— Myślałem, że umarłem — przesłałem. — A w każdym razie, że umieram.
— Ponieważ teraz nie grozi już panu śmierć, to powiem panu prawdę — powinien pan już nie żyć — powiedział doktor Fiorina. — Gdyby był pan niezmodyfikowanym człowiekiem, na sto procent byłby pan już martwy. Żyje pan dzięki swojej SprytnejKrwi, która zaczęła krzepnąć zanim się pan wykrwawił, a potem przez cały czas trzymała infekcje pod kontrolą. Jednak było bardzo blisko. Gdyby nie został pan odnaleziony, wkrótce prawdopodobnie już by pan nie żył. Na „Krogulcu” wepchnęli pana do komory hipostatycznej, w której przywieziono pana tutaj. Na pokładzie okrętu nie mogli panu pomóc. Potrzebował pan specjalistycznej opieki.
— Widziałem moją żonę — przesłałem. — To ona mnie uratowała.
— Czy pańska żona jest żołnierzem?
— Nie żyje od wielu lat.
— Och — powiedział doktor Fiorina. — No cóż, odszedł pan dość daleko. W takim stanie halucynacje nie są czymś niezwykłym. Tunel ze światłem na końcu, zmarli krewni i tak dalej. Proszę posłuchać, kapralu, pańskie ciało wciąż wymaga dużego nakładu pracy, a łatwiej będzie nam ją wykonać, kiedy będzie pan spał. Nie ma pan nic innego do roboty, jak tylko unosić się w tym zbiorniku. Za chwilę znowu wprowadzę pana w stan snu. Kiedy się pan obudzi, nie będzie pan już w wannie i odrośnie panu wystarczająco duża część szczęki, żeby umożliwić prawdziwą rozmowę. W porządku?
— Co się stało z moim oddziałem? — przesłałem. — Roztrzaskaliśmy się.
— Proszę teraz zasnąć — powiedział doktor Fiorina. — Porozmawiamy, kiedy wyjdzie pan z wanny.
Próbowałem wydobyć z siebie pełną irytacji odpowiedź, ale uderzyła mnie fala zmęczenia. Zasnąłem, zanim zdążyłem zdać sobie sprawę z tego, jak szybko zasypiam.
— Hej, patrzcie kto wrócił — powiedział nowy głos. — Człowiek, który jest zbyt głupi, żeby umrzeć.
Tym razem nie pływałem już w kadzi pełnej lepkiej mazi. Rozejrzałem się i udało mi się dostrzec, skąd dochodził głos.
— Harry… — powiedziałem, tak wyraźnie jak tylko mogłem z unieruchomioną szczęką.
— Ten sam — powiedział, lekko się kłaniając.
— Sorry, ale nie mogę wstać — wymamrotałem. — Jestem trochę zrąbany.
— On mówi, że jest trochę zrąbany — powiedział Harry, wywracając oczami. — Chryste na kucyku. Brakowało ci więcej ciała, niż ci zostało, John. Wiem coś o tym. Widziałem jak przywieźli na górę twoje cielsko z Koralu. Kiedy powiedzieli, że wciąż żyjesz, szczęka opadła mi na podłogę.
— Zabawne — powiedziałem.
— Sorry — powiedział Harry. — Niezamierzona gra słów. Ale byłeś prawie nie do poznania, John. Jakieś krwawe kikuty. Nie zrozum mnie źle, ale modliłem się, żebyś umarł. Nie mogłem wyobrazić sobie, że uda im się złożyć cię do kupy, tak jak to zrobili.
— Cieszę się, że cię zawiodłem — powiedziałem.
— Ja też się cieszę, że mnie zawiodłeś — powiedział i wtedy do pokoju wszedł ktoś inny.
— Jesse — powiedziałem.
Jesse obeszła łóżko i pocałowała mnie w policzek.
— Witamy z powrotem w świecie żywych, John — powiedziała i odsunęła się krok do tyłu. — Spójrz na nas, znowu jesteśmy razem. Jak trzej muszkieterowie.
— Raczej dwóch i pół muszkieterów — powiedziałem.
— Będzie dobrze — powiedziała Jesse. — Doktor Fiorina mówi, że w pełni odzyskasz sprawność. Szczęka odrośnie ci w całości już jutro, noga za parę dni. Już niedługo będziesz mógł nawet skakać.
