Выбрать главу

Wyświetliłem MózGościem obraz przystani wahadłowców. Pozostałe transportowce w parach i trójkami wystrzeliwały przez bramę. Pięć wydostało się na zewnątrz. Potem w okręt uderzyła następna salwa pocisków, nagle zmieniając trajektorię obrotów „Modesto”, przez co kilka właśnie wylatujących transportowców roztrzaskało się. Przynajmniej jeden z nich eksplodował; jego szczątki uderzyły w kamerę i obraz zgasł.

— Przerwij połączenie swojego MózGościa z „Modesto” — powiedziała Fiona. — Mogą nas namierzyć za jego pomocą. Przekaż to pozostałym oddziałom. Werbalnie.

Zrobiłem, jak kazała. Dołączył do nas Alan.

— Mamy tam z tyłu parę drobnych obrażeń — powiedział, wskazując swoich żołnierzy. — Ale to nic poważnego. Jaki mamy plan?

— Skierowałam nas w stronę Koralu i wyłączyłam silniki — powiedziała Fiona. — Chcąc nas namierzyć, będą prawdopodobnie szukać śladów napędu i transmisji MózGościów. Dopóki sprawiamy wrażenie martwych, być może zostawią nas w spokoju do chwili, gdy uda nam się dotrzeć do atmosfery.

— Być może? — zapytał Alan.

— Jeśli masz jakiś lepszy plan, cała zamieniam się w słuch.

— Nie mam w ogóle pojęcia, co się tu dzieje — powiedział Alan. — Więc chętnie zgadzam się na twój plan.

— Co tu się właściwie do diabła stało? — zapytała Fiona. — Trafili nas w momencie, kiedy wychodziliśmy z przeskoku. W żaden sposób nie mogli wiedzieć, gdzie się pojawimy.

— Być może po prostu byliśmy w złym miejscu o złym czasie — powiedział Alan.

— Nie sądzę — powiedziałem i wskazałem ręką za okno. — Spójrzcie na to.

Wskazałem na znajdujący się po naszej lewej stronie rraeyski krążownik, który właśnie rozbłyskał światłem ognia dobywającego się z dysz odpalanych pocisków. Po naszej prawej stronie nagle pojawił się krążownik KSO. W parę sekund później, wystrzelone wcześniej pociski, uderzyły w burtę na całej jego długości.

— To kurwa niemożliwe — powiedziała Fiona.

— Wiedzą dokładnie, gdzie wychodzą nasze okręty — powiedział Alan. — To pułapka.

— Jak oni, kurwa, to robią? — Fiona domagała się odpowiedzi. — Co tu się, kurwa, dzieje?

— Alan? — powiedziałem. — Jesteś fizykiem.

Alan wpatrywał się w zniszczony krążownik KSO, który w tej chwili przechylony na bok, przyjmował kolejną salwę pocisków.

— Nie mam pojęcia, John. To dla mnie coś zupełnie nowego.

— To jest do dupy — powiedziała Fiona.

— Trzymajmy się blisko — powiedziałem. — Wszyscy mamy kłopoty, a zgubienie się nic nam nie pomoże.

— Jeśli masz lepszy plan, cała zamieniam się w słuch — powtórzyła Fiona.

— Czy mogę korzystać z MózGościa, jeśli nie będę starał się połączyć z „Modesto”? — spytałem.

— Pewnie — powiedziała Fiona. — Wszystko jest w porządku dopóki żadne transmisje nie opuszczają pokładu wahadłowca.

Wszedłem w Dupka i wyświetliłem mapę geograficzną Koralu.

— No cóż — powiedziałem. — Myślę, że dzisiejszy atak na kopalnię Koralu możemy uznać za odwołany. Zbyt mało oddziałów opuściło „Modesto”, żebyśmy mogli stanowić prawdziwe zagrożenie. Na dodatek nie sądzę, że wszystkim uda się dotrzeć na powierzchnię planety w jednym kawałku. Nie wszyscy piloci są tacy szybcy, jak ty, Fiona.

Fiona pokiwała głową; z tego co widziałem, trochę się rozluźniła. Pochwały zawsze dobrze działają, szczególnie w chwilach kryzysu.

— Okay, oto nasz nowy plan — powiedziałem i przesłałem mapę Fionie i Alanowi. — Siły Rraeyów skoncentrowane są w okolicy raf koralowych i głównych miast kolonii, wzdłuż tego wybrzeża. Więc my polecimy tutaj… — wskazałem sam środek największego kontynentu Koralu — … ukryjemy się w tych górach i poczekamy, aż nadejdzie wsparcie.

