważyła nad chęcią ukrycia się; chciałem interweniować.
— Po prostu chodzi mi o to — mówił Leon. — Że to nie fair. Pani, ja i każdy inny Amerykanin, żeby polecieć w kosmos musimy czekać, aż będziemy starsi od gówna, podczas gdy wszyscy ci mali Hindole dostają bilet do nowych światów jak tylko nauczą się rozmnażać. To znaczy cholernie szybko. To po prostu nie fair. Pani się to wydaje fair?
— Nie, właściwie to nie jest w porządku — odpowiedziała kobieta. — Ale podejrzewam, że dla nich nie jest w porządku to, że starliśmy Nowe Delhi i Bombaj z powierzchni ziemi.
— I o to mi właśnie chodzi! — triumfalnie zaryczał Leon. — Stuknęliśmy kurdupli atomówkami! Wygraliśmy tę wojnę! Zwycięzcy powinni coś dostać za wygraną. A proszę spojrzeć, co się stało. Przegrali, ale to oni zaczęli kolonizować kosmos, a my możemy tam się wybrać tylko pod warunkiem, że zaciągniemy się, żeby ich chronić! Przepraszam, że tak mówię, ale czy nie jest powiedziane w Biblii: „Pokorni, cisi posiądą Ziemię?” Moim zdaniem to raczej przegranie cholernej wojny czyni cię pokornym i cichym.
— Nie sądzę, żeby to wyrażenie znaczyło to, co ty przez nie rozumiesz, Leon — powiedziałem, podchodząc do nich.
— John! Oto człowiek, który wie, o czym mówię — powiedział Leon, szczerząc się na mój widok.