Sięgnąłem ręką w dół i dotknąłem swojej prawej nogi. Była tam w całości, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zsunąłem prześcieradło, żeby na nią spojrzeć i rzeczywiście tam była: moja noga. Coś w rodzaju mojej nogi. Tuż pod kolanem, przecinała ją zielona szrama, powyżej której moja noga wyglądała jak moja noga; poniżej szramy wyglądała jak proteza.
Wiedziałem, co to znaczy. Jeden z członków mojego oddziału utracił nogę w czasie bitwy i odtworzono mu ją w ten sam sposób. Przyłączali ci bogatą w substancje odżywcze sztuczną kończynę w miejscu amputacji, a potem wstrzykiwali strumień mikrorobotów w obszar zrostu. Używając twojego własnego DNA za przewodnika, mikroroboty przekształcały substancje odżywcze i surową materię sztucznej kończyny w ciało i kości, łącząc je z już istniejącymi mięśniami, nerwami, naczyniami krwionośnymi i tak dalej. Pierścień mikrorobotów powoli przesuwał się w dół sztucznej kończyny, dopóki nie przekształcił jej całej w żywą tkankę; kiedy mikroroboty kończyły swoją robotę, migrowały układem krwionośnym do wnętrzności, skąd mogłeś je wydalić.
Było to niezbyt subtelne, niemniej dobre rozwiązanie — żadnych zabiegów chirurgicznych, żadnego czekania na stworzenie klonowanych części, żadnych niezgrabnych sztucznych kończyn dołączonych do twojego ciała. Na dodatek odtworzenie kończyny zajmowało jedynie parę tygodni — proces mógł być odpowiednio dłuższy lub krótszy w zależności od zasięgu amputacji. W ten sam sposób odtworzyli moją szczękę i (według wszelkiego prawdopodobieństwa) piętę i palce mojej lewej stopy, które były już tam w całości, gotowe do użycia.
— Od jak dawna tu jestem? — zapytałem.
— W tym pokoju jesteś mniej więcej od doby — powiedziała Jesse. — Przedtem mniej więcej tydzień spędziłeś w tamtej wannie.
— Dotarcie tutaj zajęło nam cztery dni, przez ten czas byłeś w kąpieli hipostatycznej; wiedziałeś w ogóle o tym? — zapytał Harry. Skinąłem głową. — I dopiero po paru dniach znaleźli cię na Koralu. Więc byłeś nieprzytomny mniej więcej przez dwa tygodnie.
Spojrzałem na nich.
— Cieszę się, że widzę was oboje — powiedziałem. — Nie zrozumcie mnie źle. Ale dlaczego tu jesteście? Dlaczego nie jesteście na „Hampton Roads”?
— „Hampton Roads” został zniszczony, John — powiedziała Jesse. — Trafili nas w momencie wychodzenia z przeskoku. Nasz wahadłowiec z ledwością wydostał się z przystani i uszkodził sobie przy tym silniki. Tylko my ocaleliśmy. Dryfowaliśmy prawie półtorej doby, zanim „Krogulec” nas odnalazł. Byliśmy bliscy uduszenia się.
Przypomniałem sobie, jak okręt Rraeyów rozwalił nasz krążownik wychodzący ze skoku; zastanawiałem się, czy tak samo było z „Hampton Roads”.
— Wiecie, co się stało z „Modesto”? — zapytałem.
Jesse i Harry spojrzeli na siebie.
— „Modesto” też został zestrzelony — w końcu powiedział Harry. — Wszyscy zginęli, John. To była masakra.
— Nie mogli zestrzelić wszystkich — powiedziałem. — Mówiliście, że przejął was „Krogulec”. Mnie także znaleźli ludzie z „Krogulca”.
— „Krogulec” przyleciał później, po pierwszej fali okrętów — powiedział Harry. — Wyszedł z przeskoku z dala od planety. Chociaż Rraeyowie namierzyli nasze okręty, to „Krogulec” jakoś uszedł ich uwadze; zauważyli go dopiero wtedy, kiedy zaparkował nad miejscem, w którym wylądowałeś. Ledwo udało im się uniknąć zestrzelenia.
— Jak wielu ludzi ocalało? — zapytałem.
— Ty ocalałeś z „Modesto” jako jedyny — powiedziała Jesse.
— Innym wahadłowcom też udało się opuścić przystań — powiedziałem.