— Jeśli w ogóle nadejdzie — powiedział Alan. — Statki bezzałogowe mają wdrukowany rozkaz powrotu na Feniksa, więc nasi będą wiedzieć, że Rraeyowie czekają na ich przybycie. Jeśli nasi będą to wiedzieć, być może w ogóle się nie pojawią.

— Na pewno przylecą — powiedziałem. — Po prostu być może nie pojawią się wtedy, kiedy będziemy tego najbardziej chcieli. Możliwe, że będziemy musieli na nich długo czekać. Na szczęście środowisko Koralu jest przyjazne dla ludzi. Będziemy mogli się tam wyżywić tak długo, jak będzie trzeba.

— Nie jestem w nastroju do kolonizacji — powiedział Alan.

— Nie osiądziemy tam na stałe — powiedziałem. — W tej sytuacji trudno znaleźć lepsze rozwiązanie.

— Z tym się zgadzam — powiedział Alan.

Odwróciłem się do Fiony:

— Czego potrzebujesz, żeby dowieźć nas na miejsce w jednym kawałku?

— Modlitwy — odpowiedziała. — Wciąż jesteśmy w całości, ponieważ wyglądamy jak dryfujący śmieć, ale każdy większy od ludzkiego ciała przedmiot, który wpadnie do atmosfery, zostanie przez Rraeyów namierzony. Zauważą nas, kiedy tylko zaczniemy manewrować.

— Jak długo możemy zostać tu w górze? — spytałem.

— Niezbyt długo — odpowiedziała Fiona. — Nie mamy jedzenia, wody, i nawet z naszymi nowymi, udoskonalonymi ciałami w kilkadziesiąt osób dość szybko zużyjemy zapas świeżego powietrza.

— Jak szybko po wejściu do atmosfery zamierzasz zacząć pikować w dół? — zapytałem.

— Szybko — powiedziała. — Jeśli zaczniemy koziołkować, to już nie odzyskam kontroli nad sterami i będziemy tak spadać, póki się nie rozbijemy.

— Zrób, co w twojej mocy — powiedziałem. Pokiwała głową.

— Dobra, Alan — powiedziałem. — Czas zawiadomić naszych ludzi o zmianie planu.

— Zaczynamy — powiedziała Fiona i włączyła silniki. Siła przyspieszenia wcisnęła mnie w krzesło drugiego pilota. Nie spadaliśmy już swobodnie w stronę powierzchni Koralu, teraz lecieliśmy w jej stronę jak pocisk.

— Teraz uważajcie! — krzyknęła Fiona i weszliśmy w atmosferę. Wahadłowiec zaczął grzechotać jak marakasy.

Coś zabrzęczało na tablicy rozdzielczej.

— Aktywne skanowanie — powiedziałem. — Zostaliśmy namierzeni.

— Zrozumiałam — powiedziała Fiona, przechylając stery. — Za parę sekund wejdziemy w wysokie chmury. Być może to pomoże nam ich zgubić.

— Czy zwykle pomaga? — zapytałem.

— Nie — odpowiedziała i wlecieliśmy w nie, mimo wszystko.

Przelecieliśmy parę kilometrów na wschód i znów nas namierzono.

— Mają nas — powiedziałem. — Myśliwiec w odległości 350 kilometrów i wciąż się zbliża.

— Zamierzam maksymalnie zbliżyć się do powierzchni, zanim wejdą nam na kark — powiedziała. — Wtedy będziemy mogli ich zgubić albo zestrzelić. Prawdę mówiąc, możemy mieć tylko nadzieję, że kiedy zejdziemy niżej, ich pociski trafią w szczyty drzew, a nie w nas.

— To nie dodaje mi otuchy — powiedziałem.

— Nie jestem tu po to, żeby dodawać otuchy — powiedziała Fiona. — Trzymaj się.

Ostro zanurkowaliśmy. W tym momencie statek Rraeyów był już nad nami.

— Pociski! — krzyknąłem. Fiona skręciła w lewo i skierowała nas w stronę powierzchni planety. Jeden z pocisków przeleciał nad nami i oddalił się; drugi uderzył w szczyt wzgórza, które mijaliśmy.

— Fajnie — powiedziałem, po czym prawie odgryzłem sobie język, kiedy trzeci z pocisków detonował dokładnie za nami, pozbawiając Fionę kontroli nad sterami. Wybuch czwartego pocisku wstrząsnął pokładem, a jeden ze szrapneli rozerwał bok wahadłowca; przez ryk uciekającego powietrza słyszałem krzyki moich ludzi.